Rozdział Bólu #6

Michael

-Szczerze mówiąc nie sądziłem, że będziesz takim tchórzem!

Krzyknąłem zaciskając zęby i ciałem osłaniając przerażoną mulatkę wiszącą na ramieniu Nino.

-Coś ty zrobił reszcie?!

Powtórnie wydarłem się w kierunku ciemności, która prócz jasnego kręgu, który nas otaczał nie miała końca.

-Kto wie..?

Mruknął, wprowadzając mnie w stan jeszcze większej irytacji. Zmarszczyłem czoło i kopnąłem nogą podłogę. Zacisnąłem pięści i ukryłem oczy, wbijając wzrok w moje napięte ramię. Nic nie mogłem zrobić... Po prostu weszliśmy do tej cholernej wierzy, a potem... Znalazłem się z nimi. Całe szczęście, że moja broń zahaczyła o pasek Alyi, bo w przeciwnym wypadku byłbym teraz sam.

-Ty zasrany morderco! Zabiłeś ich?!?! ZABIŁEŚ?!

Z każdym słowem mój głos nabierał więcej zacięcia, więcej złości i nieporadności. Czułem swoją bezsilność. Bałem się kogokolwiek zawieść, a zwłaszcza, że za sobą miałem ludzi, których tak naprawdę nie znałem. Nie zdobyłem ich zaufania. Jesteśmy po jednej stronie i chyba tylko tyle nas ze sobą łączy.

-Za kogo mnie masz, Michaelu..?

-Mike. Jestem Mike.

Prychnął z pogardą i wydał z siebie coś, co jak zakładam miało być śmiechem.

-Och! Zamknij się wreszcie, okey?!

Warknęła dziewczyna, jakby nagle natchnięta motywacją. Nad jej wyciągniętą dłonią unosił się gorący, czerwony płomień. Ustąpiłem jej drogi, choć tak naprawdę sami nie wiedzieliśmy gdzie znajduje się nasz przeciwnik. Posłała atak przed siebie, ale zdaje się, że uderzyło w ścianę.
Do akcji włączył się i chłopak. Z obu jego rąk wyrosły kolczaste pnącza, którymi nieudolnie próbował schwytac wroga.

-Wasze ataki są żałosne

Alya oddychając ciężko, upadła na kolana z wytrzeszczonymi oczyma.

-Nasze ataki.... Ża-żałosne...?

Wyjąkała, a z jej aury wręcz biło ogniem. Wydawała się jednocześnie zawiedzona swoimi umiejętnościami, jak i wzburzona obojętnością tego kogoś.

-Nie uważasz, że to nie kulturalnie lekceważyć przeciwnika na wstępie?

Rzuciłem, już z większym spokojem.
Zacząłem powoli rozumieć, że nic nam nie zrobi, a przynajmniej jeszcze nie teraz.

Alya

Czułam się słaba. Zwyczajnie bezsilna. On sobie ze mnie robi żarty!
Złość się we mnie gotuje, ale ta cholerna bezradność ją niweluje! Nic nie mogę zrobić! Nic!
Siedziałam na tej gładkiej, zimnej podłodze i palcem kreśliłam okrąg na jej powierzchni. Szczerze mówiąc? Miałam dosyć. Na co jestem im potrzebna? I beze mnie mają 9 ludzi uzbrojonych w magiczne moce.
Czuje też ten krzywy wzrok na moich plecach, gorąco w płucach. Duszę się... Czemu tu jest tak ciepło?

-Wiesz... Ciekawe co się stało z twoją mamą i siostrami...

Uniosłam szybko głowę.

-Ty cholerny ... GDZIE ONE SĄ?!

Krzyknęłam, zrywając się na równe nogi, a w odpowiedzi dostałam cichy, zawistny śmiech. Uniosłam jedną brew do góry i zagryzłam dolną wargę.

-Właśnie wywołałeś wojne ty ...!

Znowu chichot i szepty, powoli zmieniające się w przeraźliwie, kobiece krzyki, strzelanie iskierek ognia, poczułam pył unoszący się w powietrzu,Palący skórę. Stałam jak wryta i patrzyłam w obraz malujący mi się przed oczami. Mój dom.
Stał w płomieniach, w około straż, panujący chaos, skrawki popiołu widoczne niemal wszędzie, a w oknie są one. Moja rodzina. Płoną, ich ciała pokryte są warstwą szarego, żarzącego się pyłu. Oczy...
Oczy z których powoli uchodzi życie.
Blade, matowe... z przerażeniem zatrzymanym na twarzy. Moje źrenice trzęsły się na boki, a ja sama nie mogłam uwierzyć w to co widziałam.
Uklęknęłam na jedno, potem na drugie kolano i usiadłam, chowając twarz w dłoniach. Nino położył mi dłoń na ramieniu, pytając co się dzieje. Najwyraźniej nie zobaczył tego samego co ja.

-Nie chcę... To koniec... Nie ma sensu walczyć...

Westchnęłam. Wziął moją bladą postać w swoje objęcia i przytulił z ogromną troską. Moja twarz spoczęła na jego chłodnym obojczyku. Ukradkiem zdążyłam dostrzec małą łzę, która popłynęła po jego policzku.
Ale ja już nie mam siły walczyć.
Nie mam nic do stracenia.
Wszystko mi już zabrali..

