Rozdział Bólu #5

Adrien

Ziewnąłem i ponownie leniwie oparłem głowę o rękę. Nogi powoli zaczynały mi drętwieć, ale siedzenie po turecku wydawało mi się najbardziej wygodne. Od co najmniej 20 minut, niejaki głos położony w otaczającej mnie ciemności, opowiadał mi o swoim planie unicestwienia Biedronki i Czarnego Kota oraz odebraniu im ich Miraculum. Nie to, że mnie to interesuje, w końcu ja i Ladybug i tak wygramy, ale był to jedyny sposób dzięki któremu przestał mi wmawiać głosami moich towarzyszy, że jestem bezużyteczny. Wybrałem mniejsze zło, ale teraz zastanawiam się czy była to dobra decyzja.

-...Najbardziej czuły punkt i wreszcie to ja będę zwycięzcą! Ty będziesz pierwszym celem Czarny Kocie! Oddaj..

-Mi swoje Miraculum..?

Dokończyłem za niego monotonnym i znudzonym glosem, a on zaśmiał się tak, jak Gargamel. Dosłownie. Napełniłem policzki powietrzem i z trudem powstrzymałem wybuch.

-Czemu tak śmieszy Cię zagłada Twoja i całego tego nędznego świata?

Zapytał i tym samym wprowadził mnie w zakłopotanie. Podrapałem się filozoficznie po podbródku.

-Bo nas jest.. chwila... raz, dwa, trzy cztery... eee.. jeszcze nie tak... Ja, Marinette, Sue, Nathan, Nino, Alya... eee.. Shawn, Sonia i jeszcze Mike no i ten.. Josh! Inaczej mówiąc nas jest dziesięciu, a ty sam!

Skrzyżowałem dumnie ręce na ramionach.

-Ale czy jesteś pewny, że twoi przyjaciele nie są twoimi wrogami?

Zapytał tajemniczo, a pokrecilem energicznie głową.

-Przestań mieszać mi w mózgu!

-To ty go masz..?

Szepnął, ale mój koci słuch nie zawiódł.

-Że co Proszę?

-Nic, nic

Wydukał w obronie, a ja potaknąłem mu podejrzliwie. Potem uniosłem gardę, a na moją twarz wypełzł szarmancki uśmieszek.

-A Teraz walcz ze mną jak Motyl z Kotem!

Krzyknąłem, mocno przy tym gestykulując. Nie widziałem go, ale przysięgam, że właśnie wtedy przejechał dłonią po twarzy.
Wzruszyłem ramionami.

-Co?! Tworzysz? No chodź, no chodź...

Skakałem na około jasnego kręgu i biłem czarną przestrzeń. Moje zielone oczy miały dar wiezenia w ciemności, ale nie zmieniło to faktu, że tutaj nie byłem w stanie nic zobaczyć. Dosłownie nic.
Czy mnie to martwiło?
Wcale nie!
Chat Noir i bez swojego super wzroku jest niepokonanym wojownikiem.

-Nie ośmieszaj się. Nie będę z Tobą walczyć! Nie teraz...

Prychnął z pogardą, jakby miała być to bitwa Lwa i Myszy i on byłby tym większym. Ekhem... przepraszam, e jestem tu jedynym kotem, tylko trochę mniejszym.

-Planujesz coś większego? MEGA! Nakręć to! Będę pokazywał wnukom, jak ich dziadek położył niszczyciela jedną ręką!

Krzyknąłem z entuzjazmem, a on ponownie parsknął śmiechem.
Wywróciłem oczami i mocniej zacisnąłem pięści.

-Niech ktoś mu zamknie tę rozjuszoną jadaczkę...

Burknął i w tym momencie rzuciło sie na mnie kilkoro ludzi. Czworo jak nie więcej, ale dla mnie to nie problem.
Po kilku oddechach zrzuciłem ich ze swoich pleców.

-Jak miło... Nathaniel...Alix...Kim i Ja?!

Zobaczyłem zdezydowanie swojego najbardziej nielubianego opętanego.
Kotowtóra... Teo... mężczyzna, który tak naprawdę miał już chyba wszystkie możliwe zawody...
Zazdrosny o moją biedronkę...
I kilka innych epitetów!
W skrócie:Nie lubię typka.

-Załatwić go

Rozkazał i wtedy rozpoczął się pojedynek. Trwała zażarta i krwawa bitwa, jak równy z równymi. Szkarłatna ciecz prawie całkowicie zalała podłogę. Pot i łzy lały się strumieniami, kurz unosił się w powietrzu i zakrywał pole widzenia....

Okej, trochę przykolorowałem..

Tak naprawdę to po kilku minutach Teo oraz Kim całowali podłogę, a Alix i Nathaniel ledwl trzymali się na nogach, właściwie podobnie jak ja. Opadłem z sił, a co gorsza zaczęło mi się strasznie kręcić w głowie. Obraz wirował mi jak na karuzeli, a w brzuchu działy się... dziwne rzeczy.
Było to połączenie skręcania, wybuchu i podchodzenia pod gardło.
Ich ciosy stawały się dla mnie coraz boleśniejsze, a moje zaś-niebywale słabe. Po kolejnym uderzeniu chwyciłem boleśnie za ramię i cofnąłem kilka kroków do tyłu, aby zyskać trochę więcej czasu.
Niestety nawet nie miałem chwili na złapanie oddechu, bo po sekundzie w biodro wbiło mi się koło od rolki Czasołamaczki. Nie mieli zamiaru nie skorzystać z tej okazji i momentalnie powalili mnie na ziemię. Kot się nie poddaje! Uniosłem rękę do góry, ale potem zacząłem ją powoli opuszczać.

-Dobry wybor

Prychnął Nathaniel i kopnął mnie w brzuch, przez co zgiąłem się w łuk.
Zamrugał oczami, aby pozbyć się z nich łez i przy okazji poprawić wzrok.
Na nic się to zdało. Obraz nawet na chwilę się nie wyostrzył, a wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej się rozmazał. Nie umiałem tego opanować. Głowa zaczęła mi płatać figle. Głos roznosił się echem, potrójnym. Czułem, że dzieje się ze mną coś dziwnego.

-Nie poddam się...

Wycedziłem przez zaciśnięte zęby, a w zamian za moją wytrzymałość otrzymałem kolejnego kopa, w tym przypadku ucierpiała moja głowa.

-Ale może najpierw... pojdee.. spaac...

Dodałem po chwili i wtedy obezwładniła mnie dziwna siła...
Zamknęła mi oczy, rozluźniła mięśnie
.. oby Marinette nic nie było...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top