Rozdział piąty
Spojrzałam w małe lusterko, zdobiące ścianę. Musiałam się nieźle nawyginać, aby zobaczyć każdy element nowego look'u, ale było warto, ponieważ, nieskromnie przyznam, wyglądałam fenomenalnie!
Pomarańczowo-biały kostium opinał ciało, podkreślając obfite kształty. Chociaż ostatnio chyba trochę schudłam... Dłonie, szyję wraz z dekoltem oraz nogi od stóp po kolana zasłaniał czarny materiał, trochę innej faktury niż reszta przebrania. Sprawiał też wrażenie cięższego. W dłoni ściskałam flet z jasnego drewna. Mimo, że nigdy wcześniej nie grałam na tym instrumencie, moją głowę samoistnie wypełniły nuty potrzebne do stworzenia konkretnych iluzji. Miałam wielką ochotę któreś wypróbować, jednak pamiętałam ostrzeżenie Eddy'ego o ograniczeniu czasowym następujących po wykorzystaniu specjalnej umiejętności, więc zwalczyłam pokusę. Dlatego dalej lustrowałam własny wygląd. Najwięcej uwagi zwracała ogromna, puchata kita, którą moje siostrzyczki niechybnie wyściskałyby, niczym spasłego maltańczyka oraz para, sporej wielkości, lisich uszu. Cóż, te ostatnie wyjaśniały, dlaczego od momentu przemiany słyszałam harcujące po ścianach myszy, jakby biegały tuż obok. Przy tym wszystkim maska wyglądała jedynie, jak marny dodatek. Zniknęły okulary, bez których normalnie byłam ślepa, niczym kret, a jednak dzięki wpływowi naszyjnika widziałam każdy szczegół otoczenia lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet nie sądziłam, że Miracula mają aż tak zaawansowane działanie! Ciekawe jakie jeszcze posiadałam możliwości jako Lisica, poza używaniem wyostrzonych zmysłów i instrumentu muzycznego? Biedronka z Kotem przeskakiwali całe budynki, podnosili autobusy...umiałabym unieść łóżko? Spróbowałam. Złapałam je jedną ręką, po czym bez większego wysiłku podniosłam na kilka metrów. Łał...a sądziłam, że to bohaterowie DC mieli nieźle... Odstawiłam mebel, pilnując, żeby nie narobić hałasu.
Przemknęłam szybko korytarzem, wcześniej sprawdzając, czy rodzinka przebywa bezpiecznie w innej części domu. Wprawdzie ryzyko nakrycia było dość spore, jednak koniecznie musiałam zrobić kilka rundek po dachach paryskich domów. To zawsze było moim marzeniem! Dziesięć minut później mknęłam ponad ulicami, wdychając październikowe powietrze, gdy wiatr rozwiewał rozpuszczone włosy. Przed oczami ciągle miałam cel wycieczki: wieżę Eiffla. Gdybym dotknęła jej samego czubka, jedynie dzięki sile własnych mięśni, mogłabym już nawet umrzeć, zupełnie spełniona. Jednocześnie taki czyn symbolicznie rozpocząłby nowy etap życia Aly'i Cesaire, nowej obrończyni stolicy Francji.
Wtem usłyszałam w oddali czyjś pełen przerażenia krzyk. Natychmiast się zatrzymałam, chwilowo odkładając wycieczkę krajoznawczą. Doskonale rozwinięty słuch pozwolił od razu ustalić, skąd dobiegł dźwięk, więc bez zwłoki popędziłam w tamtym kierunku. Moje żyły wypełniała adrenalina, serce coraz mocniej waliło, a przysłowiowe motyle uderzały o ściany żołądka swoimi skrzydłami. Wrzaski zwykle alarmowały na temat ataku akumy, co znaczyło, iż zaraz czekała mnie pierwsza akcja! Seria panicznych okrzyków i hamujących z piskiem opon aut, które coraz gęściej wypełniały powietrze, działały lepiej niż nawigacja. Szybko znalazłam poszukiwane miejsce. Okazało się nim skrzyżowanie na jednej z częściej używanych ulic, zupełnie zablokowane przez dziwną istotę po środku. O ile niebieską mgłę ludzkiego kształtu można nazwać żywą istotą. Od postaci odchodziły macki gazu, sięgając spiralnie we wszystkie strony. Najbliżej stojące osoby, zostawszy choćby muśniętymi przez ten dym nagle znikały. Po prostu robili "puf!: jakby nigdy nie istnieli. Zaczęłam uważne lustrować pobliski teren, szukając Biedronki lub Kota, lecz najwyraźniej byłam zupełnie sama. Cóż, okazja żeby pokazać, na co mnie stać. Jak wejść pośród skład bohaterskiej drużyny, to z hukiem!
