V
Kolejna cicha, nie zapowiadająca żadnych niezwykłych wydarzeń noc. Ludzie którzy wyglądali teraz przez okno, mogli zauważyć postać, przeskakującą z budynku na budynek.
Osobą to była Marinette Cheng, jednak w czerwonym, lateksowym stroju w czarne kropki przybierała pseudonim "Biedronka".
Przysiadła na jednym z dachów, odchylając lekko głowę w tył, tym samym nabierając do płuc świeżego, nocnego powietrza.
Zaczęła się zastanawiać czy to wszystko w ogóle ma sens. Czy to dobrze, że została wybrana na obrończynię Paryża? Czy normalnym jest to, że przez długi okres czasu kochała dwie osoby naraz, a z dnia na dzień poczuła to silniejsze uczucie do tylko jednej z nich?
- Biedronka? - usłyszała tuż za swoimi plecami. Odwróciła głowę w tył, myśląc że zastanie tam swojego partnera do walki, jednak stał tam nikt inny jak sam Adrien Agreste.
- C-co tutaj robisz? - zapytała z lekkim zająknięciem. Nie czuła już niczego prócz przyjaźni do blondyna, jednak stare nawyki zostały.
Chłopak usiadł obok dziewczyny podpierając się rękami z tyłu, tak żeby nie spaść w otchłań dzielącą budynek na którym siedzieli, z jakimś innym.
- Przyszedłem pomyśleć - stwierdził wpatrując się w pełne gwiazd, nocne niebo - tak jak zapewne ty. Mam rację?
- Nie boisz się że spadniesz? - zmieniła temat rozmowy, nie chcąc odpowiadać na zadane przed chwilą pytanie.
Zielonooki westchnął nie spuszczając swojego wzroku z jednej, najjaśniej świecącej gwiazdy na całym niebie.
- Nawet gdybym spadł... to nikogo by to nie obchodziło - powiedział, zerkając na ciemnowłosą - napisali by o tym w gazecie... a po kilku dniach większość by o mnie zapomniała.
- Nie możesz tak mówić! - zaprzeczyła patrząc chłopakowi centralnie w jego zielone tęczówki - na pewno jest ktoś kto się o ciebie martwi...
- Wiesz... mam tylko trzech prawdziwych przyjaciół. I może tylko oni by się mną przejęli.
Siedzieli przez chwilę w niezręcznej ciszy, którą dziewczyna postanowiła przerwać.
- A... tak właściwie to o czym przyszedłeś pomyśleć? - powiedziała, nie wiedząc jak inaczej przerwać milczenie między nimi - jeśli nie chcesz nie musisz odpowiadać, to tylko istna ciekawość...
- Cóż... - zaczął, wpatrując się z zaciekawieniem w swoje pomarańczowe trampki - w sumie to zastanawiałem się czy pewna dziewczyna odwzajemnia moje uczucie do niej... ale pewnie tak nie jest.
- Oh... - bąknęła nie za bardzo wiedząc co odpowiedzieć - j-ja się będę zbierać...
Wstała, jednak chłopak nie pozwolił jej na to zaciskając rękę na nadgarstku dziewczyny.
- Marinette Dupain-Cheng... - wyszeptał patrząc w zszokowane tą wiadomością oczy dziewczyny - ona jest moim światłem...
*
- Aurore! Patrz jak chodzisz, po raz kolejny depczesz mi po piętach! - zdenerwowana blondynka zatrzymała się spoglądając na przyjaciółkę - spójrz jak wyglądają moje buty!
- Nie marudź - odparła, brnąc dalej przed siebie - za chwilę będziemy w Paryżu, kupisz sobie nowe...
- Ugh... - zacisnęła zęby, idąc dalej za kobietą która za pomocą gwiazd wyznaczała im drogę do celu - jesteśmy na kompletnym zadupiu, spodziewasz się tutaj...
Zielonooka rozchyliła gałęzie drzew, a im oczom ukazało się pięknie oświetlone miasto, w którego centrum stała jedyna w swoim rodzaju Wieża Eiffla.
- Paryża? - dokończyła za nią blondynka - tak, właśnie masz go przed sobą... a teraz chodź, bo Fu nie będzie czekał całą noc.
W milczeniu ruszyły przed siebie, kierując się w stronę wspomnianej wcześniej, głównej atrakcji miasta. Po krótkim czasie doszły do małej kamieniczki, która wyglądem nie przypominała głównej kwatery Miraculous.
- To tutaj? - zapytała kobieta o błękitnych tęczówkach, na co Aurore skinęła głową - nareszcie...
Weszły do środka, z którego od razu buchnęło ciepłem, i zapachem zielonej herbaty. Zza rogu wyłonił się staruszek w czerwonej, hawajskiej koszuli.
- Witaj, pawico... - powiedział, a drzwi przez które chwile wcześniej weszły kobiety samoistnie się zamknęły.
*
- M-Marinette? - zapytała, niedowierzając słowom chłopaka - czujesz coś do niej?
Zacisnął usta w wąską linię i głośno wypuścił z nich powietrze.
- Tak... - wyszeptał cały czas patrząc w gwiazdę która według niego stawała się coraz jaśniejsza - nieważne... i tak zapewne cię to nie obchodzi.
Dziewczyna już miała zaprzeczyć, jednak przerwał jej w tym krzyk, dochodzący gdzieś z zaułka niedaleko budynku na którym przebywali.
- Muszę iść... - stwierdziła słysząc kolejne, tym razem głośniejsze wołanie o pomoc - jako obrończyni tego miasta nie mogę dopuścić by coś stało się jego mieszkańcom.
Pomachała blondynowi, i za pomocą swojego jo-jo udała się na uliczkę, z której słuchać było wrzask.
- Mama...? - powiedział sam do siebie, patrząc na srebrzysty punkt na niebie, który świecił się teraz bardzo mocno.
*****
Hejka wam 💘
Mam nadzieję że rozdział się spodobał, choć nie wyszedł mi jakoś super ekstra.
Tak przy okazji, bardzo dziękuje że czytacie to FF, piszecie komentarze i zostawiacie gwiazdki, to naprawdę daje motywację do dalszego pisania ❤️
Do następnego, moje camemberty 🧀
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top