Rozdział Szczerości
Josh
-Wcale nie chcę tego robić
Powiedziałem, stojąc w cieniu jednego z dębów. Znajdowałem się w wielkim, ciemnym lesie. Nie wiem jak się tu znalazłem. Właściwie to nawet nie jest żadne sentymentalne miejsce. Nigdy tu nie byłem i nie widziałem poprzewracanych, spruchniałych pni, podmokłego podłoża i wysokiej, uschniętej trawy , która trzeszczała mi pod stopami. Nic konkretnego, a jednak jestem tu. W zwyczajnym rezerwacie przyrody, niczym się nie wyróżniającym i rozmawiam sam ze swoimi myślami z nadzieją, że dostanę jakąkolwiek odpowiedź.
-Chcesz ją odzyskać?
Usłyszałem niski, nieczysty głos roznoszący się echem w mojej głowie.
Przed oczyma ujawił mi się zamglony obraz młodej, rudej dziewczynki. Jej zielone, głębokie oczy owiewała aura tajemniczości. Wyciągnęła do mnie dłoń, na której miała założoną różową, pokrytą zaschnietą krwią rękawiczkę. Jej zielony, długi płaszcz wyróżniał się w otaczającej ją bieli.
Wysunąłem do przodu swoją rękę, ale obraz stał się coraz mniej widoczny, a biel zamieniła się w górski, niestrzeżony wyciąg, a na nim dwójka dzieci. Dziewczynka i chłopiec.
-Trzymaj się Ash!
-Patrz! Patrz Braciszku! Już umiem sama!
I ona wstaje, a on patrzy przerażony jak jej osoba z zawrotną prędkością uderza w stare ogrodzenie i spada ze stromego klifu. W jego oczach drżą małe światełka, a usta uchylają się.
Widzę to jak przez mgłę. Uderzenie plecami o kamień, płytki krzyk i chrzęst kości. Potem cisza. Nad głową przelatuje kruk. Posłaniec z tamtego świata przybył, aby pokazać nowy cel. Odosobnienie samej smierci i końca pokazało się nad ciałem sześcioletniego dziecka.
Blady płomień zabłysł w otchłani jego czarny oczu. Kpina i pogarda.
Ale co czuł chłopak patrząc na zdradzieckie zwierzę?
Ból, cierpienie i stratę?
Łodyga ciernista oplotła jego małe, dziecięce i tkliwe serce i po kolei wbijała swoje kolce. To jego wina.
Zabił własną siostrzyczkę.
Powoli obraz stawał się ostrzejszy i znów znalazłem się w cieniu Starego Dębu, oniemiały, blady. Ogarnięty poczuciem winy i urazą do samego siebie. Opuściłem głowę i zacisnąłem pięści. Zawiał lekki wiatr, który zrzucił z mojej głowy beżową czapkę i zaniósł ją dalej, w głąb puszczy. Odezwała się natura, ptaki zaczęły nucic ciche melodyjki, sucha trawa grała na skrzydłach zimowego powiewu. Po moim policzku, niczym spadająca gwiazda, spłynęła pojedyncza łza. Czułem rosnącą gulę w gardle i palące oddechy.
-Chcę
Wycedziłem przez zaciśniętą szczękę i odwróciłem głowę w stronę prawego ramienia. Było mi wstyd. Jestem taki bezsilny i słaby. Nic nie mogę zrobić sam. On musi mi pomagać, a ja żyję na jego łasce. Jednak życie Ashley jest tego warte.
Uratuje ją i oddam jej wszystkie lata jakie jej wtedy odebrałem. Zrobię wszystko, choćby nie wiem co.
Marinette
Szliśmy właśnie jedną z Rzymskich uliczek i w tłumie wypatrywaliśmy kogoś "innego".
Mężczyzna z telefonem i w garniturze, kobieta z wózkiem, dwie nastolatki z wyzywającym makijażem.
Właściwie dzień jak co dzień, nic nowego.
-Podzielmy się na grupy, tak będzie szybciej, bo takie szukanie igły w stogu siana jest bez sensu
Uznała Sue, zatrzymując się przy budce telefonicznej. Panował tu ogromny ruch. Po obu stronach drogi stały sklepy za sklepami, wystawy za wystawami, a ogromna ilość zapracowanych biznesmenów, ciężarnych kobiet, jak i tych z dziećmi, młodych, buntowniczych ludzi tylko zmniejszyła wolną powierzchnię.
Wszyscy pokiwali głowami, a nasze nozdrza otulił przyjemny zapach świeżego chleba.
