Rozdział trzeci
Tym tajemniczym miejscem do którego zabrała mnie Biedronka był Bund. Nazwa wcale nie wskazuje na to jak wspaniałym miejscem jest ta promenad, zwłaszcza nocą. Spacerowaliśmy sobie po historycznej części miasta, jednocześni patrzą z oddali na tę drugą- nowoczesną, którą po zmroku rozświetlały tysiące kolorowych świateł. Cudowny widok. Pomimo późnej godziny naokoło pełno było turystów,a nawet rodowitych chińczyków cykających fotki aparatami lub napawającymi się pięknem krajobrazu. Najwyraźniej owe miejsce stanowiło popularną atrakcję.
-I jak ci się podoba?- zapytała mnie moja pani, kiedy dotarliśmy na miejsce i zaczęliśmy spacerować. A raczej kiedy ona dotarła, ponieważ czekałem kilka minut aż skoczy do domu po aparat. Twierdziła, że w żadnym wypadku nie może przegapić takiej okazji. Na początku sądziłem, że przesadza, w końcu nie trzeba zdjęć, by dobrze coś pamiętać, ale kiedy na własne oczy zobaczyłem promenadę musiałem przyznać jej rację.
-Żartujesz?! Tu jest chyba nawet lepszy widok niż z wieży Eiffla!- wędrowaliśmy w tłumie ludzi, ramię w ramię. Tak jak podejrzewałem: patrzyli na nas dziwnie, a raczej na nasze kostiumy. Przynajmniej nie rozumieli co mówimy, jako, że porozumiewaliśmy się francuszczyzną . Jednak ja doskonale rozumiałem ich i po raz pierwszy w życiu cieszyłem się, że ojciec tak naciskał na te lekce chińskiego. Znajomość języka mogła okazać się pomocna.
-Nie mogę zaprzeczyć.- uśmiechnęła się- Jak dawno tu nie byłam...
-Kiedy ostatnio?- zaciekawiłem się.
-Jakieś...cztery lata temu? To byłą moja trzecia wizyta. Mama nie lubi tu wracać...- jej dobry humor znikł jak za machnięciem magicznej różdżki.
-A to czemu?
-Dom przypomina jej ojca, a ten zniknął prawie dwadzieścia lat temu i wszelki słuch po nim zaginął.
-W sensie...twój dziadek, tak?
-Yhm.- skinęła głową.
-Nigdy go nie spotkałaś?
-Nigdy.- potwierdziła. W jej głosie rozbrzmiewał smutek. Przez chwilę oboje milczeliśmy. Postanowiłem przerwać tę krępującą ciszę jakimś luźniejszym tematem.
-Jaki jest twój ulubiony kolor?- zapytałem ni z gruszki ni z pietruszki. Może nie był to zbyt kreatywny odwracacz uwagi, ale skuteczny. No i jedyny jaki mi wtedy przyszedł do głowy.
-Co?- spojrzała na mnie zaskoczona- Czemu pytasz?
-W sumie znamy się już ponad rok, a nadal nie wiem o tobie podstawowych rzeczy.
-Różowy.
-Zawsze sądziłem, że czerwony.
-Ciekawe dlaczego?- uśmiechnęła się przekornie- A twój?
-Biały...albo czarny. Może pomarańczowy? Nie wiem. - poddałem się, spuszczając ramiona. Wybuchnęła śmiechem.
-To było nawet urocze.-czy to normalne, że na te słowa moje serce zabiło szybciej?- Jakie masz kolejne pytanie?
-Ulubiona potrawa?
-Emmm...Słodycze! Wszelkie słodycze.
-No to widzę, że coś nas łączy. Ulubione zwierzę? Tylko nie mów, że biedronki?
-Czyli mam kłamać?
-Nie no, jaja sobie robisz? Serio?
-Sama jestem jedną z nich, to mój patriotyczny obowiązek.
-Ja jakoś nie przepadam za kotami.
-Naprawdę? Dlaczego?
-Kojarzą mi się ze śmierdzącym serem.
-Ale to myszy jedzą ser, nie koty.- zauważyła.
-No właśnie!- nie drążyła tematu- Może...ile masz lat?
-Czy to kolejna próba odkrycia mojej tożsamości?
-W żadnym wypadku! Po prostu jestem ciekaw. Wiesz, pod tą maską może się kryć zarówno dwudziestoletnia kobieta jak i czternastoletnia dziewczynka.
-A co byś zrobił gdybym powiedziała, że to drugie?
-Uznałbym się za pedofila.
-Masz szczęście, jestem trochę starsza.
-Trochę czyli ile?
-Niedługo kończę siedemnaście lat.- hmmm, zupełnie jak Marinett.
-No to witam rówieśniczkę!
-Serio? Byłam pewna, że jesteś młodszy!
-Mam się czuć obrażony?
- Przecież żartuję, kiciu.- sprzedała mi kuksańca w bok.
-To ty umiesz żartować?!- udałem zdziwienie.
-No dobra, zrewanżowałeś mi się, a teraz przestań szczerzyć gały, bo się ludzie z ciebie śmieją.
-Chwila, jacy ludzie?
