Rozdział trzeci

Stałem pod jednym z paryskich gimnazjum, zasłaniając twarz gazetą, opierając się o pobliską latarnię uliczną. Miałem nadzieję, iż wzrokowi przechodniów umkną dwie dziury wycięte w papierze, służące za otwory na oczy. Stary, oklepany trik z czarno-białych, detektywistycznych filmów, ale nadal skuteczny. Ludzie, zbyt zajęci własnymi sprawami, podświadomie ignorowali fakt istnienia otworów, zamiast tego dostrzegając moje azjatyckie rysy oraz niski wzrost. Początkowo, podczas pobytu we Francji, odczuwałem dyskomfort, związany z przykuwaniem ciekawskich spojrzeń, jakbym był jakimś obiektem muzealnym. Jednak do wszystkiego można przywyknąć. Coraz rzadziej wspominałem ojczyznę, gdzie wcześniej wspomniane cechy wyglądu stanowiły normę. Tak bardzo chciałem już tam wrócić, jednak wcześniej musiałem wypracować sobie emeryturę. Gdyby nie złośliwość losu zrobiłbym to dawno.

Rozmyślania przerwał nagły, głośny i zdecydowanie irytujący dźwięk dzwonka szkolnego. Porzuciłem melancholiczne rozwody, skupiając całą uwagę na wychodzących z budynku uczniach. Zapełnili schody, niczym fala, wylewając się z głównych drzwi. Większość gimnazjalistów plotkowała o czymś ze znajomymi, przez co treść pojedynczych rozmów znikała pośród ogólnego gwaru. Radość oraz ulga zdobiły młode twarze, których właściciele, jak na skrzydłach, zmierzali ku domom, by tam odpocząć po kilkugodzinnych, nudnych zajęciach. Większość szła grupami, jedynie nieliczni samotnie. Zapewne właśnie z tego powodu, ci ostatni, zwieszali głowy, mając smętne miny. Do ich grona należał chłopak o płomieniście czerwonych włosach, pozwalających natychmiastowo zauważyć wyżej wymienionego pośród tłumu, i turkusowych oczach, z których jedno zazwyczaj zasłaniała ukośna grzywka. Gdy po raz pierwszy go zobaczyłem, musiałem oddać młodzieńcowi uderzające podobieństwo do Ariel- bohaterki filmu „Mała Syrenka". Gdyby nastolatek przyszedł na świat będąc dziewczynką, mógłby bez problemu dostać jej rolę, gdyby jakiś reżyser postanowił zekranizować jeszcze raz sławną baśń, tym razem używając aktorów, zamiast rysunków. Nathaniel- przypomniałem sobie jego imię. Jeśli dobrze kojarzyłem, chodził z Marinette jeszcze do podstawówki. Uwielbiał rysować, zawsze miał gdzieś swój szkicownik, pełen luźnych kartek, przedstawiających obrazy różnych przedmiotów, czy też ludzi. Został Ilustrachorem ponad pół roku temu, jednak nawet wówczas wykazywał sporą wrażliwość, przynajmniej względem obiektu uczuć. Biorąc pod uwagę manipulację Władcy Ciem, musiał być naprawdę dobrą osobą, jeśli nawet opanowany akumą zachował ludzkie odruchy, co wyjątkowo rzadko cechowało złoczyńców. Można by uwzględnić rudowłosego podczas szukania kolejnego posiadacza Mircaulum, jednak aktualnie musiałem znaleźć kandydatkę do przejęcia naszyjnika Lisicy.

Kątek oka dostrzegłem Pszczołę, zajętą prawieniem kolejnego narcystycznego monologu, wysłuchiwanego przez „robotnicę", czyli Sabrinę. Wiedziałem, że Chloe ukryła otrzymany grzebyk pod blond kosmykami, zapewne uważając za zbyt dziecinny żeby pokazywać ów podarek światu. Nie zdziwiło mnie podobne zachowanie. Wierzyłem w cuda, ale nie aż takie, jak natychmiastowa zmiana córki burmistrza z rozpuszczonego bachora w przykładną bohaterkę. Aczkolwiek odnosiłem wrażenie, że łagodniała przy Damienie. Miał na nią wyraźnie dobry wpływ. Właśnie dlatego dopilnowałem żeby otrzymała grzebień przy nim. Potrzebowała doradcy i wsparcia, kogoś służącego pomocną dłonią. Zbyt dobrze znałem Momo, żeby jej ufać, gdy chodziło o wychowanie. Słynęła z ciągłego krytykowania podopiecznych, nawet innych Kwami. Tak, zdecydowanie stanowiły z panną Bourgeois dobraną parkę. Wprawdzie zrobienie niebieskooką obrończynią Paryża stanowiło oczywiste ryzyko, ale podczas balu pokazała swoją prawdziwą wartość. Sama zapracowała sobie na drugą szansę.

