"Już dawno ci wybaczyłem"
Marinette
Właściwie to nie wiedziałam co powiedzieć, no bo co? Mam krzyknąć jak to się robi w filmach? "PANI ZE ZDJĘCIA?!" Z deczka absurdalne, nieprawdaż?
Właśnie. Co zrobić w tej sytuacji. Powinnam ją znać? Skoro chciał MI ją przedstawiać...
-To jest twoja rodzicielka, Marinette
Powiedział głębokim basem Władca Ciem, a ja zakrztusiłam się śliną. Moja matka nie żyje idioto. Od ponad siedemnastu lat.
-Widzę, że ciężko ci w to uwierzyć...
Mruknął Joshua i szturchnął podsiwiałą już Panią do przodu. Ta upadła na kolana i zakaszlała. Myślałam, że mu nogi z dupy powyrywam. Jak on traktuje starszych? W ogóle co tu robi ta Pani?
-Twoja mamusia nie zginęła, tak jak wpajał ci to twój ojczulek
Zaczął mnie przedrzeźniać jak małą dziewczynkę, która nie dostała cukierka. Jak on może? To boli. Bardzo.
-Co ty próbujesz mi za kit wkręcić, co?
Zapytałam kiwając głową na bladą kobietę.
Jej oczy były pełne łez, podkrążone.
-Całe to twoje nędzne życie było zaplanowane. Wszystko. Od urodzenia, aż do teraz. Każda minuta, sekunda, wydarzenie było wiadome z góry. Nawet to, że poznałaś mojego syna, że miałaś ten wypadek, że leżałas na sali z Joshuą, że twój ojciec zginął, a także to, że nie pamiętasz swojej mamy. Chcesz wiedzieć jak to było?
Wytłumaczył z wyższością mężczyzna, a mi stanęło serce. Przełknęłam ślinę i starałam się opanować drgawki, dreszcze i okięłznać swoje ciało. Niepewnie pokiwałam głową, a Adrien położył mi ciepłą dłoń na ramieniu.
-Otóż Sabine nigdy nie zginęła w żadnym wypadku, ty z resztą też go nie miałaś. Twój ojciec wmówił ci to, bo ja mu tak kazałem.
W rzeczywistości porwałem tu ciebie i twoich rodziców. Ojczulek zdołał uciec, a ja wymazać ci to i owo z głowy, ale Matka tu została.
Ciągnął dalej z tym chytrym uśmiechem na ustach. Opuściłam głowę i chwyciłam metalowe pręty, które ścisnęłam ze wszystkich pozostałych sił. Grzywka rzuciła tajemniczy cień na moje oczy, zapewne chciała ukryć pojedyncze łzy ściekające po wklęsłych policzkach.
-Mari...
Jęknął Czarny Kot, a ja odgoniłam go szlochem.
-Chciałaś znać prawdę, a więc...
-ZAMKNIJ SIĘ TY NADĘTY POTWORZE!
Wybuchnął agresywnym tonem Shawn i rzucił przeciwnikowi złe, a zarazem napełnione żalem spojrzenie.
-CO TY CHCESZ TYM OSIĄGNĄĆ...!
Chciał dodać coś jeszcze, ale nagle kraty zaczęły unosić się do góry, przez co chyba wszyscy straciliśmy szare komórki.
O co mu chodzi?
Nie myśląc wiele pobiegłam kuśtykając do klęczącej kobiety i przytuliłam ją. Wtuliłam się w jej ramię i pozwoliłam, aby łzy zalały biały rękaw jej Kimona.
-Mama...
Wyszeptałam chrypkim głosem, a za nią rozległy się szydercze śmiechy. Moi przyjaciele stali nieruchomo, nie wiedzieli jak zareagować w takiej sytuacji.
-Jak słodko, prawda, Joshuo?
Zwrócił się do spiętego chłopaka. Stał rozkojarzony, a dzikość w jego oczach zmieniła się... we wzruszenie?
Po chwili jednak wrócił do tego świata i aby się ostatecznie wybudzić pokręcił szybko głową.
-Tak.. Tak, Panie...
Dodał speszony i przestraszony. Odprowadziłam pod ramię kobietę do drzwi i poprosiłam, aby nie wychodziła, choćby nie wiem co. Pożegnała mnie z płaczem.
Władca Ciem prychnal na mój czyn.
