Rozdział Bólu #4
Sonia
Czy widzisz? Smutek, strach, bezsilność?
Czy słyszysz? Krzyki, wołania, oddechy?
Czy czujesz? Ból, panikę, żal?
Ja nic nie widzę, nic nie słyszę, nic nie czuję.
Gdzie jestem?
Stoję w bladym świetle, a w około mnie tylko ciemność. Wydaje mi się, że słyszę czyjeś szybkie kroki, ale uświadomiłam sobie, że to tylko moja wyobraźnia. Gdzie się wszyscy podziali w tej pamie czerni?
Dość tego. Muszę poradzić sobie sama, koniec rozmyślania o wszystkim i o niczym. Nigdzie mnie to nie zaprowadzi.
Stawiam krok w stronę mroku, a za mną rozlega się cichy, wredny śmiech. Nadal stojąc plecami, odwracam tylko głowę.
Nic tam nie ma.
Po chwili to samo, tym razem przede mną. Wytrzeszczam oczy i chwytam z nerwów za kosmyk włosów. Powoli wycofując się do centrum okręgu światła upadam.
-Czego chcesz?!
-Słyszałem, że Kochasz piłkę nożną...
Odparł, a następnie w brzuch uderzyła mnie czarno biała kula. Zacisnęłam z bólu jedną powiekę i wbiłam paznokcie w grubą skórę, która był pokryty mój napastnik.
-Co by na to powiedział twój ojciec..?
Zapytał mnie nieznajomy, a ja wydałam z siebie dźwięk zdziwienia.
Przygryzłam dolną wargę i wlepiłam wzrok w swoje blade dłonie. Do oczu napływały mi łzy, a gardło zacisnęło się niemiłosiernie.
-Niebyłby zadowolony z faktu, że jego córcia nie chodzi na etykietę, balet..i gra w tą bezsensowną grę dla chłopców
-ZAMKNIJ SIĘ!
Podniosłam się z ziemi i z całej siły wysłałam piłkę w kierunku z którego wydobywał się głos. Pochyliłam się delikatnie, próbując złapać oddech, a moje źrenice nadal kurczowo trzymały się miejsca w które posłałam atak. Zanim zdążyłam opanować bicie serca, strzał wrócił ze zdwojoną siłą i wbił się w mój brzuch, tym samym doprowadzając do jęku. Gdy tylko piłka przestała wiercic we mnie dziurę, upadła na podłogę, a ja na twarz razem z nią.
Póki miałam czas, trzęsłam się z bólu i oplotłam się rękami w pasie z nadzieją, że przyniesie mi to chodź odrobinę ulgi.
-Zawiodłem się na tobie...
Moje dotychczas zamknięte oczy gwałtownie się otwarzyły. Źrenice i tęczówki były tak nienaturalnie zmniejszone w efekcie przerażenia, że zapewne były tylko małymi kropkami. Wzięłam wdech, a moje ciało zesztywnialo. Z trudem przełknęłam ślinę i zacisnęłam palce na podłodze.
-Tata...?
Zapytałam niepewnie, a po plecach przeszedł zimny dreszcz. W niebywałym napięciu czekałam na odpowiedź. Po policzku popłynęła łza.
-Nie jesteś godna nazywać mnie swoim ojcem. Odmieniec...
Powoli moja twarz stawała się istnym wodospadem. Choćbym nie wiem jak chciała, nie mogłam tego opanować. Bezszelestnie oddałam się w objęcia smutku. Moje starania na opanowanie łomotu serca i szlochów również okazały się nieskuteczne.
-Ale...
-Zamknij się
I w moją twarz ponownie z wielkim impetem uderzyła piłka. Ostatkiem sił przyciągnęłam ją do siebie i przytuliłam, jak dobrego przyjaciela.
Strużki krwi płynęły z mojego nosa i oblewały brodę. Zmieszala się z przezroczystą cieczą i pokryła prawie całą moją twarz. Zakaszlałam, a tak naprawdę o mało się nie zakrztusiłam.
-Żałosna... I ty byłaś moją córką?
Zamknęłam oczy ze zrezygnowaniem.
W głowie dudniły mi wszystkie dotychczasowe wspomnienia. Może faktycznie powinnam mu powiedzieć, że nie chcę być jak wszyscy z tej rodziny, że mam inne plany, inne marzenia, że zwyczajnie jestem inna.
Pociągnęłam nosem i powoli starałam się podnieść do pozycji siedzącej. Moje ciało wyglądało jak marionetka, pozbawione życia i energii. Karnacja blada, oczy niewyraźne, matowe, a usta przeraźliwie sine. Ledwie stojąc na nogach, upadłam, ale do pożądanej pozycji. Zadrżałam i przyciągnęłam do siebie kolana.
-IDIOTKA! Czemu nie jesteś taka, jak sobie ciebie wyobrażałem...?
Jęknęłam ze zdziwienia i uniosłam głowę. Rozejrzałam się we wszystkie strony, a w ciemności ujrzałam błysk bladych, niebieskich oczu. Wrednych i z poczuciem wyższości. Zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
-Nathan. Czy to ty?
Zapytałam pewnym tonem, a na odpowiedź dostałam szyderczy chichot.
-KIM JESTEŚ?! TO NIE JEST NATHAN!
Krzyknęłam, obracając głowę we wszystkie strony, by mieć pewność, że mój rozmówca to usłyszy.
-Pff..
Prychnął i posłał w moją stronę strzał tak silny, że przerzuciło mnie metr dalej i wylądowałam na boku. Zaskomlałam jak pobity pies i złapałam się za brzuch. Szczerze? Bolało mocniej, niż okres, a to spory wyczyn.
-ŻAŁUJĘ, ŻE SIĘ W TOBIE ZAKOCHAŁEM
Rzucił z widoczną furią w głosie, a ja po raz kolejny dostałam piłką, tym razem w piszczel. Chrząknęłam, ale nie miałam sił, aby złapać się za miejsce bólu. Zwyczajnie leżałam, nie mając już ochoty na nic innego jak płacz.
-Zakochany...
Szepnęłam cicho i uśmiechnęłam się ledwie zauważalnie. Nie to, że nie wiedziałam, że mam doczynienia z manipulacją, ale te słowa dały mi w sercu odrobinę potrzebnego teraz ciepła. Słysząc jego głos, choć tak agresywny, miałam uczucie szczęścia. Mimo wszystko, co się działo. Mimo krwawiącego nosa, bólu brzucha, nogi, braku energii, albo chociażby tych okropnych rzeczy jakich się nasłuchałam. Jego głos przynosił mi ulgę, ukojenie i nadzieję. Czy to już szaleństwo? Oszalałam?
-Nawet na to dałaś się nabrać? Żałosna...
Dodał po chwili , ale ja i tak wiedziałam swoje. Iluzja, Kopia, Marna podróbka.
-Nie jestem idiotką, ja..
Chciałam dokończyć, ale nawet na to nie miałam sił... nawet to okazało zbyt trudne, ponad moje możliwości.
Usłyszałam świst w powietrzu, a potem pulsowanie u nasady czaszki.
Kolejna piłka odbiła się ode mnie i opadła na podłogę. Ostatnie co zrobiłam to ukazanie niewinnego uśmieszku. Potem moja pokryta krwią twarz rozluźniła się, a ja zwyczajnie wyczerpałam swój limit.
Zemdlałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top