Rozdział dziewiąty
Damien sobie poszedł, zostawiając mnie zupełnie samą, jakbym była jakimś śmieciem! Przecież obiecał, że mnie nie odstąpi na krok, nawet na minutę. Ale nie, zrobił te swoje szczenięce oczka, doskonale wiedząc, że nie ma siły, która by mu wówczas odmówiła! Grrrrrr!
A zresztą! Co mi po takim idiocie? Egoista, myśli tylko o własnych sprawach. Czy to nie ja powinnam być jego priorytetem? Już nawet pomijając fakt, że byłam nieoficjalnie najbardziej wpływową kobietą w całej Francji (może poza Biedronką, chociaż nie, przecież papa mógł nakazać ją aresztować, jak ten Cyberglina) to chyba był mi coś winny po odebraniu matki oraz zaproszeniu na ten przeklęty, denny event! Niewdzięcznik... Tolerowałam go tylko ze względu na fakt, iż był przystojny. Szczycił się kasztanowymi włosami (nawet jeżeli zawsze rozczochranymi, z przydługą, ukośną grzywką), błękitnymi oczyma, ponad metrem osiemdziesiąt wzrostu, dzięki któremu przewyższał mnie nawet gdy nakładałam buty na obcasie, wydatnymi kościami policzkowymi, wysportowaną sylwetka i ładny uśmiechem. Nie wstyd było się z nim pokazać. Wszystkie mijane na balu przedstawicielki płci pięknej ( nawet dorosłe kobiety, często zamężne!) oglądały się za nim z ogromną zazdrością w oczach. I dobrze im tak.Jednak to nadal nie to samo co Adrien... W końcu kto mógłby się równać z bogatym i sławnym modelem?
Przeszło parę lat temu nauczyłam się, że miłość do drugiego człowieka przynosi tylko ból, cierpienie oraz złamane serce. Ci którzy w nią wierzą to głupcy, oszukujący samych siebie. Ja nie byłam głupia. Już nie. Należy kochać jedynie siebie, gdyż to właśnie my jesteśmy najważniejszymi osobami w naszym życiu, takimi, które jako jedyne się liczą. Przecież nie czujemy cudzego bólu, radości, rozpaczy, więc po co się nimi przejmować, zamiast własnymi odczuciami?
A każdy wie, że nic nie przynosi takiego szczęścia jak bogactwo. Za pieniądze można kupić wszystko, nawet ludzkie uczucia. Dlatego postanowiłam sobie, że wyjdę za nadzianego faceta. Oczywiście pięknego jak książę i najlepiej wpatrzonego we mnie jak w obrazek oraz potulnego niczym baranek, żeby pomiatanie nim, czy naciąganie na ciuchy i tym podobne nie stanowiło problemu. Aż tak wiele wymagałam? Adrien jako prawie idealny kandydat do owej roli przejawiał praktycznie zerowe zainteresowanie moją osobą, mimo wieloletniej pracy nad nim. Jeżeli nie zamierzał szybko się zmienić czekało go zupełne wykreśleni z listy kandydatów. Może rozważyłabym Damiena, ale on szczycił się mianem jedynie niespełniony projektant, zupełnie jak ta żałosna Marinett. Nie wróżyłam mu długiej kariery, chyba, że na zmywaku. Jeśliby go przyjęli, co można było z łatwością poddać w wątpliwość.
A będąc na powrót przy temacie owego pół-Hiszpana to gdzie się ten tuman podziewał? Stałam sama jak palec od dobrych piętnastu minut, niczym jakaś idiotka oczekująca zbawienia. Obiecał wrócić szybko. A jeśli coś mu się stało...? Bzdury! Pewnie sobie plotkuje z Gabrielem Agrestem totalnie mnie olewając, a nawet gorzej! Obgadując z możliwym, przyszłym teściem. Niech tylko dorwę tego brązowowłosego zdrajcę...! Nie, tak nie będzie. Ruszyłam go znaleźć i przygadać do słuchu. Żaden szanujący się mężczyzna nie powinien zostawiać damy na pastwę losu. Nigdy! Przepychałam się między ludźmi,zaś ci, zupełnie pozbawieni empatii, tylko fukali na mnie, zamiast pozwolić przejść. Przecież nawet idiota dostrzegłby mój pośpiech oraz zdenerwowanie! Ale nie! Będą stać jak te filary i rzucać zabójcze spojrzenia na prawo czy lewo, jak jacyś władcy świata. Po długiej batalii dopchałam się do schodów, jako, że wcześniej widziałam mojego partnera zmierzającego w ich kierunku, z tą wkurzającą, dziecięcą ekscytacją na gębie. Szybko wbiegłam po stopniach, tupiąc obcasami i unosząc lekko do góry rąbek sukni, żeby się o nią nie potknąć.
