Rozdział dziesiąty

Wpatrywały się w nas setki oczu, a ja czułam się coraz bardziej skrępowana. Sytuacji nie poprawiała krótka sukienka, przyciągająca uwagę zdecydowanie zbyt wielu mężczyzn.  Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec. Kot jakby odgadł moje emocje, bo wysunął się na przód, skupiając uwagę zebranych na sobie i tym samym chowając mnie w cieniu. Wydawał się  niewzruszony zaistniałą sytuacją, jednak po zaciśniętych dłoniach poznałam, że również się denerwuje.

Kilka metrów od nas stały dwa motory: jeden czarny z pewnymi elementami podświetlanymi na zielono, a drugi czerwony z czarnymi akcentami. Automatycznie skierowałam się do tego drugiego, jednak przyjaciel szybko mnie przekierował, ratując od scenicznej wpadki. W końcu chwilowo zamieniliśmy się rolami.

Trzeba zaznaczyć, że nie miałam pojęcia jak jeździć na takiej maszynie, a co dopiero po ogromnej klatce w kształci kuli, która stała przed nami podświetlona wieloma różnokolorowymi  światłami.  Zatrzymałam się jak wmurowana, zupełnie nie wiedząc co robić. Czułam oblewający mnie zimny pot, przyśpieszone bicie serca oraz panikę. Nie dałam rady się ruszyć, jedynie patrzyłam tępo na motor.

Blondyn radził sobie dużo lepiej. Bez wahania wsiadł na pojazd po czym go odpalił. Czyli musiał już jeździć na czymś takim. Niepewnie powtórzyłam jego ruchy i aż podskoczyłam gdy silnik zaryczał. Maszyna wydawała się żyć własnym życiem. Zupełnie wyrwana spod mojego panowania nagle ruszyła do przodu z zawrotną prędkością.

-Aaaa!- krzyczałam, próbując się jakoś zatrzymać, gdyż mknęłam prosto na metalową konstrukcję. Włosy wpadały mi do oczu, ledwo trzymałam się na miejscu. W całym tym szale zleciały też kocie uszka. Nie powiem żebym jakoś specjalnie przejęłam się tym ostatnim faktem. Od kuli dzieliło mnie ledwie kilka metrów, więc zacisnęłam oczy, przerażona. Spodziewałam się bolesnego zderzenia,  a potem upadku na ziemię, ewentualnie przygniecenia przez motor. Jednak nic takiego nie nastąpiło.

Poczułam, że coś podrywa mnie do góry. Nadal nie otwierałam oczu. Straciłam grunt (bardziej metal) pod nogami, jednak już po chwili znów siedziałam. Pęd powietrza próbował odrzucić mnie do tyłu, więc złapałam się czegoś co było przede mną oraz wtuliłam w to. Dopiero wtedy poczułam się trochę bezpieczniej, więc uniosłam powoli powieki. Pisnęłam.

Siedziałam na czerwonym motorze, obejmując nie kogo innego tylko Czarnego Kota. Chciałam jak najszybciej go puścić, jednak powstrzymały mnie dwie rzeczy:

Gdybym to zrobiła prawdopodobnie bym spadła,  a wystarczyło, że mój pojazd leżał rozbity oraz dymiący.  A po drugie: nastolatek nie rzekł nawet słówka na temat owej niezręcznej sytuacji, przed czym normalnie nie powstrzymałaby go żadna siła ziemska. Zamiast tego zapytał poważnym głosem:

-Nic ci nie jest? Wyglądasz strasznie blado.- z tymi słowami odwrócił do mnie na chwilę głowę, jednak musiał wrócić do pilnowania kierownicy. Jeździliśmy w kółko po arenie, ku uciesze wiwatującego tłumu, który najwyraźniej uznał to wszystko za element przedstawienia.

-Nie, ale uważam, że powinniśmy stąd uciekać, póki jeszcze czas. Nie wiemy nawet po co to robimy, ani kim jest Pawica.

-Nie wiesz też kim ja jestem.