-Co ty chcesz tym osiągnąć? Ci których kochamy zawsze nas opuszczą. Nigdy nie będą na zawsze! Miłość jest żałosna!
Krzyknął na mnie, jakby chciał przemówić mi do rozumu, ale ja w swoim postępowaniu nie widziałam nic złego.
-w miłości wciąż to samo
Radość i cierpienie
Nawet sam Pan Bóg nie kochał inaczej
Dogadałam mu cytatem, który mój ojciec miał zawieszony na drzwiach pokoju. Nigdy go do końca nie rozumiałam, jednak o nim nie zapomniałam.
-O czym ty gadasz? Jestes taka naiwna? Ludzie potrafią tylko zostawiać i ranić. Nic więcej!
Warknął. Kątem oka ujrzałam łzy na policzkach Shawna.
Shawn
Co on wygaduje za bzdury? Ludzie których kochamy nigdy nas nie opuszczą, Nigdy! Nawet mój brat, moi rodzice! Mimo, że nie żyją, to są ze mną. Może nawet stoją koło tego człowieka i modlą się za niego, aby był kochany. Może stoją obok mnie i trzymają za ramię, aby dodać otuchy... Może patrzą na mnie z góry i życzą powodzenia?
Czuwają. Nigdy mnie nie zostawili. Zacisnałem palce na stroju, w miejscu, gdzie powinno być serce. Zamknąłem oczy. Moje ciało dygotało, po twarzy płynęły łzy.
Byłem zły, dlaczego? On nie docenia miłości. Nie docenia jej siły. Nie korzysta z niej, a on może. Ja już nie. Nie ma mnie kto pokochać. Nie mam rodziców, nie mam bliźniaka, nawet dziewczyny. Wszyscy sobie kogoś znaleźli, nawet Nathan. Tylko ja jestem sam.
-Nigdy nikt nie będzie się o ciebie martwił bardziej niż o siebie! Zrozum! To nie istnieje!
Burknął i uderzył swoją laską o podłogę.
Nie wytrzymałem.
-ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE, OKEJ?!
Krzyknąłem na oślep z histerią w głosie i powstrzymałem szloch.
-Shawn...
Szepnął zdziwiony Michael.
-CO TY TAM WIESZ?! NIE TY OD DZIECKA ŻYJESZ BEZ RODZICÓW I TO NIE TY STRACIŁEŚ BRATA! MIŁOŚĆ ISTNIEJE!
-ZAMKNIJ SIĘ!
Krzyknął z taką wrogościa i nienawiścią, że aż zadrżałem. Z furią wystrzelił jakiś fioletowy piorun w moim kierunku.
Czas jakby spowolnił. Widziałem wszystkie szczegóły i przerażone oczy moich towarzyszy. Byłem gotowy na ból, lub nawet śmierć. Jeśli to ma być cena, za powiedznia swoich uczuć, zapłacę ją.
Kiedy promień znajdował się metr ode mnie, przed oczyma zobaczyłem zarys męskiej postaci w czarno żółte paski, osłaniajacej mnie swoim ciałem. Źrenice i tęczówki niemalże zniknęły z powierzchni moich oczu, a tlen zatrzymał się w drodzę do płuc. Otworzyłem szeroko usta.
-MICHAEL!
Jęknęła histerycznie Sue, po tym, jak ciało chłopaka zostało odrzucone po uderzeniu do tyłu. Stałem jak wryty, nie mogłem się ruszyć. Moje oczy stały się puste i matowe.
Czy on mnie uratował? Dlaczego? Nie chciałem mu nawet wybaczyć odejścia, a on? On ocalił mi życie? Odwróciłem się do tyłu i spojrzałem na płaczącą Suesane unoszącą głowę Mike'a. Moja twarz nie okazała żadnych uczuć. Byłem w szoku.
Nieobecny podszedłem do nich i uklęknąłem obok Japonki.
-Czemu to zrobiłes...?
Zapytałem cicho, choć wcale nie liczyłem na odpowiedź. Usłyszałem kasłanie i pomruki. Otworzyłem piekące oczy.
-Może teraz uznasz mnie za wartego innego miana, niż zdrajcy
Powiedział przez chrypę i po tych słowach nie otworzył już oczu. Sue zaczęła gwałtownie nim szamotac i krzyczeć jego imię. Nie obudził się.
Poświęcił się dla mnie. Nie moge tego zmarnować.
-Pomszcze Cię, Mike. I wiedz jedno.. już dawno ci wybaczyłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top