Stanęłam jak wryta przy filarze, na samym szczycie stopni. Siedziało pod nim coś skulonego, zupełnie nie zwracając uwagi na resztę świata.
Damien.
Poznałam po stroju czarnego łabędzia, który sama wybierałam, nie wierząc w jego gust. Może i nazywał siebie znawcą mody, ale kto może znać się na niej lepiej niż ja? Zresztą musiałam też zadbać, żeby nasze kreacje do siebie pasowały. Maska będąca odbiciem mojej, tyle, że czarna, zwykłe spodnie od garnituru, czarna koszula oraz elegancka peleryna obszyta piórami, symbolizująca skrzydła, z rękawiczkami do kompletu. Rzecz jasna wszystko zachowane w czarnej tonacji. nawet cienie do powiek, jakie siłą zastosowałam na szatynie, żeby wyglądał bardziej scenicznie, czyli tak jak oczekiwałam. U mnie zawsze WSZYSTKO musiało być zrobione na tip-top, dopięte na ostatni guzik i powalająco-zachwycające.
Ale ten wariat i tak musiał wszystko spaprać targając ze sobą na każdym kroku ten jego wściekle fioletowy segregator...
Przez chwilę sądziłam, że chłopak płacze, lecz jego plecy nie poruszały się w ten typowy sposób, jakby brał urywane oddechy. Mimo to szatyn trwał skulony, zaciskając jedną dłoń na segregatorze, jak na ostatniej desce ratunku. Co się wydarzyło przez miniony kwadrans?
- Co tu ty jeszcze robisz?! Ja tam czekam samotna jak kołek w płocie , wystawiona na drwiny oraz śmiechy, a ty się wylegujesz! Natychmiast ruszaj swoje cztery litery i przynieś mi coś do picia! Jestem spra...Damien?- ostanie słowo powiedziałam cicho, widząc jak powolnym, wręcz upiornym ruchem, unosi głowę. Cofnęłam się. Jego uśmiech był pełen żądzy krwi, zaś oczy otaczała jakiś świetlisty, jasnofioletowy, wręcz wpadający w róż, symbol. Motyla? Nie, chwila, to przecież znak Władcy Ciem! Nie! Tylko nie to!- myślałam z przerażeniem, robiąc krok w tył. Chłopak powiedział coś, ale go nie usłyszałam. Prawie od razu po tym od jego ręki aż po głowę i nogi rozeszły się masy czarno-fioletowych baniek, jakby z jakiejś kleistej mazi, wydającej ochydno-plumkające odgłosy. Czy ja też tak wyglądałam podczas przemiany w Anty-biedronkę? Bleeeeeeeeee!