Dopiero chwilę potem zauważyłem dziewczynę, której szukałem. Alyę. Pełna entuzjazmu rozmawiała ze swoją przyjaciółką. Nie, raczej przekonywała ją do czegoś. Brunetka pokręciła szybko głową, wyraźnie zarumieniona. Okularnica gwałtownym ruchem popchnęła ciemnowłosą ku młodemu Agrestowi, akurat przechodzącemu razem z Nino. Ah, czyli znowu próbowała sparować tę dwójkę. Mimo stałych porażek wciąż próbowała, pełna tego samego entuzjazmu, co początkowo. Dobrze, że chociaż ona jedna, bo miłosne działania Marinette i Adriena z boku sprawiały wrażenie dobrej komedii. Ja i Jaszczurka byliśmy parą już po pół roku wspólnej pracy, a oni nadal stali w miejscu. Może jedynie rumieńce ciągle zalewające ich twarze straciły intensywność, pod wypływem czasu.

Césaire cechowała odwaga, zwłaszcza jeśli chodziło o nagrywanie kolejnej akcji jej idoli, nawet jeśli tym samym ryzykowała zaatakowanie przez sługę paryskiego antagonisty. Lecz jednocześnie podobne zachowania pokazywały bezmyślność oraz impulsywność mulatki, a takie przymioty mogłyby szkodzić podczas starć. Jednocześnie los zesłał jej dar przekonywania, mogący stanowić świetny duet z mocą iluzji, nadając impetu. Posiadała również silny charakter, zawsze broniąc własnego zdania, gotowa pokonać wszelkie zagrożenia, byle sięgnąć celu. No i jak nikt, poza Kotem oraz Biedronką oczywiście, znała obowiązki super bohatera. Nawet mając za plecami widmo Volipiny, mogące zachwiać jej wiarygodnością w oczach ludzi, dałaby radę, jednak, czy na pewno właśnie jej szukałem? Istniało równie wiele „przeciw", co „za". Zbyt słabo znałem szatynkę, żeby ocenić, czy będzie słuchała poleceń, współgrała z resztą drużyny lub potrafiła cierpliwie czekać, gdyby tego wymagała sytuacja. Zostawała też kluczowa kwestia: ludzie na pewno zauważą wstrzymanie Biedrobloga, zgrane z przybyciem nowych bohaterów. Jednak nawet podejrzenia cywili stanowiłby mały problem gdyby Alya, pochłonięta dziennikarską pasją, zdradziła swoją tożsamość przed całym Internetem. Umiałaby odmówić takiej pokusie?

Główna zainteresowana właśnie pożegnała się z przyjaciółką, która znów jedynie bąknęła jakieś nieskładne przeprosiny pod adresem blondyna, żeby umknąć ku opiekuńczym ramionom koleżanki. Patrząc z boku na tę płochliwą pół-azjatkę zaczynałem rozumieć, czemu ludzie nadal mieli tak blade pojęcie o tożsamości Biedronki. W końcu na co dzień sprawiała wrażenie jedynie dość płochliwej, słodkiej oraz lekko oderwanej od rzeczywistości nastolatki. Kluczowa zmiana zachodziła dopiero pod maską, czyniąc ją zupełnie inną osobą, chociaż podczas minionego roku obie osobowości zaczęły się mieszać, czyniąc powoli gimnazjalistkę młodą, silną, otwartą kobietą. Wybranie Marinette bohaterką wielu mogłoby swego czasu okrzyknąć błędem, a jednak dziewczyna świetnie dawała radę. Może kwestia złotookiej miała przyjąć podobny obrót?

Przyszedł czas na pierwszy test.

