Rozdział Cierpienia
Nie mam pojęcia jak dać dedykacje xD , Ale ten rozdział jest dla Tuńczyka, Anitki, Zdzisława i Wiktorii <33
**********
Marinette
**********
Od razu po wizycie u Mistrza wróciłam do domu. Nie żeby mi się chciało, bo naprawdę dobrze czułam się w towarzystwie staruszka. Pytał mnie co w szkole i u znajomych i w pewnym momencie zastąpił mi ojca, którego nigdy nie miałam okazji poznać. Wszystkie szczęśliwe chwilę, o ile w ogóle takie były...zniknęły z mojej pamięci, a mój rodziciel nawet nie starał się ich odbudować
Zostawił mnie w całkowitej ruinie.
Czekał na innych robotników, którzy zrobią to za niego.
On poprostu mnie nie kocha.
Zapomniał o mnie.
Otworzyłam drzwi do piekarni i usłyszałam charakterystyczny dźwięk dzwoneczka, który sygnalizuje przybycie klienta, lub poprostu moje...
Stał tam. Oparty dłońmi o blat z głową spuszczoną w dół. Zignorowałam go.
On już dla mnie nie istniał.
To już nie jest mój tata.
Przeszłam koło niego i skierowałam się ku schodom na górę. Stawiałam już nogę na pierwszy stopień, gdy nagle odwrócił się w moją stronę.
-Marinette... Chciałbym z tobą porozmawiać...-
Powiedział cicho, a wzrok utkwił w podłodzę.
Stanęłam jak wryta, a moje oczy wytrzeszczyły się.
Chce ze mną mówić. Słowami. Pierwszy raz od trzech miesięcy.
Jak mam zareagować?
Tak poprostu wybaczyć?
To, że o mnie zapomniał?
Tak się nie da.
-Niby o czym? I po jakim czasie? Nie jest ci wstyd? Że zapomniałeś o własnym dziecku?-
Zapytałam tak, aby poczuł wyrzuty sumienia. Nie obchodziło mnie co o mnie myśli.
Skrzywdził mnie, a ja głupia przejmowałam się tym przez tyle czasu.
Tyle dni zmarnowałam na płacz po nim.
Tyle chwil radości uciekło mi z przed nosa.
Przez niego.
-Dzwonił twój kolega...I powiedział mi co się z tobą działo...Wszystko..-
Wyszeptał, a po jego czerwonym policzku spłynęła łza. Nie wytarł jej. Nadal uparcie wpatrywał się w swoje buty.
Jeszcze lepiej.
Tak naprawdę sam z siebie nie rozmawia ze mną.
Ktoś musiał go pokierować, co ma robić.
Jak z dzieckiem.
Tyle, że on jest dorosły i nic go nie usprawiedliwa. Miał mnie gdzieś przez calutkie trzy miesiące,a jedyny powód przez który się do mnie odezwał jest telefon.
Nie. To koniec. Mam dość.
-Aha, czyli ta rozmowa odbywa się tylko dlatego, że ktoś ci kazał to zrobić?! Jesteś poprostu żałosny, TOM!!-
Krzyknęłam mu prosto w twarz. Zdumiał się i po raz pierwszy na mnie spojrzał, a jego oczy wypełniał przezroczysty płyn. Łamał się w środku. Czułam to, ale nie miałam zamiaru się tym przejmować. On nie był przy mnie, gdy to ja byłam na skraju depresji.
-Opanuj się... I nie mów do mnie po imieniu. Jestem twoim ojcem.-
Wycedził oschle.
-Moim ojcem? Dobre! Ha Ha! Ty śmiesz się tak nazywać?! Kiedy ja cierpiałam, byłam zagubiona to kto mi pomagał? TY? NIE! Mam szczęście, że mam takich przyjaciół jak Alya, Nino , czy Adrien, bo gdyby nie oni to ta rozmowa nawet by się nie odbyła!!-
Krzyczałam. Nie czułam smutku, ale ulgę,żal i złość. Wreszcie powiedziałam to, co chciałam.
-Posłuchaj, Marinette...-
Zaczął ze skruchą, a ja tylko burknęłam absurdalnie i znów podniosłam głos.
Miałam tego dosyć.
-NIE! To TY posłuchaj! Jesteś dla mnie nikim, rozumiesz?! Nie jesteś już moim ojcem!-
I wybiegłam z budynku. Nie próbował mnie powstrzymać. Przez szklaną szybę widziałam tylko jak bije ścianę pięściami.
