Rozdział czwarty
pov. Adrien
Salę wypełniały wielobarwne stroje, maski i światła, tak intensywne, że powoli odnosiłem wrażenie, jakbym dostawał oczopląsu. Odwróciłem więc wzrok od wielobarwnego tłumu, dając oczom odpocząć od przytłaczającego, barokowego przepychu. Mogłem powiedzieć naprawdę wiele o moim ojcu, ale imprezy robił z prawdziwym rozmachem.
Chyba, że chodziło o urodziny jego jedynaka...
Wziąłem łyk z kieliszka ściskanego w dłoni. Wiele bym dał, żeby poczuć na języku smak alkoholu, jednak pechowo osiemnastkę kończyłem dopiero za rok, do tego czasu musząc znosić tanie zamienniki rodem z wytwórni Picolo. Ale może nawet lepiej-jednak pierwsze prywatne spotkanie z Biedronką ( randka???) wymagało jak największej trzeźwości umysłu. Na samą myśl o dziewczynie serce waliło mi szaleńczo, sprawiając wrażenie jakby chciało wyrwać się z piersi i pomknąć ku jego prawowitej właścicielce, która skradła je już tak dawno, iż nawet nie pamiętałem czasów, kiedy było inaczej.
Dziesięć minut temu umknąłem Natalie, stojącej akurat przy schodach w swoim przebraniu kruka, jednak wypatrującej mnie niczym sęp. Swoją drogą, kostiumu kobiety nie można było nawet zbytni nazwać kostiumem. Ubranie brunetki nie różniło się niczym od tego, jakie zakładała w dzień roboczy, jedyną odmianę stanowiła czarna maska z dziobem ptaka, obszyta kilkoma piórami.Nawet nie zmieniła czerwonego golfu na czarny, wtedy przynajmniej sprawiałaby wrażenie, że coś więcej zrobiła.
Mając wreszcie miałem spokój od opiekunki mogłem w pełni skupić uwagę na ukochanej. Jeszcze nie przyszła. Westchnąłem, wracając do przerwanych obserwacji. Wiedziałem, że to niełatwe zadanie- po pomieszczeniu krążyły setki kobiet, rzecz jasna wszystkie w kunsztownych przebraniach, co tylko utrudniało zadanie. Aczkolwiek ufałem swojej intuicji. No i faktowi, iż Biedronka odznaczała się niepospolitym typem azjatyckiej urody, o jaką trudną w Paryżu. Podczas minionych minut napotkałem wzrokiem tumany tlenionych blondynek, naturalnych szatynek, farbowanych brunetek oraz jakiś pokrak z kolorowymi dziwactwami na głowie. Jednak żadna dama nie posiadała owego kruczoczarnego, połyskującego na granatowo (kiedyś żywiłem pewność o jego występowaniu jedynie w komiksach) koloru kosmyków sięgających ramion, fiołkowych, dużych oczu, okolonych ciemnymi, długimi rzęsami, jasnej cery, ust niczym pąki róż, pięknego uśmiechu oraz tych kilku, ledwo widocznych piegów na równie uroczym co ich właścicielka nosku. No i oczywiście naszyjnika z różą, wykonanego na specjalne zamówienie, za jakąś kosmiczną kwotę. Jednak Ladybug była tego warta. Westchnąłem smutno. Zacząłem już tracić nadzieję, że kiedykolwiek się zjawi. Przecież nie powiedziała, że przyjdzie. Może zamierzała odmówić, tylko przerwałem nim zdążyła coś powiedzieć? Może coś ją zatrzymało? Może coś jej się stało?! Prawie dostałem ataku paniki na ostatnią myśl. Ledwo powstrzymałem się przed pomknięciem ku drzwiom skąd zamierzałem ruszyć na poszukiwania po całym mieście.
Całe szczęście, że tego nie zrobiłem, gdyż nagle przeszklone drzwi główne otworzyły się niespodziewanie. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi, w końcu co chwila przybywali jacyś spóźnieni goście, często robiąc wokół siebie dużo więcej zamieszania. lecz ja odniosłem wrażenie jakby cały świat się zatrzymał, kiedy ujrzałem nieziemsko piękną istotę stojącą w wejściu.
Moją ukochaną.
Nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości. Tylko na jej widok serce waliło mi tak mocno, a motyle urządzały w brzuchu istną dyskotekę, pokazując swoje najlepsze disco ruchy. Po raz pierwszy w życiu dane mi było zobaczyć brunetkę w czymś innym niż przebraniu super bohaterki. Trzeba jej to przyznać: odstawiła się jak mało kto potrafi. Wyglądała niczym bogini, która zeszła na ziemię, by pozwolić zwykłym śmiertelnikom oglądać swe cudowne oblicze. Puchate włosy wyjątkowo uwolniła spod władzy więżących ich na co dzień wstążek. Bez wątpliwości użyła również lokówki, gdyż niespodziewanie jej twarz okalały śliczne loki . Ozdobiła je czerwoną opaskę z przyszytymi doń materiałowymi różami, we współgrającym, różowym, odcieniu. Suknia brunetki prezentowała się cudownie: rozłożysta u dołu, cała w takie same kwiaty, jak na opasce, również czerwona. Róże na rąbku uszyto największe, im wyżej zostały umieszczone, tym stawały się mniejsze, więc te na klatce piersiowej zdawały się tylko jaśniejszymi punkcikami. W talii ubranie zwężono, ciasno opinając brzuch i plecy materiałem. Na linii oddzielającej górną oraz dolną część stroju przyszyto cztery, identyczne kawałki tkaniny: ledwo widocznej, srebrnej, zapewne mającej symbolizować liście u dołu pączka kwiatu. Dekolt sukni wycięto w kształcie serca, więc eksponował naszyjnik, który sam jej dałem. Na rękach nosiła czerwone rękawiczki za łokcie, zaś na twarzy maskę identycznej barwy. Cały kostium lśnił lekko srebrem, chociaż nie wiem jakim cudem. Wszystko to wraz z padającym na postać dziewczyny światłem zaparło mi dech w piersiach. Sam Gabriel nie zaprojektowałby niczego lepszego. A już zdecydowanie nie umiałby odtworzyć piękna jakim promieniowała nastolatka.
Patrzyłem niczym urzeczony, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Dosłownie wmurował mnie w podłogę. Ocknąłem się jednak, gdy dotarł do mnie fakt, iż Księżniczka czeka na swojego księcia, niepewna co ze sobą zrobić. Bawiła się kolczykiem, kręcąc nim to w jedną to w drugą. Robiła to zapewne nieświadomie, lecz już dawno zauważyłem, że postępuje tak kiedy jest zdenerwowana. Szybko odstawiłem do połowy opróżniony kieliszek na stół, po czym ruszyłem w kierunku miłości życia, rozglądającej się z rosnącym zdenerwowaniem, jakby czegoś szukała. Spostrzegłszy mnie zamarła zaskoczona, by sekundę później uśmiechnąć się umalowanymi na czerwono ustami. Na ów widok poczułem ciepło rozchodzące się po całej klatce piersiowej. Wydawało mi się, że idę nieskończenie długo, zatopiony w bezkresie jej oczu, chociaż zapewne było to jakieś pół minuty. Świat naokoło przestał istnieć. Byliśmy tylko my.
–A cóż to przywiało tak uroczą damę w te skromne progi?- zapytałem, stanąwszy obok niej oraz kłaniając się lekko. Uniosła jedną brew, ale nadal się uśmiechała. Mógłbym patrzeć na ten uśmiech godzinami, z każdą sekundą coraz bardziej szczęśliwy.
–Pewien kociak z ogromnym ego- roześmiałem się, rozpoznając po tonie żart. Zawtórowała mi, ukazując białe, niczym perełki ząbki. To by wyjaśniało jej perlisty, tak miły dla ucha, śmiech. W tym samym momencie ruszyliśmy poszukać jakiegoś wolnego stolika. Pseudotelepatyczne moce dały o sobie znać. Miałem nadzieję szybko znaleźć niezajęte krzesła, na jakich moglibyśmy usiąść oraz porozmawiać, jak do szaleństwa zakochany, zfriendzonowany Kot z jego panią i władczynią. Okazało się to dużo trudniejszym zadaniem niż przypuszczałem. Wychodziłem z mylnego założenia jakoby większość zebranych zamierzała witać się na stojąco, lecz najwyraźniej nie byli tak głupi jak przypuszczałem. Dopiero gdzieś w kącie, tuż przy schodach znaleźliśmy puste miejsca. W sumie nawet lepiej, gdyż stały tam tylko dwa krzesła, więc nikt nieproszony się do nas nie dosiądzie. Jak na dżentelmena przystało odsunąłem Biedronce krzesło, czym dziewczyna wydawała się lekko zdziwiona. Kiedy już oboje zajęliśmy miejsca rozpoczęła się konwersacja, jakiej nigdy wcześniej nie mieliśmy szansy przeprowadzić. Czasem któreś z nas przerywało w pół zdania, zdając sobie sprawę, że może tym uchylić rąbka swojej tożsamości, jednak nie przeszkadzało nam to.
–Skąd wziąłeś zaproszenia?- zaczęła, żeby przerwać niezręczną ciszę, jaka na ułamek sekundy zapanowała między nami. Przez moment nie odpowiedziałem, wpatrzony w jej śliczną buzię.
–Mam znajomości tu i tam. To była pestka- stwierdziłem z pozornym luzem. Lecz naprawdę serce waliło mi jak oszalałe, rozradowane obecnością fiołkowookiej. Ona zaś chyba bardziej ekscytowała się widokiem tacy z babeczkami stojącej pośród innych smakołyków, jakie prawie całkowicie zasłaniały obrus.