-Może, aczkolwiek ciebie znam i ci ufam. Jej nie.

-Miło to słyszeć. Nawet nie pamiętam kiedy po raz ostatni powiedziałaś mi komplement. Jednak myślę, że ona nie jest naszym wrogiem, a te wszystkie próby czemuś służą. Zwłaszcza, że ta spinka, którą nosi...

Nie dane mu było dokończyć, ponieważ usłyszeliśmy za plecami ryk silnika. Odwróciłam głowę i prawie zleciałam na ziemię. Za nami jechała Pawica, w skórzanym stroju oraz z wachlarzem w ręku. Machnęła tym ostatnim, poleciało kilka piór. Większość nas ominęła, jednak jedno wbiło mi się w ramię.

-Au! Nie jest naszym wrogiem, tak?- powiedziałam do przyjaciela, wyciągając przedmiot z ciała. Okazał się zakończony szpilą z metalu. Wolałam zignorować fakt iż na końcu szpili dostrzegam jadowicie zieloną kroplę, a w miejscu rany czułam potworne pieczenie, jakby coś paliło krew pod skórą.

-Dobra, dobra. Jak zwykle miałaś rację, lecz teraz musimy się raczej skupić na umknięciu jej. - zauważył. Pióra nadal świstały w powietrzu. Na szczęście po roku pracy jako superbohaterowie mieliśmy wprawę w unikaniu pocisków. Nawet takich pierzastych.

-Jedź do kuli.- zadecydowałam.

-Co?

-Zastawili wyjścia. -  wyjaśniłam, dostrzegając motorzystów pilnujących niczym psy wszystkich dróg ucieczki. Podejrzanie przypominało to taktykę jaką objęto w muzeum. Najwyraźniej za wszystko odpowiadała  ciągle owa kobieta, chcąca nas zabić. Jak mogliśmy być tak głupi oraz po raz kolejny dać się wkręcić?

-Wedle życzenia.- znowu ten flirciarski ton. Czy Kot kiedykolwiek umiał zachować pełną powagę? Nawet jako marionetka któregoś ze złoczyńców  zawsze zachowywał się komicznie.  Wjechaliśmy do kuli z metalowej siatki. Przeciwniczka za nami. Drzwi zostały automatycznie zatrzaśnięte. Pewnie też przez jednego z jej ludzi. Przynajmniej na zamkniętej przestrzeni to my mieliśmy przewagę liczebną. Dwa do jednego. Tyle, że zostaliśmy pozbawieni broni, więc siły mniej więcej się wyrównywały.

-Dasz radę tu jeździć?- zapytałam partnera, zmartwiona.

-Wiadomo. Uważaj, księżniczko, bo będziemy musieli nieźle się rozpędzić. - mocniej go objęłam. Miałam pewność, że po tym zdarzeniu już nigdy więcej nie wsiądę na motor. Zwłaszcza w obcasach oraz spódniczce mogącej robić raczej za bluzkę. Zgodnie z zapowiedzią zielonooki dał po gazie, więc sekundę później mknęliśmy po ściankach kuli, bokiem do ziemi. Zgodnie z prawami grawitacji powinniśmy zlecieć w dół, jednak pęd robił swoje. Blond włosy towarzysza łopotały mnie w czoło. 

Brunetka nie pojechała za nami, tylko stanęła w miejscu i zaczęła rzucać piórami. Musieliśmy dać z siebie wszystko, by nie zostać trafieni, wykorzystać wszystkie nabyte umiejętności oraz sztuczki. Na dodatek zaczynało mi się kręcić w głowie oraz zbierać na wymioty (najpewniej mój organizm nie przepadał za ekstremalnymi przejażdżkami), a ręka bolała coraz mocniej, z tą różnicą, że ból zaczynał rozprzestrzeniać się na resztę ciała. Wolałam nie myśleć co to oznacza. W tamtej chwili jak nigdy wcześniej potrzebowałam Szczęśliwego Trafu.

