Rozdział 36

  Czuł jak miękkie miała usta. Przyciągnął ją jeszcze bliżej, wbijając palce w jej bok, podczas gdy Marie pociągnęła go delikatnie za blond kosmyki. I pewnie ciągnęliby ten pocałunek, gdyby chłopakowi nie omsknęła się ręka. Herbata strumykiem oblała gołą stopę dziewczyny, a ta zaskoczona nagłym bólem, ugryzła Adriena w wargę. 

- Um, ostro. - Mruknął. Po chwili zobaczył łzy w jej oczach. Odłożył szybko kubki na stolik. - Aż tak źle całuje?

- Nie, broń Boże. - Powiedziała, schylając się. - Moja stopa. Oparzyłeś mnie melisą. 

- Przepraszam. - Jęknął. -Jezu, przynieść ci lód? - Marie, po chwili zastanowienia, kiwnęła głową. Kiedy chłopak wstał, skupiła się na czerwonym śladzie. Nagle miły chłód oplótł jej nogę, kiedy delikatna poświata wychodziła z jej dłoni. Odetchnęła z ulgą.  - Proszę. - Dziewczyna uśmiechnęła się, przykładając lód, opakowany w czerwoną ścierkę do boku stopy. - Wydawało mi się, że całą stopę miałaś czerwoną...

- No... Ten... Ja... - Zaczęła się jąkać, patrząc na swoją nogę. - Tylko ci się wydawało. - Potwierdziła. - Większość herbaty trafiła na podłogę.

- Gdzie. - Zapytał, wstając. - Od razu wytrę. - Dziewczyna, zakaszlała, próbując zamaskować stres.

- Przynieś ścierkę to ci pokażę. - Stwierdziła. - Są pod zlewem, obok płynu do podłogi.- Chłopak odszedł, a dziewczyna złapała swoją melisę oraz zrobiła kałużę obok swojej stopy. Chłopak to zmył i uśmiechnął się do ciemnowłosej, odbierając od niej resztki lodu w ścierce. Tylko dziwne, że ta rozlana herbata była jeszcze ciepła. Pomyślał. Po takim czasie powinna ostygnąć... Czasie...

- Już późno. - Powiedział. - Już bym się zbierał. Ciemnowłosa wstała i odprowadziła chłopaka do drzwi. Przez jakiś czas, patrzyli sobie w oczy. - Jeszcze raz przepraszam.

- Nie szkodzi. - Szepnęła. - Umiem rozkojarzyć. - Chłopak zaśmiał się na jej słowa. Przyłożył jej dłonie do swoich ust.

- Z grzeczności nie zaprzeczę. - Powiedział i wyszedł. Mari zamknęła za nim drzwi i oparła się o framugę. Przyłożyła dłoń do ust i pomyślała, że od lat się tak nie czuła. 

- Już myślałam, że nie wyjdzie. - Powiedziała jej współlokatorka, wychodząc ze swojego pokoju. Dziewczyna prychnęła pod nosem. 

- Proszę bardzo, Licho nie śpi. - Mruknęła. 

- Sypiam, sypiam.- Odpowiedziała jej rozbawiona dziewczyna, kierując się w stronę kuchni. - Ale preferuję, jak to się teraz mówi... Bycie nocnym Markiem. 

- Preferujesz też bycie złodziejskim nasieniem. - Odezwała się dziewczyna, a jej koleżanka roześmiała się ironicznie.

- Masz ładniejsze rzeczy niż ja. - Nam Marie coś odpowiedziała , ktoś załomotał do drzwi.

- Wy małe cholery! - Krzyknęła kobieta po drugiej stronie. - Przestańcie tak głośno imprezować. 


Luka z samego rana zadzwonił do bramy willi Agreste. Obok niego stała naburmuszona, niska istota, zwana Marinette z lekko zaokrąglonym brzuszkiem pod ciążową, różowa bluzką. 

- Słucham? - Usłyszeli oschły ton Adriena od strony domofonu. Marinette westchnęła ciężko, wiedząc, że faktycznie wczoraj przesadziła. 

- Chcielibyśmy... - Zaczął Luka, a następnie spojrzał z ukosa na przyszła żonę. - Właściwie, nie jestem jej adwokatem. Też poczułem się zraniony, jak prawie każdy facet na tej kuli ziemskiej.

- Ygggh. - Westchnęła. - Przyszłam cię przeprosić. - Wydusiła w końcu, czując rumieńce na policzkach. - Serio, głupio mi z tym co powiedziałam, nie powinnam. Mamy przeprosinowego bananowca. - Dodała, podnosząc z podłogi wielką roślinę w brązowej doniczce.

- Tyle razy ci gadam! - Krzyknął Luka, łapiąc za naczynie od dziewczyny.

- Nie podnoś tego! - Krzyknęli chłopacy w tym samym czasie, a ciemnowłosa roześmiała się, gdy zabrano jej ciężar z rąk.