Nino

Co on nam wszystkim zrobił?
Nie da się nas pokonać!
Jesteśmy silni, mamy przyjaźń, mamy siebie, rodziny...
Ja nie chcę tak kończyć. Nie chcę...

-Chłopcze zostaw tę ofiarę... może zainteresujesz się bardziej swoją rodziną? Wiedziałeś, że twoja matka byla w ciąży..?

Delikatnie puściłem Alyę i rozejrzałem się we wszystkie strony.

-O czym ty mówisz?!

Krzyknąłem, nie ukrywam, że bardzo chciałem znać odpowiedź na wszystkie moje pytania, a ich było naprawdę wiele. Zaśmiał się, a zaraz potem przed oczami zobaczyłem jakąś scenkę. Zaświeciłem jak choinka, po plecach przeszedł mi okropny dreszcz. To była moja mama i tata... wtuleni w siebie w środku płonącego pokoju, na ich twarzach widać było strach, panikę... w dłoni trzymali zdjęcie USG, a na nim mały zarys ciałka oraz fotografię przedstawiającą mnie, na ukończeniu gimnazjum. W oczach stanęły mi łzy.
To nie prawda. Pokrecilem głową.
Oni..

-Nie żyją..

Dokończył za mnie chropowatym głosem, tak jakby potrafił czytać mi w myślach.

-JESTEŚ. KURWA. ZASRANYM. MORDERCĄ!

Wydarłem się z całych sił. Zacisnąłem pięści i zacząłem się rzucać po całej możliwej i wolnej przestrzeni. Najchętniej bym coś rozwalił, kopnął, pobił! Życie mignęło mi w głowie.
Wizyta w cyrku, pierwszy dzień w szkole, pierwszy instrument, koncert, spotkanie rodzinne w święta, poznanie Adriena, Alyi... to wszystko...

....Zostało mi zabrane?

Michael

-Zostaw ich! Coś ty IM POKAZAŁ?!

Zawołałem tak, że w gardle poczułem nieprzyjemne drapanie i suchość.
W głowie rozbrzmiewała mi melodia fortepianu... nostalgiczna, smutna...

-Oni są twoim najmniejszym problem.. nie uważasz..?

Zaczął obleśnym tonem. Ukłucie w sercu.

-O czym ty mówisz?

Zapytałem juz nieco spokojniej, jednak wewnątrz mnie gotowała się czysta złość i agresja.

-Nikogo nie masz

Prychnął z zadowoleniem i pokazał mi na czarnym tle ciemności zdjęcie, a raczej ... wspomnienie?
Stałem jak wryty i nagle uderzyły we mnie nowe wyrzuty sumienia.
To ja, Nathan i Shawn zaraz po zdobyciu mistrzostwa piłki nożnej młodzików.. ja na ich barkach z wielkim pucharem w ręku, uśmiechy na ustach, w oczach radość i beztroska...
Potem drugi... Zabawa na lekcjach.. papierowe samoloty... siedzieliśmy wtedy w jednej ławce we trójkę.. pamiętam to doskonale... byliśmy nierozłączni. Łza zakręciła mi się w oku. Trzeci obraz... Zamroził moją duszę.
Deszcz, ja po jednej stronie chodnika, oni naprzeciw mnie. Burza, chaos, wiatr... ich zawiedzione twarze i moja... chłodna i obojętna.
Przeczące ich krzyki i moje sztucznie zimne szepty. Odchodzę od nich. Zostawiam samych.
Nawet nie wiecie jak bardzo za nimi tęskniłem, płakałem całymi nocami, biłem pięściami ścianę...
Nie mogłem być z nimi...

-Straciłeś przyjaciół na własne życzenie. Oni Cię nienawidzą.

Dudnienie potwornych wyrzutów sumienia. Zacisnąłem powieki i bezwiednie pokręciłem głową. To minęło... nie ma już tego szczęścia.
Czemu oddałem się woli rodziców?
Czemu pozwoliłem, aby ingerowali w moje życie?
Czemu dałem im tak łatwo odebrać to co było dla mnie tak cholernie ważne?
Moich przyjaciół?

-Pamiętasz? Te radosne smaki dzieciństwa, wspólne zwycięstwa i porażki? Wsparcie na każdym kroku? Zawsze i wszędzie? Zmarnowałeś to.. odrzuciłeś ich. Jesteś idiotą, nieprzydatnym...

Pamiętam... jak łza spłynęła po mojej twarzy... jak prosili, żebym nie zostawiał ich samych, jak przyrzekaliśmy sobie przyjaźń póki słońce nie zgasnie, że zawsze będziemy razem...

-Zamknij oczy...

Mruknął z zadowoleniem widząc senność i łzy na mojej twarzy. Zmuszanie słowami nazwał bym niemożliwym, gdyby nie to, że po tym jak wypowiedział te słowa runąłem jak kłoda na ziemię.. bez żadnej świadomości...

Wena powoli wraca!
Muzyko, kocham Cię!
Jeszcze tylko Marinette i będzie roztrzygnięcie :)
3-5 rozdziałów i epilog...

Kto jeszcze jest ze mną?!
:>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top