Zaskoczyłam z dachu na chodnik, używając fletu, aby złagodzić upadek. Miałam jeszcze znikomą wprawę, więc narobiłam przy tym trochę hałasu, głównie poprzez głośne stęknięcie przy zetknięciu z brukiem. Najbliżej stojący cywile natychmiast zwrócili ku mnie głowy, z wyrazami przerażania oraz zaskoczenia malującymi twarze. Jednak nie tylko oni: stwór blokujący przejazd również odwrócił swoją powietrzną głowę. Chwilę mnie oglądał, jakby oceniał zagrożenia. Znaczy, tak sądzę, gdyż trudno stwierdzić, czy coś cię ogląda, jeśli nie ma widocznych oczu. Sekundę później niebieskie macki wystrzeliły, niczym kobry, najwyraźniej chcąc mnie również unieszkodliwić, jak tamtych przypadkowych paryżan. Wyskoczyłam do góry, unikając dotknięcia, jednak szybko na horyzoncie zamajaczyły kolejne smugi mgły, gotowe zaatakować. Zaczęliśmy szaleńczy taniec: złoczyńca ciągle nasyła więcej dymu, coraz zacieklej, gwałtowniej, bez konkretnego schematu, najwyraźniej szukając momentu słabości. Ja jedynie unikałam jego ciosów, lustrując istotę w poszukiwaniu przedmiotu goszczącego akumę. Lecz sprawa sprawiała wrażenie przegranej: gościa tworzyła najmniej trwała chemiczna materia, dodatkowo jednolita. Nawet gdybym znalazła sposób odkrycia opętanej przez czarnego motyla rzeczy, tak każdy pomysł zniszczenia jej, niósł za sobą zlikwidowanie właściciela, a nie wiedziałam, czy nawet Szczęśliwa Biedronka umiałaby cofnąć czyjąś śmierć. Zostałam bez żadnych opcji, jednak ucieczka równałaby się tchórzostwu, dlatego uparcie nadal robiłam kółeczka wokół Mglarza, skacząc, wykonując przewroty, wymachując fletem. Najwyraźniej Miraculum polepszało również formę oraz wytrzymałość, gdyż o własnych siłach podczas wu-ef-u potrafiłam najwyżej mocno komuś przywalić piłką, natomiast podczas biegów dłuższych niż kilometr zwykle zupełnie traciłam siły i dostawałam silnej kolki. Jednak nawet mając super moce zauważałam lekki ból mięśni, trzęsienie rąk oraz pot roszący czoło. Przynajmniej ludzie dostali dość czasu, żeby uciec. Skrzyżowanie zupełnie opustoszało. Musiałam przyznać swoją klęskę. Teraz jedyną nadzieję stanowili Biedronka wraz z jej partnerem. Zapewne wiadomość o ataku już ruszyła w świat (dzięki Bogu za media społecznościowe!). Zostawało tylko czekać na ratunek. Cóż za ironia...nawet pod maską zostałam zmuszona oczekiwać łaski, pomocy od kogoś innego. Po prostu cudownie!
Zajęte własnymi rozgoryczonymi humorkami,za późno dostrzegłam podstęp złoczyńcy: zostałam zapędzona pod daszek przypadkowego budynku. Gaz nadciągał ze wszystkich stron, dużo wolniej niż wcześniej, najwyraźniej pewny wygranej. Jego słodkawy zapach spowodował lekkie zaćmienie mojego umysłu. Może zawierał jakieś substancje narkotyzujące? Lub halucynogenne? Wzięłam kilka głębszych oddechów, żeby uspokoić kołatające serce. Musiałam trzeźwo myśleć. Bez nerwów, jakby czas stanął, dając mi siebie tyle, ile potrzebowałam. No dalej, Alyia! Jesteś inteligentna, wymyślisz coś! Spojrzałam ku ściskanemu fletowi... Jeśli zostanę pochłonięta przez gaz i tak na nic się zda specjalna moc, więc...
Nim zdążyłam przyłożyć instrument do ust, poczułam silny powiew wiatru. Zupełnie sprzeczny wobec panującej akurat pogody... Powiem nasilał się. Zacisnęłam mocno powieki, gdy brązowo-rude kosmyki uderzały mnie boleśnie w twarz. Kilka chwil później wiatr zelżał, prawie zupełnie zniknął, tak jak słodkawo-mdła woń mgły. Uniosłam powieki. Po błękitniej substancji nie został nawet ślad. Szukałam sprawcy tego nagłego zwrotu akcji, jednak poza zaskoczonym Mglarzem gdzieś w oddali, mogłam dojrzeć jedynie nastawioną porzuconymi autami ulicę. Dlatego uniosłam głowę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem na którymś z dachów zauważę sylwetki swoich idoli. Ich obecność wyjaśniłaby całe zjawisko: na pewno mieli swoje sposoby pokonywania najróżniejszego rodzaju złoczyńców, wyrobione doświadczeniem. Aczkolwiek sama mogłam wymyślić, żeby rozproszyć gaz...taki to ze mnie "chytry" lis.
