XVII
- Angela? - blondynka niepewnie spojrzała w jej stronę - Wszystko w porządku?
- Nie - odparła cichym tonem - Jest bardzo nie w porządku.
Felix wychylił głowę zza jej ramienia.
- Szlag - mruknął, odwracając się w stronę latającej maszyny - Wołaj innych. Za chwilę odlatujemy.
Dziewczyna złożyła palec wskazujący i środkowy, kładąc je tym samym na różowym symbolu.
Kilka sekund później wylądowała przed nią grupka odzianych w lateks nastolatków, którzy od razu skierowali swój wzrok na dwie blondynki.
- Kto to? - jedna z nich podeszła bliżej kobiet, usiłując wyszukać w ich spojrzeniu jakichś informacji.
- Poznajcie Aurore i Claire - blondyn wyszczerzył się w stronę nastolatków, którzy całą swoją uwagę skupili na dwóch kobietach.
- Charlotta - czerwonowłosa dziewczyna uśmiechnęła się, wyciągając dłoń w ich stronę - Właścicielka znamienia smoka.
Aurore niepewnie wymieniła z nią uścisk dłoni, zauważając że na jej plecach znajduje się całkiem spora para czerwonych, smoczych skrzydeł.
- A to Matt i Scott - kiwnęła głową w stronę dwóch nastolatków, którzy wyglądali na zupełnie upitych. - Znowu...
- MATT I SCOTT! SCOTT I MATT! MATT I SCOTT, PRZYJACIELE OD LAT! - obydwaj zarechotali, a czerwonowłosa uderzyła dłonią w swoją twarz.
- Idioci... - mruknęła - Chodźcie, czas na nas.
- AND IIII, WILL ALWAYS LOVE YOUUU! - ryknął brunet wprost do jej ucha, przez co zdzieliła go pięścią prosto w roześmianą twarz.
- Zamknij się - warknęła.
Złapała ich za ręce, po czym pociągnęła po piasku w stronę samolotu. Blondynki ruszyły za nią, chcąc jak najszybciej powrócić do Paryża.
- Coś czuję, że to będzie długi lot - Claire westchnęła, a jej przyjaciółka tylko skinęła głową - Chodź, Felix się niecierpliwi.
*
- Jak to jest u Mistrza? - blondyn zatrzymał się, patrząc w stronę ciemnowłosej - Chyba nie mówisz że...
- Źle się czuła - odparła - Bardzo źle. Nie mam pojęcia co się stało.
Adrien wziął głęboki oddech.
- Dobra. Pójdziesz do niego i sprawdzisz czy wszystko z nią w porządku - zadecydował - Ja w tym czasie postaram się walczyć z opętanym w pojedynkę.
Dziewczyna kiwnęła nerwowo głową.
- Nie bój się - położył obie dłonie na jej ramionach - Wszystko będzie dobrze, za chwilę pokonamy tego zagubionego człowieka.
Pocałowała go przelotnie w usta, po czym pobiegła w przeciwnym kierunku, uprzednio zdejmując łyżwy. Zielonooki wbiegł za róg jakiegoś budynku, delikatnie odchylając białą koszulę.
- Plagg, wysuwaj pazu... Co się stało? - wyjął z kieszonki czarne kwami, które skuliło się z bólu - Cholera.
- Jest dobrze - mruknął Plagg - Musisz się przemienić. Złoczyńca zaatakował już połowę Paryża.
- Nie mogę - zaprzeczył - Zabiorę cię do Mis...
- Adrien, nie - powiedział poważnym tonem - Dam radę.
Niepewnie spojrzał na stworzenie, które mimo bólu nie zmieniło zdania. Westchnął, zaciskając pięść.
- Wysuwaj pazury - wyszeptał, dzięki czemu na jego ciele pojawił się lateksowy kostium. Pobiegł w stronę ogromnego monstrum, które terroryzowało miasto bez skrupułów.
- Ej, ty, gadzie! - krzyknął w stronę opętanego zoologa, którego czerwone oczy zapłonęły ze złości - Nie wstyd ci ranić bezbronnych ludzi?
Na czterech łapach popędził w stronę bestii, wskakując na jej kark. Zaakumanizowany człowiek zaczął się miotać, chcąc zrzucić z siebie intruza.
- Uciekajcie! - ryknął w stronę ludzi, którzy w przerażeniu przyglądali się całej sytuacji - Nie ma czasu, musicie opuścić to miasto!
To był pierwszy w jego karierze superbohatera tak krwawy atak akumy. Martwi ludzie leżeli pod gruzami zawalonych budynków, a ci którym udało się przeżyć uciekali jak najdalej od miejsca zdarzenia.
Zrozpaczony blondyn usłyszał pierwsze piknięcie pierścienia, co oznaczało że wkrótce się przemieni. Chcąc nie chcąc zeskoczył z ogromnego monstrum, jak najszybciej biegnąc w stronę rzadko odwiedzanej przez niego kamienicy.
Jednym kopniakiem wyważył drzwi, wchodząc do środka. Wszystko wyglądało po staremu, z wyjątkiem roztrzaskanego gramofonu przy którym słychać było czyjś szloch.
Ostrożnie zbliżył się do starego człowieka w kwiecistej koszuli, który rozpłakał się na dobre.
- Zabrał ją... - wychlipiał - Zabrał Tikki...
Nastąpiło ostatnie piknięcie miraculum, przez co lateksowy strój zniknął. Nastolatek poczuł jak okolice żołądka zaciskają się w nieprzyjemnym uścisku.
- Szlag - wydusił, nie mogąc powiedzieć niczego więcej - Zaopiekuj się nim.
Wręczył staruszkowi czarne stworzonko, które zadrżało z zimna. Zacisnął usta, biegnąc w stronę wyjścia.
- Czekaj - Mistrz Fu podreptał za nim, wciskając mu błękitną broszkę w dłoń - Przekaż jej to. Niedługo się zjawi.
- Ale komu mam przeka... - jego wypowiedź przerwał czyjś psychopatyczny śmiech. Ostatnie co zapamiętał to człowiek, który z szaleńczym uśmiechem na twarzy przykładał mu chusteczkę nasączoną chloroformem do nosa.
Potem nastała ciemność.
*****
Hejka.
BOŻE, WYBACZCIE TAK DŁUGĄ NIE AKTYWNOŚĆ. WATTPAD SIĘ SCHRZANIŁ.
Musiałam pisać wszystko od nowa, gdyż nasza najukochańsza aplikacja postanowiła zrobić mi mało śmiesznego psikusa ;-;
Jeszcze kilka rozdziałów i zbliżamy się do końca, kochani :') Nie myślałam że to wszystko tak szybko zleci.
No ale dobra, lecę pisać dalej bo trzeba wam to jakoś wynagrodzić.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top