Takim powietrzem żyłam zanim zmarł mój ojciec. Ukłucie w sercu i uczucie ognia wewnątrz. Jest okey.
-Nathan pójdziesz z Adrienem, Michael z Sue, a ty Shawn ze mną. Widzimy się w hotelu chyba, że cokolwiek znajdziecie
I wszyscy udaliśmy się w swoje strony.
Szliśmy w ciszy. Jedynie gwar panujący w około przeszkadzał nam w zebraniu myśli. Mimo 8 dnia grudnia w Rzymie nie było ani płatka śniegu, o temperaturze nie wspomnę.
Blask słońca padał na podniszczone elewacje budynków i odbijał się od znaków drogowych. Mój towarzysz wachlował się szalikiem, który miał na sobie i ocierał z czoła kropelki potu. Spojrzałam na niego. Wpatrywał się uparcie w swoje niebieskie trampki. Schowalam dłonie do kieszeni szortów.
-Właściwie to w ogóle się nie znamy. Powiesz mi coś o sobie?
Zapytałam i nachyliłam się niżej, aby mieć kontakt z jego spuszczoną głową. Popatrzył na mnie i przyjaźnie się uśmiechnął, po czym wlepił wzrok w niebo.
-Co chciałabyś wiedzieć?
Odparł sympatycznie, a ja podrapałam się lekko po podbródku.
Wzruszyłam ramionami.
-Chyba... Wszystko
Oznajmiłam i uniosłam wysoko kąciki ust, a on chłonął pierwszy zimny powiew.
-Em... Shawn Shirou, lat 17, a już wkrótce 18... obrońca i napastnik... adoptowany przez rodzinę Nathana... i...
W tym momencie urwał i zacisnął palce na białym, puchowym szaliku. Cień, który rzucały jego szare kosmyki całkowicie zasłonił oczy.
Poczułam współczucie i poczucie winy. Chyba nie powinnambyła niczego mówić. Westchnął głośno i schował dłonie za plecy.
-A ty? Powiesz mi coś o sobie?
Zapytał z czułym uśmiechem i odwrócił głowę w moją stronę.
-Marinette Dupain-Cheng... lat 17, sierota niańczona i rozpieszczana przez Adriena, projektantka.
Powiedziałam wszystko co mi przyszło na myśl, a on potaknął.
-Projektantka mody?
Zapytał z podziwem i przyglądał mi się badawczo. Dmuchnęłam w kosmyk na mojej twarzy i starałam się opanować rumieńce.
-Początkująca
Dodałam. Pokazał kciuk w górę, jednak strasznie bezwyrazowo. Nie ufał mi, na czym najbardziej mi w tej chwili zależało. Znając go, mogę określić jego dobre i złe strony, co byłoby pomocne podczas walki z Władcą Ciem, ale widzę, że to jeszcze za wcześnie. Najwidoczniej on zwierza się tylko Nathanowi. Wydaje się być naprawdę wyjątkowy. Ciekawe czym mnie zaskoczy?
-O co tak się klocicie z Michaelem?
Wyrwało mi się, a gdy to do mnie doszło, zasłonilam dłonią usta. Zapanowała ogłuszająca cisza. Dalej poruszalismy się w milczeniu, kiedy on w końcu się odezwał.
-To było jakieś dwa lata temu. W urodziny Nathana, dzień po zwycięskich finałach piłki nożnej w naszym życiu pojawiły się Kwami. Potem Mike uznał, że musi odejść
Wytłumaczył mało szczegółowo.
No dobrze, ale nadal nie o to mi chodziło.
-Posłuchaj, Shawn. Co się stało w twoim dzieciństwie?
Zapytałam cicho, a on odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku i zacisnął szczękę. Schowane w kieszeni ręce wyszły na zewnątrz i utkwiły na pomarańczowym T-shirt'cie. Nie powinnam pytać?
-Posłuchaj, ja...
Zaczął, ale niestety przerwał nam telefon. Wyciągnęłam komórkę z torebki i przełożyłam ją do ucha.
-Znaleźliśmy coś
Usłyszałam głos Sue w słuchawce. Spojrzałam porozumiewawczo na Shawna i razem udaliśmy się w kierunku, w którym poszła Japonia i Amerykanin.
Jeszcze jeden w ramach wynagrodzenia za czekanie, ale nie wiem ile jeszcze i w jakich odstępach będę pisać. Całą fabułę mam dopracowana, ale nie wiem jak to ująć. Tak zwany brak weny.
Dobranoc!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top