Szatynka szła sama, zapewne do domu, dając mi tym szerokie pole popisu. Chciałem załatwić sprawę jak najszybciej, żeby zdążyć zjeść obiad przed szesnastą. Późne godziny posiłków skutkowały gorszym trawieniem, a mój spowolniony wiekiem metabolizm i tak powodował ciągły przyrost tkanki tłuszczowej. Musiałem bardzo uważać, żeby utrzymać odpowiednią sylwetkę. Gdybym wrócił do domu spasiony oberwałbym parę dodatkowych batów. Kiedyś ten problem rozwiązywało Miraculum, dbające o sprawność fizyczną posiadacza, jednak wraz z coraz rzadszym używaniem go kondycja spadała. Lecz, również dzięki bransoletce żółwia, mimo znacznego wieku, dałem radę przegonić kandydatkę do zostanie Lisią, pozostając jednocześnie niezauważonym. Choć to drugie stanowiło akurat małe osiągnięcie, ponieważ siedemnastolatka i tak ciągle wlepiała wzrok w ekran telefonu. Stanąłem za rogiem przypadkowego budynku, mając kilka minut, nim przyjdzie licealistka. Dobrze, że wyjątkowo posłuchałem Weiji'a oraz wziąłem ze sobą laskę do chodzenia. Rzuciłem przedmiot na jezdnię, by następnie ozdobić asfalt własnym ciałem. Całość miała wyglądać, jakbym upadł, zahaczywszy stopą o krawężnik. Najbliższe z aut miało nadjechać chwilę po przyjściu brązowookiej. Oby dała radę, ponieważ wizja śmierć przez rozjechanie stanowiła marne zakończenie życia wieloletniego bohatera.

***

Przeglądałam Biedrobloga, szukając nowych komentarzy pod ostatnim postem. Od akcji z balem w Paryżu panował dobijający spokój, pomijając drastycznie spadającą tabelę aktywności na mojej stronce.

Nagle zauważyłam coś kątek oka. Uniosłam wzroku, poprawiając okulary. Asfalt zdobił jakiś staruszek, bezskutecznie próbując dosięgnąć leżącej kawałek laski, swoją drążącą, pomarszczoną ręką. Najwyraźniej nie umiał bez niej wstać. Ale przecież z naprzeciwka właśnie nadjeżdża samochód! Jeśli kierowca nie dostrzeże mężczyzny....

Nim umysł zdążył podjąć jakąkolwiek racjonalną decyzję ciało zareagowało intuicyjnie: chwyciłam kilkudziesięciolatka pod pachy, gwałtownie odciągając ku chodnikowi. Miałam za mało czasu na jakąkolwiek delikatność, więc nie zdziwiło mnie, iż siwy cicho stęknął, pod naciskiem moich żelaznych dłoni (ciągłe łapanie młodszych sióstr, kiedy próbują ci zwiać, jest zaskakująco dobrym ćwiczeniem). Gdy starzec siedział już bezpiecznie na kamiennej powierzchni chodnika skoczyłam szybko, żeby zgarnąć jego własność. Pochyliłam się, cały czas kątem oka obserwując coraz bliższy pojazd. Miałam może kilkanaście sekund. Dokładnie widziałam prowadzącą kobietę, zbyt zajętą pisaniem SMS-a, żeby obserwować jezdnię. Po raz kolejny obiecałam sobie, że nigdy nie będę jak te typowe dziunie, malujące jedną ręką chirurgicznie powiększane usta, a drugą machające na lewo lub prawo, wedle uznania, kierownicą. Wtem usłyszałam cichy trzask.

Mój telefon.

Wypadł z kieszeni, lądując kilkadziesiąt centymetrów dalej. Auto i tak dotarło zdecydowanie za blisko, ryzykowanie pochwycenia obu przedmiotów podchodziłoby pod próbę samobójczą. Musiałam działać szybko: telefon, czy laska? Obie przypuszczalnie zostałby zmiażdżone oponami, co, rzecz jasna, musiał tak ustawić perfidny los, jakby zbyt mało gnębił ludzi. Na komórce miałam świeżo przygotowany artykuł, zawierający wiele nowych ciekawości, mogących pozwolić odkryć tożsamość Biedronki. Siedziałam nad nim kilka nocy, ponieważ jedynie, gdy reszta rodziny śpi, Internet chodzi w miarę szybko. Z pewnością wiele czasu zajęłoby odtworzenie choć połowy tekstu, gdyż nie sądziłam żeby kiedykolwiek udało mi się znów wyszperać wszystkie te kruczki, umykające uwadze zwykłych śmiertelników, czyli tych bez zmysłu dziennikarskiego. Chciałam opublikować artykuł zaraz po powrocie do domu, zapewne aktywność gwałtownie by wzrosła. Ale tamten pan....