-Nie pociągniemy tak długo.- ledwo usłyszałam głos przyjaciela w ogólnym świście powietrza.

-Musimy.

-Paliwo się kończy.

-Że jak?!- chciałam krzyknąć, jednak głos uwiązł mi w gardle. Spróbowałam po raz kolejny i kolejny, i kolejny, jednak wciąż nie mogłam wydobyć ani słowa. Straciłam głos.

-Coś się stało? - zapytał Czarny Kot. Nie mogłam mu odpowiedzieć. Odnosiłam wrażenie jakby niewidzialne kajdany zaciskały się na moim gardle. Traciłam powietrze, ledwo zipałam. A płuca błagały o tlen. Dusiłam się. Na początku nie wiedziałam dlaczego, jednak po chwili zrozumiałam.

-Trucizna.- powiedział na głos mój przyjaciel, który zdał sobie sprawę z owego faktu w tym samym momencie co ja. Rzucił mi tylko jedno szybkie spojrzenie, ale tyle wystarczyło by zrozumiał. Musiałam wyglądać okropnie. Na dodatek traciłam czucie w kończynach. Chociaż próbowałam z całych sił już dłużej nie mogłam utrzymać się na motorze. Spadłam.

Nawet nie mogłam krzyczeć, jednak ostatecznie okazało się to niepotrzebna, ponieważ  dosłownie w sekundę później poczułam jak  ktoś oplata mnie w pasie, chroniąc przed upadkiem. Dobrze, że przynajmniej jeszcze coś widziałam, bo inaczej do końca życia zastanawiałabym się jak komuś się to udało. W końcu nawet Kotu trudność musiało sprawić zeskoczenie z  motoru, złapanie się siatki oraz pochwycenie mnie i to praktycznie w tym samym momencie. A jednak jakoś to zrobił.

Nastolatek przyciągnął mnie do siebie i spojrzał na Pawicę. Nadal stała w dole, jednak chwilowo przerwała ostrzał. Pewnie myślała, że upadnę jej pod nogi kończąc całe starcie. Z tak dużej wysokości nie byłam w stanie dostrzec jej miny, jednak byłam pewna, że wyrażała bezkresną wściekłość. Zwłaszcza, że sekundę później kobietę prawie przygniótł czerwony motor. Gdybym mogła poruszać ustami uśmiechnęłabym się triumfalnie.

-Najwyższy czas się stąd zmywać.- stwierdził mój przyjaciel. Zwinnie przeskoczył na belkę podtrzymującą całą konstrukcję.

-Kotaklizm!- no tak, nadal miał na palcu pierścień. Dotknął dłonią siatki, a ta pociemniała po czym zamieniła się w czarny popiół. Już po chwili blondyn biegł do wyjścia, niosąc mnie na rękach. Szykował się do starcia z czekającymi tam strażnikami, jednak nagle wszystko znikło.

Nagle? Nie. Dokładnie po tym jak Pawica machnęła swoim wachlarzem, powodując chwilowe zaćmienie mojego umysłu. Znowu czułam swoje ciało. Poruszyłam nogą, ręką, szyją. Spróbowałam coś powiedzieć.

-Dziękuję.- głos miałam silny i wyraźny, zupełnie jak przed postrzałem. Partner nawet nie zwrócił na owo słowo uwagi, chociaż było skierowane do niego. Biegł dalej, byle uciec od wszystkiego co jeszcze sekundę wcześniej czaiło się na nas w cyrku. A ja patrzyłam na miejsce gdzie wcześniej widniała rana od pióra. Oczywiście również nie został po niej ślad.

Co tu się działo?

CDN

Miśki kochane!

Wracam po długiej nieobecności z kontynuacją historii o naszych kochanych super bohaterach. Domyślacie się już o co chodzi i kim jest nasza Pawica? Odpowiedź poznacie już niedługo, bo za jakieś...cztery rozdziały. Czekajcie  z cierpliwością, a na pewno się wam opłaci.

Wasza Julia Poetria


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top