-No tamci.- pokazała ręką na kilku chłopaków, którzy akurat nas mijali. Spojrzałem na nich. Rzeczywiście wydali się rozbawieni i rzeczywiście patrzyli w naszym kierunku. Nagle stanęli w miejscu i zaczęli dyskutować. Również stanąłem, a Biedronka poszła w moje ślady, niepewna co się dzieje. Jednak nie zwracałem na nią uwagi, zajęty słuchaniem rozmowy tych chłopaków.
-Widzicie jakie błazny?
-Jak z karnawału!
-Może dzisiaj jakieś święto?
-A widzisz cokolwiek świątecznego?
-Czyli to wariaci?
-Pewnie tak, teraz pełno takich.
-Ta lala niczego sobie.
-No, widziałeś jakie ma nogi?
-Racja, całkiem niezła. Tylko co robi tu z tym lamusem? Widzieliście jak szczerzył gały?
-Może to jakiś przygłup? Albo niedorozwój?
-Prędzej zwykły osioł. Pewnie się nawet bić porządnie nie umie.
-A co wy na to, by mu tę laskę sprzątnąć sprzed nosa?
-Oho, czyli dzisiejszej nocy trochę się zabawimy?- w tym momencie złość, która kumulował się we mnie kiedy słuchałem tej wymiany zdań nie pozwoliła mi stać w miejscu. Nie zwracając uwagi na to co mówi do mnie Francuzka podszedłem do trzech chińczyków. Byli ode mnie nieco niżsi, ale nadrabiali napakowanymi sylwetkami. Czułem rozchodzącą się od nich woń alkoholu. To by wiele tłumaczyło.
-Oho, nasz pedałek przyszedł. -zakpił jeden z nich, najwyraźniej pewien, że nic nie rozumiem.
-Coś ty powiedział?- mina mu zrzedła, kiedy zrozumiał jaką gafę palną. Jednak szybko wrócił mu rezon. Zrobił groźną minę i podszedł do mnie, tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami po czym powiedział groźnym tonem:
-Nawet nie zaczynaj, leszczu. Nas jest trzech, nie masz szans.
-Ach tak? Jesteś pewien?- zapytałem. Nawet nie zdążył krzyknąć, a już leża na ziemi. Pewnie jeszcze długi czas będzie się zastanawiał co się stało i nigdy nie rozkmini, że najzwyczajniej w świecie podciąłem mu nogi. Widząc to, jego kumple natychmiast rzucili się w moim kierunku. Po tych wszystkich złoczyńcach, których pokonałem nie stanowili dla mnie większego wyzwania. Pierwszego powaliłem ciosem w szczękę, drugiego kopniakiem w brzuch. Może i mieli siły wstać, ale jakoś nie palili się, by to zrobić. Patrzyli na mnie ze strachem , jakbym był jakąś maszyną do zabijania. Nie mylili się tak bardzo. Najwyraźniej jeszcze nikt nie poradził sobie z nimi tak szybko.
-Dzwonię na policję!- krzyknął w końcu któryś i sięgnął po telefon. Nie sądziłem, by policja poważnie potraktowała zgłoszenie pijaka, jakim zapewne był, ale wolałem nie ryzykować. Złapałem za nadgarstek osłupiałą towarzyszkę i zacząłem biec jak najdalej od tych chłopaków. Po kilku minutach biegu doszedłem do wniosku, że jesteśmy już dość daleko, więc się zatrzymałem. Nie dostaliśmy nawet zadyszki.
-Co to było?! Od kiedy napadasz niewinnych ludzi?!- zaczęła na mnie krzyczeć brunetka.
-Jakich tam niewinnych. Gdybyś słyszała co oni wygadywali...
-Chwili, rozumiesz chiński?
-Tak.- po długich namowach streściłem jej całą konwersację. Nie chciałem by wiedziała, ale jeszcze bardziej nie chciałem by wkurzała się na mnie przez cały wyjazd. Może to trochę samolubne, ale nie wytrzymałbym bez niej. Byłem pewien, że kiedy skończę mówić zgani mnie za impulsywne zachowanie lub rzuci coś w stylu: "Sama potrafię się bronić", jednak tym razem mnie zaskoczyła.
Wtuliła swoją głowę w moje ramię, jednocześnie obejmując rękami. Dopiero po chwili załapałem, ze mnie przytuliła.
-Oh, kocie...jesteś strasznym idiotą, ale i tak dziękuję. - mimo woli uśmiechnąłem się. Chciałem by ta chwila trwała wiecznie, jednak, jak zwykle, coś musiało nam przerwać. Dostrzegłem jakiś ruch kątem okaz i natychmiast odwróciłem się w tamtym kierunku. Zobaczyłem jedynie drzewo. Przywidziało mi się?
-Co to?- zapytała mnie przyjaciółka pokazując na jedną z gałęzi. Podążyłem wzrokiem za jej palcem i dostrzegłem coś przyczepionego do kory. Podszedłem bliżej. Kartka papieru. Coś na niej pisało. Oderwałem liścik od drewna i przeczytałem na głos:
Przyjdźcie jutro do Muzeum Szanghajskiego o zmroku. Będę czekał na czwartym piętrze. Nie spóźnijcie się.
CDN
Jak tam, miśki? Podoba wam się rozdzialik? Ja osobiście coraz bardziej wkręcam się w tę historię. W kolejnym rozdziale wolelibyście poczytać o dalszych losach Marinett i Adriena, czy o tym co dzieje się u ich przyjaciół w Paryżu? Nie zapomnijcie o gwiazdkach i komentarzach!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top