Sam jest sobie winien.
Ta ściana nic nie zrobiła.
Sądził, że mu wybaczę? Po tym wszystkim? W takim układzie źle myślał. Nie chcę wracać do tego potwora. Chce być sama.
Biegłam dławiąc się własnymi łzami. Deszcz padał mi w twarz, ale nie obchodziło mnie to. Wiatr koniecznie chciał jeszcze bardziej zniszczyć mi dzień i wiał na przeciw.
Nie poddałam się.
Tyle już przeżyłam, więc i teraz muszę dać sobie radę.
Mimo, że wewnętrznie jestem już zniszczona, a moja dusza to poprostu jedna, wielka, czarna chmura cierpienia. Ja nadal jestem coraz bliżej do odchłani samotności. Na rogu ulicy poślizgnęłam się i upadłam w brudną kałużę. Usiadłam w niej nie zwracając uwagi na to, że jestem cała mokra. Biłam rękami wodę i płakałam. Pomagało zawsze, więc i teraz musiało. Szlochałam i drżałam.
Byłam bezsilna.
Bezradna.
Byłam nikim.
Nudną dziewczyną bez charakteru, słabą i głupią. Nikomu nie potrzebnym śmieciem. Samolubną idiotką, która nie ma rodziny. Nie ma nikogo. Tylko siebie, łzy i marzenia. O lepszym i szczęśliwym życiu. Z normalnym ojcem i z nigdy nie poznaną mamą. Krzyczałam, jęczałam , aż zedrę sobie gardło.
Będe uderzać pięściami w błoto dopóki nie zniknie i nie będe do końca ubrudzona. Moje płuca płonęły zmęczone od płaczu i gwałtownych oddechów. Przestałam cokolwiek robić. Wtuliłam się w moje przemoczone kolana i dalej łkałam nad swoim marnym losem. Tikki latała w okół mnie, a potem schowała się w torebce. Trudno. Najwyraźniej nawet ona nie ma ochoty patrzeć na obraz nędzy i rozpaczy.
-M-M-Marinette?-
**********
Adrien
**********
-Marinette! Jezu Chryte jesteś cała mokra! Napewno zmarzłaś! Masz, weź mój płaszcz.-
Wykrzyknąłem przerażony i podsunąłem jej kurtkę. Machnęła ręką bym ją zabrał.
Nie spojrzała na mnie. Cała się trzęsła. Strasznie się o nią bałem.
-Nie chcę jej. Zostaw mnie.-
Zarządała drżącym głosem. Była złamana. Wiedziałem, że dla niej to koniec, ale ja nie mogłem i nie chciałem jej opuszczać. Chcę odbudować moją księżniczkę i sprawić, aby już nigdy więcej nie miała powodu do płaczu. To był mój cel.
-Dzwoniłem dziś do twojego taty..-
Zacząłem, a ona natychmiast podniosła na mnie lodowate spojrzenie. Gotowała się w niej czysta złość. Nie wiedziałem czemu.
-Ach tak. Mogłam się domyśleć. Przecież ty nigdy nie możesz dać sobie spokoju! Odejdź stąd. Zapomnij o swojej głupiej i żałosnej koleżance! Nie ma mnie! Jestem nikim, ROZUMIESZ?!-
Naskoczyła na mnie, po czym ponownie po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Nie byłem pewien, czy to one, ponieważ z nieba padał okropny i zimny deszcz.
-Wybacz mi i chodź ze mną.. Proszę...-
Zignorowała mnie. Nie. Nie zostawię jej już nigdy więcej.
Nie popełnie błędu jej ojca i nie opuszczę jej.
Wziąłem ją na ręce , a ona zaczęła mi się wyrywać.
-Puść mnie!-
-Nie puszczę. Już nigdy nie będziesz sama-
Po tych słowach odpuściła i wtuliła głowę w moją pierś. Niosłem na swych rękach prawdziwy skarb.
Co z tego, że przemoczony, smutny i zniszczony od wewnątrz. Nie wszystko złoto, co się świeci.
Dla mnie ta cicha i załamana dziewczyna była prawdziwym złotem. Zabrałem jej spiącą i wycieńczoną postać do mojego domu. Wszedłem do mojego pokoju i delikatnie położyłem ją na łóżku, przykryłem kocem i usiadłem przy niej. Odgarnąłem z jej gorącego czoła brudne włosy i delikatnie ucałowałem jej sine usta.
-Pomogę Ci, księżniczko. Obiecuję-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top