Rozdział jedenasty

Smętnie przelewałam zupę łyżą z miski i do miski, nie mogąc się zmusić do jej zjedzenia. Już nawet nie chodziło o fakt, że to zupa, a zup nienawidzę, ani, że ugotowano ją wedle przepisu wujka Marinett. Po prostu miałam teraz ważniejsze rzeczy na głowie- jak choćby ratowanie Paryża, a utknęłam na obiedzie z ojcem. Nie trafiały się one często, no fakt i zwykle czekałam na nie z wielką niecierpliwością, ponieważ papa rzadko miewał dłuższą chwilę dla swojej córuni, ale teraz byłam potrzebna gdzie indziej. Nie jako Chloe, a jako Pszczoła. Musiałam wymyślić plan, by się stąd wyrwać i to szybko.

-Dlaczego nie jesz, skarbie?- zapytał mężczyzna o siwych włosach, szerokich barach i pociągłej twarzy, siedzący obok mnie. Wydawał się zmartwiony moim brakiem apetytu. Kiedyś nie przejawiał takiej opiekuńczości, liczyła się tylko praca, a jedynaczkę pozostawiał pod nadzorem małżonki. Jednak kiedy ta druga odeszła chyba poczuł się za to odpowiedzialny, bo bez reszty poświęcił się córeczce- sławnej Chloe Bourgeois, którą, tak się składa, jestem ja. Przynajmniej jedna dobra rzecz wynikła z utraty rodzicielki.

-Nie jestem głodna.- w sumie nie skłamałam. Nie byłam może anorektyczką, ale spożywałam małe racje żywnościowe. Jeden nieduży posiłek dziennie w zupełności mi wystarczał, przecież trzeba dbać o sylwetkę, prawda? A dzisiaj już zjadłam śniadanie, do jutra starczy.

-Jesteś chora? Boli cię coś?- zaczął wypytywać burmistrz. Jedynie wywróciłam oczami, co trafnie odczytał jako odmowę- Może wolisz inne danie? Kaczkę? Schab? Szpinak?

-Nie, nie. Ewentualnie wieczorem.-  skłamałam.

-To... nie wiem... opowiedz mi jak było w szkole? Co się ostatnio u ciebie dzieje? Chcesz kupić jakieś nowe sukienki?- zasypał mnie pytaniami, odkładając łyżkę i rzucając w moim kierunku opiekuńcze spojrzenie. W normalnych okolicznościach zaczęłabym wymieniać ubrania, kosmetyki i biżuterię, które musi kupić, ale teraz po mojej głowie huczał komunikat z niedawno wyłączonego telewizora: " Biedronka i Czarny Kot pojawili się już w Luwrze, ale ich sytuacja nie wygląda za ciekawie...". Mieli kłopoty, a ja powinnam tam być i im pomóc, zwłaszcza po tym jak się ostatnio zbłaźniłam.

-Jestem śpiąca. Mogę iść do pokoju?-zapytałam najmilej jak umiałam i dla efektu przetarłam teatralnie oczy.

-Słońce,...- powiedział tak smutno, że aż serce się kraje-...wiesz, że nie często zdarzają się nam chwile, by porozmawiać. Chciałbym je wykorzystać jak najlepiej.- gdyby to był ktoś inny prychnęłabym i odeszła nie zaszczycając nawet  pogardliwy spojrzeniem. Ale nie mogłam zrobić tego ojcu, jedynej bliskiej mi osobie, która akceptowała mnie taką, jaką jestem.

Chwila! Przecież wcale nie jedynią! Jaka ja jestem głupia, że wcześniej na to nie wpadłam. Musiałam się powstrzymać, by nie walnąć się ręką w czoło, gdy zrozumiałam tę oczywistą oczywistość. Jednak by plan się powiódł trzeba to odpowiednio rozegrać.

-Tato, wybacz, że ci  przerywam, ale czy mogę iść do łazienki?

-Tak, oczywiście.- natychmiast poderwałam się z krzesła i wychodząc z pokoju rzuciłam:

-Wracam za minutkę!- kiedy już zniknęłam mężczyźnie z pola widzenia rzuciłam się biegiem w kierunku jednego z pustych pokoi hotelowych. Wchodząc do środka rozejrzałam się, czy nikogo nie ma w pobliżu, a kiedy upewniłam się, że rzeczywiście tak jest zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer, którego ostatnimi czasy byłam zmuszona używać dużo częściej niż bym sobie tego życzyła. Przyłożyłam słuchawkę do ucha, odczekałam kilka sekund.

-Halo, Chloe. To ty?- usłyszałam chłopięcy głos.

-A kto inny, tumanie?!- rzuciłam ostro, co chyba było nie najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę o co chcę prosić. A proszenie kogokolwiek o cokolwiek zdecydowanie nie leży w mojej naturze.