Zacisnęłam palce wokół przedmiotu, żeby sekundę później uskoczyć spod kół pędzącego pojazdu. Gdzie była policja, gdy człowiek jej wyjątkowo potrzebował?! Czułam wzbierający gniew, owocujący pulsującą na czole żyłą, obserwując roztrzaskany telefon. Rozdrobione szkło, przełamana bateria, wciśnięta między kamień brukowy karta SIM, zupełnie zniszczona obudowa, urwany breloczek. Tyle zostało po urodzinowym prezencie. Od ponurych rozmyślań oderwał mnie cichy jęk za plecami. Natychmiast odwróciłam głowę. Siwowłosy próbował właśnie wstać. Jak mogłam o nim zapomnieć?! Weź się w garść, Alya! Są ważniejsze rzeczy, od głupich telefonów! Podałam mężczyźnie jego własność, jednocześnie chwytając za łokieć, żeby pomóc mu wstać.

-Dziękuję- wychrypiał, kiwając wdzięcznie głową.

***

Świetnie sobie poradziła! Dzięki wpadce z telefonem zliczyła dwa testy na raz! Aczkolwiek trochę szkoda, pewnie miał dla niej sporą wartość, jak to u nastolatek bywa. Sprawiała wrażenie wyjątkowo przybitej. Choć może bardziej wściekłej? Tak, owa reakcja bardziej pasowała do mulatki. Zawsze wykazywała wielki hart ducha, zamiast płakać wolała krzyczeć, zamiast załamywać ręce uderzyć coś, zamiast ukrywać urazę powiedzieć wszystko prosto w twarz. Widząc załamujący poziom rozwoju miłosnej relacji Biedronki oraz Czarnego Kota, praktycznie musiałem podsunąć im kogoś, gotowego kopnąć oboje dość mocno, żeby na siebie wpadli. Jednak żeby owa wizja nabrała realnego kształtu potrzebowałem poddać złotooką ostatniemu testowi. Najważniejszemu.

Udałem, iż z powodu potknięcia ponownie upadam. Granie fajtłapy przychodziło mi z coraz większą łatwością. Tak jak podejrzewałem, nastolatka ukucnęła, żeby pomóc. Improwizując próbę ponownego wstania (musiałem wyglądać żałośnie, ale czego się nie robi dla dobra ludzkości?) niepostrzeżenie wyciągnąłem karteczkę z kieszeni, przygotowaną zawczasu, podczas obmyślania całej akcji.

Gdy wreszcie znów widziałem świat z wysokości metra pięćdziesięciu, jak najżwawszym krokiem, odszedłem. Wnioskując po zaskoczonej minie licealistki aż za żwawym. Miałem tylko nadzieję, że dostrzeże zwitek. Skręciłem za najbliższy róg, gdzie szybko ukryłem się za kontenerem na śmieci. Smród prawie odbierał przytomność, ale warto było, gdyż już pół minut później usłyszałem krzyk okularnicy:

-Chwila! Coś pan upuścił! – wbiegła w uliczkę, ściskając między dwoma palcami karteczkę. Sprawiała wrażenie zdezorientowanej, dostrzegłszy brak mojej obecności. Kilka razy zlustrowała wąskie przejście, zakończone ceglanym murem, pewnie próbując zrozumieć jakim cudem tak nagle zniknąłem. Przyciągnąłem kolana bliżej siebie, w obawie, iż je dostrzeże. Mimowolnie również wstrzymywałem oddech, choć wiedziałem, że nie  ma szans, aby go usłyszała.

Po chwili mulatka odpuściła oględziny wzrokowe, żeby rozwinąć trzymany przedmiot. Zacisnąłem triumfująco pięści, widząc uważne tęczówki śledzące tekst, osiągając przy tym coraz większe rozmiary, jakby ich właścicielka doznawała właśnie szoku, co nie było tak dalekie od prawy, biorąc pod uwagę, jaką informację właśnie przyswoiła.