- Wejdźcie. - Odpowiedział blondyn, wpuszczając ich do środka. Rozsiedli się w salonie, czekając na herbaty.

- Więc tak, czy mogłabym zaprosić tu resztę?- Zapytała, wyciągając telefon z torebki. - Mam kilka nowych informacji od Wayzza. 

- Jasne. - Powiedział, biorąc kubek z herbatą w dłoń i pomagając się napić swojej mamie. Marinette niechętnie spojrzała na chudszą niż ostatnio Kylie. Skóra dziwnie jej zszarzała, a oczy zapadły. Mimo wszystko nadal na ustach gościł ten spokojny uśmiech. Szybko napisała kilka wiadomości, a pół godziny później cała grupka siedziała wokół niej. 

- W szkatule jest dwanaście miraculi.- Zaczęła, wyciągając z torebki czerwony notes i otwierając go na pierwszej stronie. - Twój kwami opisał mi niestety tylko sześć z nich. W sumie pięć, bo jakoś ciężko mi to jedno wliczyć jako znane. Tak czy siak, szkatuła słowiańska to szkatuła bóstw i demonów słowiańskich. Chcąc uniknąć zapomnienia, część z nich, zaklęła się w podobne do kwami stworzenia i połączyła jak one z biżuterią.

- Czekaj. - Przerwała jej Alya. - Walczymy z ludźmi, którzy, użyczają sobie mocy Bogów? To jak w Avengersach, Thor i tym podobne. 

- No, w sporym uogólnieniu. - Westchnęła Marinette. - I strażniczką tej szkatuły... I tu serio się skupcie. Mi musiał to wyjaśniać trzy razy. Jest jedna z bogiń, Mokosz. Mokosz, czy też Matka Ziemia dla pra-słowian. Jedna z ważniejszych bóstw.

- Coś jak Hera? - Zapytał Nino. Mari się skrzywiła.

- Raczej połączenie Hery i Gai. - Pomyślała. - Ale i to tego nie odzwierciedla. 

- Walczymy przeciwko boskim kwami oraz samej bogini?- Zapytała z niedowierzaniem Alya. - O ja pierdole.

- No dobrze powiedziane. - Szepnął Adrien.

- Po pierwsze, Mokosz miała pilnować, aby szkatuła nie była użyta. Nie wiemy czy ktoś zabrał jej biżuterię czy co się stało.  -Wtrąciła się ciemnowłosa. - A w dodatku, kto wie czy inne demony i bóstwa faktycznie zostały zapomniane. Co się z nimi stało?

- Dobrze, a znane nam miracula? - Zapytał Nino. Marinette przerzuciła kartkę. 

- Zaczynając od tych, które poznaliśmy. Miraculum światła z diademem. - Oznajmiła. - Oślepia swoją mocą tak jakby spojrzał w słońce, sprawiając, że ten nie może się na niczym skupić. Działa i na jednostkę, i na grupę. - Adrien prychnął pod nosem na jej słowa. - Jest to Dadźbóg, bóg światła. Całkiem logiczne. Potem broszka losu, które zaatakowało Alyę. Wysysa energię i może posilić w ten sposób inne kwami. Tutaj mamy boginię Dolę.

- Brutalne. - Mruknęła mulatka, obejmując się.

- Nie do końca. - Westchnęła Marinette. - Kwami zazwyczaj wykorzystywało dobre emocje. Twoja sytuacja najlepiej pokazuje, że miracula Mokosz trafiły w niepowołane ręce. 

- Lub sama stała się niepowołanymi rękoma. - Prychnął Adrien. 

- Tak. A z tych co jeszcze znamy... - Marinette spojrzała w notatki. - Miraculum ognia, czarne rękawice do kowalstwa. Z pomocą mocy zmieni metal w jakąkolwiek broń. Jest to bóg Swaróg, jak się domyślacie, od kowalstwa. Kolejne mamy Leszy, miraculum lasu, bransoleta z drewnem. Pomaga zmienić się w jakiekolwiek leśne stworzenie. I Spinka obłędu, za jej pomocą, można zmylić przeciwnika. Jej kwami był kiedyś demonem Błędnikiem. 

- A ten szósty? - Zapytała Alya.

- Kolczyki konie. Najwyższe kwami od Świętowita. - Odpowiedziała, przewracając kartkę. - Tylko tyle wiemy, nigdy nie było użyte, nie wiadomo co się stanie, ani jaką ma moc. 

-No to teraz trzeba wymyślić cos, co powiemy w telewizji. - Odezwał się Adrien. - I to nie może być nic o Bogach, grasujących wśród nich i czyhających na ich emocje. To tylko wznieci panikę. 

- Wiem. - Jęknęła Mari, opierając się ciężko o kanapę. - Wiem, ale to tylko utrudnia wszystko.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top