Popołudniowe słońce grzało wyjątkowo mocno, więc początkowo zobaczyłam jedynie sylwetkę przysłaniającą niebo. Dojrzawszy jej kształt coraz poważniej rozważałam możliwość widzenia halucynacji na skutek gazu. Istota posiadała ludzki kształt, a mimo to od pleców odchodziły wielkie, przezroczyste skrzydła, dodatkowo unosiła się nad ziemią. Czyżby ten pseudo-robak jakimś sposobem mnie uratował? Jak? Ah...skrzydła, no tak. Wystarczy szybciej pomachać, żeby wywołać sporą wichurę.
Nagle doznałam olśnienia. Przecież dokument mówił o DWÓCH bohaterkach. Pierwszą zostałam ja, zaś druga...najwyraźniej właśnie ona stała naprzeciwko. Obrończyni miasta podleciała bliżej, wreszcie ukazując swoją twarz. Znaczy, te jej fragmenty, jakich nie ukrywała maska. Lustrowała mnie uważnie wzrokiem przenikliwych ciemnoniebieskich oczu. Budziły jakieś znajome uczucie, tą swoją bezdenną głębią, jakby pod wierzchnią warstwą ukryto więcej tajemnic, niż świat umiał zliczyć. Źrenice otaczał złota obwódka, możliwa do dostrzeżenia jedynie przy bardzo wnikliwej obserwacji. Usta blondynki wygięły się speszonym uśmiechu, jakby nie były pewne, czy są do ego stworzone.
-Kim jesteś?- zapytałam podejrzliwie, wyjątkowo oschłym jak na siebie tonem. Pszczole natychmiast zrzedła mina.
-A ty?- odbiła piłeczkę nastolatka, unosząc jedną, idealnie wyregulowaną, brew.
-Zapytałam pierwsza- wypomniałam, opierając rękę o biodro.
-Czyżbyśmy wróciły do przedszkola?- rzuciła uszczypliwie.- Zawdzięczasz mi egzystencję, może trochę wdzięczności?
Kurczę...miała rację. Wyszłam na sukę.
-Lisica, nowa strażniczka Paryża- powiedziałam łagodnie, chcąc załagodzić pierwsze złe wrażenie. Za plecami jasnowłosej widziałam kolejne smugi niebieskiego dymu, znów próbującego ataku, jednak szybko pracujące skrzydła, skutecznie uniemożliwiały jakiekolwiek działanie.
-Pszczoła, również nowa strażniczka Paryża– uścisnęłyśmy sobie dłonie. Dopiero wówczas uderzyło mnie, iż dziewczyna ciągle przebywa nad ziemię. Chciałam zapytać, dlaczego, jednak najwyraźniej miała swoje powody. Aktualnie musiałyśmy wziąć pod lupę dużo poważniejszy problem...
Najwyraźniej niebieskooka wysunęła takie same wnioski, gdyż nagle gwałtownie odwróciła się twarzą do złoczyńcy. Z niesamowitą prędkością pofrunęła ku słudze Władcy Ciem, dosłownie kilka centymetrów nad mgłą. Wyraźnie szykowała ogromnej wielkości mieszadełko, aby zaatakować przeciwnika. Broń go dosięgnęła, fakt, jednak zwyczajnie przeszła przez mężczyznę, jak, cóż, jak przez powietrze. Pszczoła zamarła osłupiała: najwyraźniej oczekiwała zupełnie innego efektu. Może żarty na temat blondynek zawierały ziarnko prawdo? Bo żeby chcieć tak pokonać DYM...Ręce opadają. Ktoś chyba olewał lekcje chemii.
Mgła wróciła do stóp swego pana, wyciągając swoje macki po stopy bohaterki, niczym żywa istota. Nastolatka próbowała umknąć, jednak barwna masa już zaczęła pościg, tym razem wyjątkowo zdeterminowana, żeby wygrać. Skrzydła przestały spełniać funkcję ochronną, gdyż tym razem gaz atakował ze wszystkich możliwych stron. Jasnowłosa wzlatywała coraz wyżej, lecz substancja oganiała ją. Kilka sekund później obie dawno przekroczyły granicę najwyższych dachów. Z daleka sytuacja sprawiała wrażenie przerażającej. Kilkadziesiąt metrów nad ziemią, bez planu, bez pomocy, jedynie mając siłę własnych mięśni oraz bezużyteczne wobec wroga narzędzie. Dodatkowo z góry przesądzona gonitwa, strach, zimno, tracenie sił...
Musiałam jej jakoś pomóc! Natychmiast przyłożyłam flet do ust. Jednak która iluzja mogła podziałać, aby odwrócić uwagę złoczyńcy od aktualniej ofiary...? Wtem usłyszałam za plecami nowy dźwięk: połączenie świstu z cichym uderzeniem i szuraniem. Odwróciłam głowę.
Nareszcie! Przyszli!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top