Zegar ruszył. Miała dwadzieścia cztery godziny.

***

Siedziałam, niczym na szpilkach, próbując skupić uwagę na czymkolwiek poza ukrytym w poszewce od poduszki zwitku papieru. Czy był fałszywką? Czy też przez przypadek odkryłam coś wyjątkowo istotnego? Jakim cudem pośród tylu ludzi zamieszkujących ludzi spotkałam akurat tamtego staruszka, przechowującego ważne informacje? Kim on w ogóle był? Może tajnym agentem FBI, alby czymś podobnym?

Multum pytań, zero odpowiedzi.

Czytałam tekst tyle razy, że znałam go już na pamięć: Akcja nr.03, kryptonim: „Wsparcie". Data: 04.09.2017r.- 01.10.2017r. Do grupy B.iCz.K. dołączą dwie nowe osoby: P. oraz L. Obie są w posiadaniu kamieni o nadprzyrodzonej mocy, spoza znanego nam wymiaru, nazywanych powszechnie Miarculami. Mają pomóc podczas powstrzymania i schwytania obecnego wroga publicznego nr. 1 W.C. Wszystko musi zostać przeprowadzone bez jakiegokolwiek omsknięcia! Gdyby wróg odkrył Nasze zamierzenia życie obecnych obrońców stanowiłoby wątpliwą kwestię...." Dalej tek się urywał. Całość wyglądała na wyrwaną z wyjątkowo ważnego dokumentu: gruby, czarny papier, złote, pochyłe litery, fragment jakiejś pieczątki zdobiący róg.

Palce aż świerzbiły, żeby pokazać wszystkim obserwującym Biedrobloga owe znalezisko. Przecież B. z pewnością oznaczało Biedronkę, a Cz. K. Czarnego Kota! Tego jednego była pewne. W przeciwieństwie do znaczenia ostatniego zdania. Gdyby informacja na temat przybycia tajemniczych L. oraz P. dotarła do uszu Władcy Ciem moi idole mieliby poważne problemy? Tylko owa świadomość nakazywała siedzieć cicho, choć tak bardzo chciałam powiedzieć chociażby Nino, czy Marinette. Nigdy nie miałam przed nimi tajemnic, zawsze wszystko stawiałam otwarcie. Choć z drugiej strony potrzebowałam czymś zająć myśli, więc może telefon pod adresem chłopaka, rzecz jasna bez ujawniania przebiegu minionego zdarzenia, nie stanowił złego pomysłu? Zawsze jakaś odskocznia, nawet jeśli krótkotrwała.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu komórki. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, iż jej kawałki leżały na ulicy, przy odrobienie szczęścia dziurawiąc opony kolejnych pustych dziuń, mających za wysokie szpilki, żeby potem zmienić koła bez pomocy jakiegoś równie durnego osiłka, spędzającego więcej czasu na nakładaniu opalacza, czy ćwiczeniach pośród smrodu siłowni, niż myśleniu. To znaczyło, że musiałam użyć telefonu domowego. A naiwnie sądziłam, iż czarne dni korzystania z tego diabolicznego urządzenia minęły. Wyszłam z pokoju nienaturalnie zgarbiona, ilustrując przygniatający barki, niewidzialny ciężar. Miałam jakiś wyjątkowo pechowy dzień. Zbyt wiele nerwów, rozważań, dziwnych zdarzeń.

Cały dom wypełniały wrzaski moich trzech młodszych sióstr, do których czasem dołączały krzyki dwóch starszych, każących tym pierwszym się zamknąć. Piątka rodzeństwa, rodzice i dziadkowie to spora rodzina, zwłaszcza, gdy wszyscy mieszkając pośród ścian jednego, małego domku, zdobiącego skraj miasta. Zawsze odczuwałam dotkliwy brak przestrzeni oraz prywatności, jak chyba każdy z naszej famili. I tak miałam szczęście, dostawszy własny pokój, ale rozmiarami przypominał słynną komórkę Harry'ego Potter'a. Cudem zmieściłam tam łóżko, stolik na jakim ustawiłam komputer (starszy ode mnie, lecz lepsze to niż nic), stołeczek oraz niewielką komodę, mieszczącą niezbyt liczny zbiór ubrań, ciągle wzbogacany o kreacje Marinette. Ta dziewczyna zdecydowanie posiadała złote serce, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy. Jakim ślepcem musiał być Adrien, przeoczając tak oczywistą oczywistość? Lecz wracając do pokoju: czasem odnosiłam wrażenie jakbym, miast sypialni, posiadała więzienną celę, co potęgowało posiadanie jednego okienka, tak tyciego, iż nawet podczas dnia musiałam stale zapalać światło. Marząc, zawsze sięgałam czasów przeprowadzki. Szczyt szczęścia stanowiłby jakiś schludny, jasny, nowoczesny domek, pełen przestrzeni, jednak mieszkanie posiadające więcej niż pięć metrów kwadratowych od łepka również spełniało standardy.

