Rozdział 31
- Dobrze. - Zaczął, przeczesując sobie włosy po dłuższej chwili ciszy między nimi. - To są... podróbki?
- Mnie się pytasz?- Zapytała dziewczyna, dotykając delikatnie lisiego ogonka. - On tu jest?
- Alya, proszę cię. - Szepnął. - Najważniejsze, nie powinnaś dobierać się do tej walizki. - Podszedł do niej i podniósł nóż. - Jak myślisz, jak Marinette zareaguje? Oboje wiemy, że jest trochę przewrażliwiona. - Szatynka zacisnęła szczęki i zmarszczyła brwi, odgarniając kosmyk włosów.
- Ale... Te miracula... - Próbowała cokolwiek powiedzieć, ale chłopak jedynie westchnął i zamknął wieko.
- Zaufaliśmy ci. - Stwierdził. - Powierzyłem ci Mari pod opiekę, a ty... Spójrz na mnie. - Kobieta podniosła wzrok ze swoich dłoni na jego twarz. - Sądzę, że najlepszym rozwiązaniem będzie jak o tym zapomnisz.
- Jak?- Zapytała. - Jak mam o tym zapomnieć? Moja najlepsza przyjaciółka ma szkatułę ze wszystkimi miraculami, a ja mam o tym tak po prostu zapomnieć?
- Tak! - Podniósł ton. Po chwili jednak się uspokoił, przypominając sobie, że jego narzeczona śpi w salonie.- To dla twojego bezpieczeństwa. Im mniej osób wie tym lepiej.
- Nie dam rady o tym zapomnieć...- Jęknęła, po czym ciężko westchnęła. - Domyślam się, że to ona była Biedronką? - Luka potarł przerwę między brwiami i wskazał na drzwi wyjściowe.
- Liczę, że nikomu o tym nie powiesz, jednak, uznawaliśmy cie za przyjaciela. - Powiedział oschle. Złagodniał jednak, widząc jej zbolałe spojrzenie po tych słowach. - Alya, obiecałem chronić Marinette każdym kosztem. Jeżeli muszę w tym celu wyrzucić z domu jej przyjaciółkę, trudno.
- Luka...- Szepnęła, czując jak jej dłonie zaczynają drżeć. - Jesteśmy przyjaciółmi, przecież nikomu nie powiem. - Chłopak schował szkatułę do rozwalonej walizki, zamknął resztki pokrywy i spojrzał na kobietę smutno.
- Byliśmy, nim postanowiłaś olać naszą prywatność, zdradzić Marinette oraz podkopać fundament zaufania. - Położył walizkę delikatnie w szafie. - Słuchaj, teraz, będziesz udawać, że nic nie zobaczyłaś, o wszystkim zapomnisz, proszę.
- Dobrze. - Kobieta objęła swoje kolana rękoma, a chłopak położył jej dłoń na ramieniu.
- Ja wiem, że to będzie ciężkie, ale nie stresuj Marinette w tym czasie. To bliźniaki. Nasze kochane dzieciątka, a ostatnie czego potrzeba to denerwowanie mamusi. - Alya spojrzała na niego załzawionymi oczyma.
- Ale nie każ mi jej zostawiać, błagam.- Jęknęła. - To moja najlepsza przyjaciółka. Najwspanialsza jaką mogłam sobie wyobrazić. - Łzy zaczęły płynąć jej po policzkach. - Wiem, że źle zrobiłam i to dla jej dobra, ale to radykalne.
- Ok, Makaronik też by to źle zniósł.- Westchnął. - Ale będę miał cię na oku. I jutro pojadę po nową walizę. Kurwa, skąd w ogóle pomysł, aby tam grzebać?
- No bo kłódka...- Po chwili doszło do niej jak kiepski to był powód i poczuła się gównianie. Westchnęła ciężko. - Przepraszam Luka. Chociaż domyślam się, że nie byłeś dziś z nikim umówiony. To ostatni raz, obiecuję.
- Ehhh... Mam nadzieje, że chociaż jedliście tę witaminę C.- Mruknął nastawiając wodę na herbatę.
Adrien następnego ranka siedział w kawiarni z kawą w ręce i czekał, czując jak w drobnej kieszeni jego marynarki, porusza się rozbawione kwami. W drugiej dłoni trzymał bukiet róż, które wraz z jego urodą zwracały uwagę każdej przechodzącej obok okna kobiety. Niektóre wzdychały, zatrzymywały się, próbowały machać. Na próżno, blondyn czekał na pewną kobietę o olśniewająco pięknych, zielonych oczach. Marie zjawiła się, gdy kubek Adriena był w połowie pełny, a wstążka przy bukiecie prawie całkiem pognieciona.