Jednak natychmiast musiałam porzucić owe estetyczne myśli, ponieważ przede mną staną potwór. Nie chłopak którego znałam od najmłodszych lat, tylko właśnie potwór, w pełnym tego słowa znaczeniu. Zupełnie nie przypominał dawnego siebie, przemieniony w jakieś przerażające, kilkumetrowe stworzenie, sięgające głową sufitu. Obraz owego cielska ledwie mieszczącego się w i tak sporym pomieszczeniu przypominał jakąś upiorną karykaturę jednej z ilustracji w bajce "Alicja z Krainy Czarów". Musiałam zadrzeć wysoko głowę, by zobaczyć jego twarz. Obcą twarz. Skóra stała się błękitna i błyszcząca niczym masa perłowa, oczy czarne jak węgle, włosy zakrywał fioletowy melonik, w którym spokojnie mogłabym spać, tyle, że musiałabym podkulić nogi. Nowy sługa Władcy Ciem nosił surdut i spodnie tego samego koloru co nakrycie głowy, z mnóstwem kieszeni. W ręku dzierżył segregator, teraz większy i czarny, w wielokolorowe spirale, kręcące się hipnotyzująco. Wiedziałam, że gdybym natychmiast nie oderwała od nich wzroku zadziałałyby na mnie jakąś okropną mące, odbierając wolną wolę lub zdolność jasnego myślenia. Zaczęłam uciekać w dół schodów, krzycząc:
- Biedronko! Pomocy!- stwór podążył za mną, lecz szło mu dość topornie. Najwyraźniej dopiero przyzwyczajał się do słoniowego cielska oraz trudności związanych z poruszaniem się na tak małej (jak dla niego) przestrzeni. To dawało mi przewagę. Czułam przyśpieszający oddech, płuca błagające o więcej powietrza z każdym krokiem, pot roszący czoło. Durna, słaba forma! Trzeba było ćwiczyć na w-f-ie, zamiast załatwiać sobie od ojca zwolnienia oraz siedzieć na ławce z wywalonymi nogami. Wówczas wydawało się to dobrym pomysłem, w końcu wagę i tak zrzucałam poprzez głodówki lub wymiotowanie zbyt kalorycznych posiłków. Do tego dochodziła ciągła dieta, w takim wypadku odpuszczanie tych kilku godzin w tygodniu jakichś bezsensownych ćwiczeń zyskiwało sens. Tylko, że sytuacja drastycznie uległa zmianie, a zwiotczałe mięśnie, które ostatnie dwa lata sflaczały do granic możliwości odmawiały współpracy, w obliczu realnego zagrożenia.
Słyszałam Damiena jak przypuszczalnie przybliżał się do krawędzi stopni. Trzęsienie całego budynku również o tym świadczyło. Ze stropu leciał tynk, podczas gdy ja ledwo utrzymywałam równowagę, desperacko uczepiona barierki. Zatrzymałam się na chwilę, żeby przeczekać najsilniejszy wstrząs, po czym ruszyć dalej. Spojrzałam do góry, lekko przekręcając głowę. Aż wrzasnęłam, widząc wielką łapę sięgającą w moim kierunku. Natychmiast popędziłam w dół, jednak wówczas stało się to co nieuniknione przy połączeniu szpilek z długim rąbkiem sukni, stromymi schodami oraz paniki przyćmiewającej umysł. Potknęłam się. Poleciałam w dół, zaciskając oczy. Praktycznie czułam na skórze te otarcia i siniaki towarzyszące staczaniu się na sam dół. Jednak biorąc pod uwagę ostre krawędzie stopni oraz twardą, marmurową posadzkę mogłam nawet rozbić głowę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że krzyczę, póki coś nie złapało mnie w talii, unosząc do góry, w wyniku czego zaskoczona zamilkłam.
Czyżbym umarła przy upadku i anioły unosiły mnie do Nieba?
Nie, chwila. W wypadku śmierci raczej ciągnięto by mnie w dół. Więc co było grane?
Uniosłam powoli powieki, bojąc się tego co zastanę. Pisnęłam. Miałam przed sobą tłum gości, wpatrzonych we mnie wielkimi oczami, w totalnym osłupieniu. Oddalali się coraz bardziej. Nie, to ja wznosiłam się ku górze. Po raz kolejny w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu sekund obejrzałam się przez ramię. Potwór trzymał mnie dwoma palcami, unosząc ku swojej twarzy. Zaczęłam szarpać, kopać, uderzać i krzyczeć. Cokolwiek, byle mnie puścił! Jednak nic nie skutkowało. Wyobrażałam sobie najczarniejsze scenariusze, począwszy od wyrzucenia z rozmachem przez okno po pożarcie. Dlatego ze zdziwieniem zarejestrowałam, iż niebieskoskóry po prostu włożył mnie do jednej z licznych kiszeni w surducie, jakbym była jakimś kwiatkiem do butonierki. Materiał okazał się na tyle mocy, że mogłam spokojnie stać, opierając łokcie na krawędzi owej kieszeni i obserwować wszystko z góry. Nawet byłoby to ciekawe, gdybym miałam pewność, że porywacz nie chce mi zrobić krzywdy. Chwilowo bezpieczna, gdyż złoczyńca skupił swoją uwagę na zaklejaniu drzwi oraz okien wyciąganymi kolejno z różnych kieszeni ogromnych ubrań, musiałam jedynie czekać na Biedronkę ( i Czarnego Kota).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top