Przemierzywszy ciasne korytarzyki dopadłam telefonu, zajętego akurat przez babcię. Musiałam poczekać aż skończy relacjonować sąsiadce dzisiejszy sklepowy skandal (sprzedawca zapomniał wydać jednego franka), starym zwyczajem dodając całości dramaturgii. Słuchając, jak abstrakcyjnie potrafi przeobrazić dowolną sytuację, nadal czyniąc ją prawdopodobną, ciekawiło mnie, czemu nie została pisarką. Może z powodu ilości używanych wulgaryzmów, nawet jeśli dobijająco staroświeckich? Po dziesięciu minutach odłożyła wreszcie słuchawkę, żeby odjechać swoim wózkiem, nadal mamrocząc coś pod nosem. Wzdychając ciężko wybrałam numer Nino.

-Halo, kto dzwoni?- usłyszałam głos mulata.

-To ja, Alya.

-Wyświetlił mi się jakiś zastrzeżony numer. Dzwonisz od kogoś innego?

-Telefonuję z domowego.

-A co z twoim? W szkole był jeszcze cały.

-Wpadł pod samochód. –usłyszałam cichy chichot po drugiej stronie.

-Nino!- skarciłam szatyna. Chwilami przejawiał strasznie dziecinne zachowania, aż miałam ochotę czymś go palnąć.

-Wybacz, kochanie-kolejne parsknięcie. Wywróciłam oczami, poirytowana. Zwykle partnerzy raczej pocieszali, gdy ich ukochane spotykało jakieś nieszczęście. Ale wiedziałam na co się piszę, zostając dziewczyną tego konkretnego przedstawiciela płci przeciwnej. –Po prostu tylko ty potrafisz zawsze czymś człowieka zaskoczyć

-Jesteś pozbawiony empatii- parsknęłam.

-Okej, okej Już się nie śmieję. Czemu dzwonisz?

-Musiałam z kimś pogadać.

-I padło na mnie?

-Jak słychać.

-Dobra, mam z pięć minut, zanim mama zagoni mnie do lekcji.

-Mama musi cię do nich zaganiać?

-To takie dziwne?

-U mnie każdy troszczy się o siebie.

-Zazdroszczę. Mam wrażenie, że zwariuję, gdy rodzice ciągle mnie kontrolują. Jakbym był monitorowanym więźniem, czy coś.

-Racja, trafiłam lepiej- przyznałam rację.

-Coś drgnęło między Romeem i Julią? – zapytał, rzecz jasna, mając na myśli Adriena oraz Marinette.

-Po staremu.

-Słabo. Ciągle wierzysz, iż ona ma jeszcze u niego jakieś szanse?

-A ty nie?

-Początkowo byłem pełen dobrych przeczuć. Teraz...mam wątpliwości.

-Skoro nadal próbuje jest jeszcze nadzieja. Gdyby przestała walczyć, wtedy rzeczywiście można przejść do załamania.

-Znasz ją lepiej, więc osąd zostawiam tobie. Wiesz, że w razie czego chętnie pomogę, jeśli zajdzie taka potrzeba O! Zaczyna się. Muszę kończyć, bo mnie tu zeżrą żywcem. Pa!

-Pa!- odparłam, choć po drugiej stronie chwilę wcześniej zapadła cisza, alarmując o przerwaniu połączenia. Wargi mimowolnie rozciągał uśmiech. Może i złotooki bywał denerwujący, lecz tylko on potrafił zaledwie kilkoma zdaniami poprawić humor, odwodząc od złych myśli.

***

Musiałem przyznać: ostatnie zadanie wykonała aż nazbyt dobrze. Była godna Miraculum.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top