- Witaj Angie, nie na wieczór?- Zapytała kelnerki, wskazując palcem jedną z pozycji na menu. Kobieta za ladą uśmiechnęła się, zapisując zamówienie.
- Judy jest na Majorce to robię cały dzień przez trzy. - Odpowiedziała, biorąc się za robienie kawy. Adrien wstał, przypominając sobie rozmowę z matką oraz ruszył pewnie ku kobiecie, a ta jak go zobaczyła, uniosła lekko brwi.
- Hej.- Wydusił z siebie, a Marie uśmiechnęła się delikatnie.
- No hej. - Odpowiedziała, patrząc ukradkiem na kelnerkę, która ukrywała śmiech, stojąc tyłem i dodając do Latte syropu karmelowego.
- Wyglądasz dziś pięknie. - Angie zaczęła rechotać, podczas gdy Marie poczuła jak czerwień wkrada się na jej policzki. Chłopak podał jej kwiaty, a dziewczyna wyprostowała się i wzięła bukiet w dłonie. - Umów się ze mną, proszę. - Marie poczuła jak coś szumi jej w uszach.
- Tak.- Westchnęła bez zastanowienia i przytuliła róże do siebie. Adrien z przyjemnością spoglądał w jej złote oczy. Przez chwilę zbiło to go z rytmu. A one nie były zielone? Zadał sobie pytanie w myślach. - Kiedy?
- Mo-mo-może w czwartek o dwudziestej? - Zapytał, zapominając o swoich wcześniejszych myślach i skupiając się na rozmowie z kobietą. - Podjadę po ciebie.
- Pewnie, dam ci swój adres. - Szepnęła, wzięła notesik Angie do zapisywania zamówień i zaczęła zapisywać.
- Ej! Weź se własny!- Krzyknęła dziewczyna, kładąc kawę na ladzie, po czym jedna z klientek ją uciszyła.
- Nie widzi pani, że przeszkadza? - Zapytała kobieta ze stolika pod okna, gdy Adrien odbierał od Marie kartkę, nie spuszczając z niej oczu i nie wierząc w swoje szczęście.
- Będę na ciebie czekać w czwartek o dwudziestej. - Stwierdziła, wzięła swoją kawę i machnęła Angie na pożegnanie, po czym wyszła z lokalu. Adrien oparł się o blat i spojrzał na karteczkę.
- Nie wierzę, że to zrobiłem.- Szepnął do siebie, nie słysząc gwaru wokół siebie. Po chwili jakoby pijany wyszedł z kawiarni i wraz ze swoim kierowcą wrócił do domu. - Mamo?- Krzyknął u progu. - Mamo!? Nie uwierzysz! Zgodziła się.
- To cudownie.- Kylie siedziała na kanapie w salonie i szydełkowała, gdy Adrien dosiadł się do niej. - Na kiedy?
- Na czwartek. - Powiedział dumnie. - O matko, na czwartek... Gdzie ja ją wezmę?
Lukę obudził jego ulubiony zapach placków bananowych, więc nie był zdziwiony, że gdy się odwrócił, nie było obok niego Marinette. Wstał i poszedł do kuchni, gdzie ciemnowłosa stała przy patelni oraz smażyła. Przytulił się do kobiety i położył jej dłonie na brzuchu.
- Dzień dobry śpiochu. - Powiedziała radośnie, wykładając jednego z placków na talerzyk. - Co cię sprowadza do kuchni?
- Sądzę, że to śniadanie. - Powiedział, opierając policzek o jej czubek głowy. - Ale mogę się mylić.
- A jak już tu jesteś, widziałeś Alyę?- Zapytała. - Od rana nigdzie jej nie ma.
- Może wróciła wcześniej do domu, dzwoniłaś do niej?- Zapytał, odchodząc od niej i ruszył do przedpokoju z zamiarem sprawdzenia szkatuły, kiedy u progu drzwi spotkał mulatkę. Zmęczoną i z worami pod oczyma, ale z nową walizką w dłoni. - Nie musisz, wróciła. Akurat na śniadanie. Może była rano pobiegać.
- Tak, tak. - Odezwała się panicznie Alya, chowając nowy zakup do szafy. - Potem przepakujesz. - Powiedziała Luce na ucho, a chłopak jedynie ciężko westchnął.
- Idziecie na te placki?- Zapytała z kuchni poddenerwowana Marinette.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top