Rozdział Bólu #2
Sue
Czekaliśmy pięć minut, może godzinę?
Nie wiem. Straciłam poczucie czasu.
Zbyt skupiłam się na kopaniu kawałka chodnika. Strugi deszczu sprawiły, że moje czarne włosy przykleiły się do czoła, a delikatne podmuchy wiatru przyprawiały mnie o gęsią skórkę, jednak usłyszawszy przeraźliwe krzyki znanej nam osoby zamarłam nie zwracając uwagi na nic, co się wokół mnie działo.
Wymieniliśmy przestraszone spojrzenia. Nathan zerwał się na równe nogi, a w jego oczach ukryła się braterska troska i przerażenie.
-Mój Boże! To Shawn! Idziemy, szybko!
Nie czekając na nic ruszyłam w stronę mosiężnych drzwi, lecz w ostatniej chwili ktoś mnie powstrzymał. Zdenerwowana wyrwałam agresywnie łokieć z uścisku Michaela i wlepiłam w niego moje zdeterminowane, czekoladowe oczy.
-A co jeśli coś tam jest?
Zapytał i gestem podbródka wskazał wrota do budynku. Tupnęłam nogą o ziemię gotowa, aby wykopać w niej przejście do tej cholernej wieży.
-Tam jest Twój PRZYJACIEL! Nic Cię to nie obchodzi?!
Rzuciłam mu ze złością, a kąciki jego ust momentalnie pochyliły się ku dołowi. Odsunął ode mnie swoją rękę, posmutniał. Czułam się jak idiotka.
-Ale...
Zaczął cicho, a mnie mimo wszystko rozsadzała istna furia. Co ja poradzę?! Nie da się ukryć, że mam dosyć wybuchowy temperament, ale jest co do tego wytłumaczenie, tak!? Mam zamiar go ratować. Nie poddam się bez walki.
-Tam w środku jest Shawn. Może coś mu się stało? Może jest ranny? Jeśli nie sprawdzimy to się nie dowiemy!
Powiedziałam i dziarsko ruszyłam w stronę drzwi.
-Idziemy z Tobą! Wszyscy! Prawda?
Odezwała się Marinette, niby pewnie, ale jednak jej głos mówił sam za siebie. Bała się. Potaknęli jej głowami i wspólnie ruszyliśmy w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą słyszeliśmy krzyki Frost'a.
Otworzyłam drzwi i weszłam pierwsza. Ostatnie co wtedy widziałam to zmniejszająca się poświata zamykających się drzwi i ich cienie, które po chwili zniknęły.
Rozejrzałam się po mrocznym pomieszczeniu. Stałam w bladym świetle, niczym w koszmarze. Chwila ciszy... tak przeraźliwej, że czułam łomot w klatce piersiowej.
-Michael...?
Zaczęłam piskliwym, ale cichym głosem cofnęłam się, niemal wychodząc poza "jasną strefę".
Odpowiedziało mi milczenie.
Dzięki, milczenie! Od razu czuję się mniej samotna!
-Marinette? Sonia? Wszyscy? Gdzie jesteście?
Dodałam nieco głośniej z nadzieją, że ktokolwiek mnie usłyszy. Na próżno.
Po chwili jakaś niewidzialna energia podcięła mi nogi, w skutek tego upadłam na brzuch i optarłam sobie łokcie oraz kolana. Uniosłam lekko głowę, a w około mnie usłyszałam drwiące śmiechy i szepty. Potem gwar ulicy, płytkie oddechy, dźwięki gitary... poczułam powiew i na chwilę zapomniałam o tym gdzie jestem.
Nie porwało to długo.
Pisk opon, krzyk, płacz dziecka i kobiety. Momentalnie w moich oczach zebrały się łzy, a ciało stanęło w bezruchu.
-Jesteś żałosna
-Własna Matka brzydzi się na ciebie patrzeć
-Słaba idiotka
-Nie potrzebujemy Cię
-Jesteś dla wszystkich ciężarem
Podniosłam się na klęczki i ukryłam wilgotną twarz w dłoniach. Znów śmiechy, wytykanie palcami...
Zacisnęłam zęby i wstałam, krzycząc w stronę ciemności:
-KIM JESTES I CZEGO ODE MNIE CHCESZ?! PO CO PRZYPOMINASZ MI WYPADEK TATY?! SPRAWIA CI TO RADOŚĆ?!
Wzięłam kilka głębokich oddechów i otarłam krew z moich kolan.
-Zobacz Suesane Kimiko... mają Cię za bezwartościowego śmiecia... Słyszysz? Ich śmiechy? Drwiące docinki? Dalej chcesz to znosić?
Do moich uszu dotarł odrażający, męski głos. W pełni gotowa do walki, trzymałam garde (czy jak to się tam piszę-dop.aut), a w jednym ręku mój morderczy wachlarz. Na karku nadal czułam zimny, ale teraz już mniej przyjemny powiew.
-CZEGO CHCESZ?! Czego chcesz..?
Mój głos powoli słabł. Zakręcilo mi się w głowie i upadłam do pozycji siedzącej, nieprzytomnie wpatrując się w osłonięte kostiumem stopy.
Po chwili obraz zaczął się rozdwajac, potrajać, aż w końcu zmieszał się całkowicie i przed sobą miałam jedną, wielką, czarną plamę.
-Ja chcę ci tylko pomóc...
-Co zrobiłeś z Shawnem?!
Zachrypniętym tonem przerwałam mu daremne próby manipulacji.
Zaśmiał się z kpiną. Usłyszałam z oddali ledwo słyszalne krzyki szarowłosego. Na oślep podniosłam się z ziemi i udałam się z rękami wysuniętymi do przodu przed siebie, jednak moja trasa skończyła się kilka krokow dalej, kiedy upadłam z hukiem na zimną podłogę. Jęknęłam z bólu i oparłam się na przedramieniu.
-Mogę ci Pomóc, Suesane...
Przekonywał dalej.
-Mogę uczynić Cię silniejszą, odporną na ból, ostateczną...
-Możesz to ty sobie ewentualnie darować
Zdenerwowane burknięcie...
I wtedy coś twardego uderzyło mnie w głowę. Straciłam przytomność.
Krótkie, wiem ... no, ale to drugi tego dnia! =D Jako że takie części opowiadań idą mi łatwiej to teraz mam nadzieję pójdzie z górki, ale kto wie =(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top