-Jak zwykle pogodna.- zażartował, ale nie było w tym ani cienia złośliwości- O co chodzi?

- A czemu zakładasz,że musi o coś chodzić?

-Bo inaczej byś nie dzwoniła. - miał rację- Nie powinnaś być teraz w Luwrze i... no wiesz?

-Powinnam! Ale nie mogę!

-Dlaczego?

-Mam obiad z tatą.

- No to powiedz mu, że musisz coś załatwić. 

-To nie takie proste...- nie musiałam tłumaczyć, zrozumiał od razu.

-Dobra, zaraz tam będę i wspólnie coś poradzimy.- stwierdził stanowczo.

-Dziękuję, Damien.- już tego nie słyszał, rozłączył się. Nie chciałam się to tego przyznać, nawet przed sobą, ale jakoś mnie poruszyło, że gotów jest wszystko rzucić i do mnie przyjechać. Ale w końcu od tego są przyjaciele. Szkoda tylko, że w naszym wypadku działa to tylko w jedną stronę.... Ech... Dlaczego nie potrafię być taka ja inni?! Dlaczego tak trudno przyznać mi się do sowich wad i znieść faktu, że ktoś jest ode mnie lepszy?1 No, ale nie ma co się mazgaić, trzeba wracać do papcia, bo umrze ze zmartwienia. Albo i nie. W końcu często zdarza mi się siedzieć w łazience godzinami jeżeli akurat układam fryzurę czy robię makijaż.

Wróciłam do stołu, a dosłownie kilka minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Wystrzeliłam jak z procy i otworzyłam przejście, ubiegając zaskoczonego lokaja. Pomimo, że moje serce zabiło szybciej z radości na widok bruneta nie dałam tego po sobie poznać, ukrywając emocje za lodową maską.

-Wejdź.- rzuciłam sztywno, wykonując nieokreślony ruch ręką. Niebieskooki uśmiechnął się lekko i wkroczył do holu, trzymając ręce w kieszeniach podartych dżinsów.

-Oh, Damien, co ty tu robisz?- usłyszałam wręcz wrogi głos rodziciela, który właśnie się pojawił. Nienawidził nastolatka jeszcze bardziej niż ja kiedyś, gdyż bezpośrednio wiązał go z utratą ukochanej. Teraz mierzył gościa oceniającym wzrokiem, jakby zastanawiał się czy kulturalnie go wyprosić, czy raczej bezceremonialnie wykopać. Odruchowo złapałam rówieśnika za ramię, dając tym samym do zrozumienia, że chcę by został.

-Przyszedł mi pomóc z chemią.- ubiegłam kolegę w odpowiedzi, z obawy, że powie coś głupiego. Moja wymówka nie była pozbawiona podstaw. Od akcji z Mglarzem często pomagał mi w lekcjach, przez co Sabrina biadoliła, że nie ma co zrobić ze swoim życiem.

-  Teraz?- pan Bourgeois  uniósł sceptycznie brew.

-Potem nie ma czasu, a ja piszę jutro ważny test, więc sam rozumiesz...- kłamałam jak z nut. Przez chwilę mierzyliśmy się z ojcem spojrzeniami, rozstrzygając niemą potyczkę. W  końcu się poddał i westchnął zrezygnowany.

-Niech ci będzie, idźcie już.- machnął ręką, a ja natychmiast pociągnęłam gościa do swojego pokoju, nadal nie puszczając jego ramienia. Musiało to śmiesznie wyglądać, biorąc pod uwagę jak bardzo jestem od niego niższa. Kiedy już znaleźliśmy się w moim małym, różowym królestwie zapytał:

-Do czego ja ci tu jestem potrzebny? Jak dotąd świetnie sobie radzisz. - usłyszałam w jego głosie nutkę rozbawienia, ale nie poświęciłam temu faktowi zbyt wiele uwagi, gdyż dla tego delikwenta był to nieodłączny element w komunikacji werbalnej.

-  Musisz mnie kryć.- wyjaśniłam.

-Ile cię nie będzie?

- A co to ja, wróżbitka jestem?! Nie wiem!

-Nie bulwersuj się tak, dam radę. No, leć już.- ponaglił. Wzięłam głęboki wdech, by uspokoić skołatane nerwy. Na samą myśl o kolejnej akcji tętno mi przyśpieszało, a ekscytacja rosła.

- Momo, paskuj!

CDN

Ten na górze to Damien, żeby nie było wątpliwości. Jako, że chce mi się spać (jest prawie pierwsza w nocy) to napiszę tylko kilka słów prosto z serca: KOMENTARZE I GWIAZDKI! Dziękuję, dobranoc!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top