– Nigdy wcześniej nie byłam na tego typu przyjęciu-wyznała, nadal wpatrzona łakomym wzrokiem w ciastko na samym szczycie. Z trudem powstrzymywałem się przed wybuchnięciem śmiechem, patrząc jak ślinka napływa jej do ust. Ciekawiło mnie, czy odważy się sięgnąć po smakołyk. O talie i tak nie musiała zbytnio dbać. Posiadała fantastyczną figurę, jaka zawsze wyraźnie rysowała się pod lateksowym strojem.
–Podoba ci się? - chciałem wiedzieć. Najwyraźniej przez chwilę myślała, iż pytam o babeczkę, nie przyjęcie, gdyż spłonęła rumieńcem, natychmiast speszona odwracając wzrok od tacy z ciastkami. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-I to jak! Bal niczym z opowieści o księżniczkach i książętach. Na przykład jak ten z kopciuszka- odparła rozemocjonowana, obierając nagle łokcie na stole. Podobały mi się iskierki w jej oczach, kiedy tak o tym mówiła.
–Tam nikt nie nosił masek- zauważyłem z lekką rezerwą. Swego czasu tata musiał zajmować się mną pod nieobecność matki. Miałem wówczas jakieś pięć lat. Poprosiłem go, żeby coś mi poczytał. A ten "geniusz" znalazła bajkę o królewnach. Męczył mnie nią cały wieczór. Potem miałem koszmary o tam, że siedzę w wieży z włosami długimi do samej ziemi, za które pociągnął mnie smok w próbie pożarcia. Uratowały mnie wówczas pewne czerwone rurki... Nadal nie chciałem wiedzieć dlaczego coś takiego mi się przyśniło.
–A skąd możesz wiedzieć? Niby tego się nie mówi wprost, ale w takim razie dlaczego książę szukał ukochanej za pomocą rozmiaru buta? Chyba mi nie powiesz, że nie rozpoznałby jej twarzy?- oho, zaczął się mały bunt wrodzonej feministki. Nawet u Nathalie dawał się czasem we znaki. A co dopiero mojej małej wojowniczce. Nie ma co, miała Biedronka charakterek.
-Ja rozpoznałbym cię bez maski. Jesteś zbyt niepowtarzalna- miałem nadzieję, że załapie komplement. Przeliczyłem się.
–A skąd wiesz, czy się już kiedyś nie spotkaliśmy? - fuknęła, jak rozdrażniony kociak. Temat naszych tożsamości zawsze tak na nią działał. Urocze.
-Na pewno nie, wtedy bym cię poznał.Swoją drogę możesz poczęstować się tym ciastkiem, wiesz o tym?- po raz kolejny zarumieniła się. Chyba miałem nie zauważyć jej apetytu. No cóż, nie pykło. Przynajmniej sięgnęła dłonią i zgarnęła babeczkę.
–Akurat. Normalnie jestem...zresztą nieważne- powiedziała, robiąc pierwszy kęs. Kilka okruszków zostało jej w kąciku ust. Czułem się jakbym coś przedawkował. Da się przedawkować miłość? -To spore miasto, pewnie zawsze się rozmijaliśmy- wyraźnie nie miała ochoty kontynuować tematu, więc go zmieniłem, patrząc jak zajada:
–Byłaś kiedyś na wieży Eiffla po zmroku, tak poza pracą? Bo ja raz z...- zawahałem się, zauważają, iż mogłem przez nieuwagę powiedzieć za dużo.- Em, znaczy, byłaś?
-Tak, wielokrotnie. To moje ulubione miejsce na calutkim świecie! A w nocy jest tam najpiękniej. Nie bez powodu Paryż nosi tytuł Miasta Świateł.
–A płynęłaś po zmroku Sekwaną? - zainteresowało mnie.
-Tak, przecież wtedy kiedy Ilustra...kiedy była wystawa ilustracji!- szybko napakowała sobie ostatek do ust. Po chwili trzymała w dłoni jedynie papierek po ciastku. Odłożyła go na talerzyk.
-Jaka wystawa? Chyba jestem nie w temacie. Ale ja prawie nigdy nie uczestniczę w takich wydarzeniach. O! Zaraz zaczną grać! – powiedziałem, zauważając muzyków, gotowych do koncertu. Większość gości również to spostrzegła i zaczęła podnosić się z miejsc. Wstałem, ubiegając Biedronkę. Ukłoniłem się przed nią, wyciągając dłoń.
–Zatańczysz ze mną? –zapytałem najbardziej szarmanckim tonem na jaki było mnie stać. Przez chwilę milczała. Już się bałem, że odmówi, ale gdy uniosłem oczy, dziewczyna właśnie się podnosiła, kładąc swoją delikatną rączkę na mojej. Był to zdecydowanie znak zgody. Odłożyła torebkę na krzesło, po czym poszliśmy ramię w ramię w kierunku parkietu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top