Rozdział 21
Blond chłopak kierował się do kawiarni. Kogoś obejmował...?
Obejmował... dziewczynę w kociej bluzie.
Wyglądali na szczęśliwych.
Śmiechy, chichy?
Chyba nie podejrzewali że są obserwowani.
Dziewczyna obserwująca tę "zakochaną parę" zza krzaków zagryzła zęby i dzielnie robiła zdjęcia tej oto dwójki.
***
- Jesteś tego pewna? - Uniósł się mężczyzna uderzając pięścią w biurko, żegnając swoją lampkę która od uderzenia spadła na podłogę tłukąc się na wiele kawałków.
- Tak, Gabrielu.
- Skoro on ją kocha-
- Ależ skąd! Ona po prostu próbuje go uwieźć! On w życiu nie zniżyłby się do jej poziomu. - Zdenerwowana dziewczyna zarzuciła swoimi rudymi włosami.
- Trzeba coś na to zaradzić, natychmiast! Nathalie!
***
- Co tu mieszasz? - Ruda kręciła się wokół garnuszka wkurzając tylko tępego staruszka.
- Nazwijmy to magią. Potrzeba jeszcze łzy smutku lub innej negatywnej emocji.
- Nienawiści? Hmm, jestem w tym dobra.
Rozentuzjazmowana dziewczyna zaczęła ronić łzy, które chwilę później zostały przelane do tajemniczego garnuszka.
- Idę po maliny. Siedź tu i niczego nie dotykaj, chyba że chcesz zepsuć nasz plan.
- Spokojnie, możesz mi zaufać. - Spojrzała się chytrze i odsunęła się od garnka.
Jednak nie na długo, bo wystarczyło by mężczyzna przekroczył próg pomieszczenia, żeby dziewczyna dostała pole do popisu.
- A więc Marinette? Bezguście... Jeszcze się przekonamy kogo biedaku kochasz. - Rudowłosa zaczęła przeglądać "przyprawy" na stoliku obok zastanawiając się czym urozmaicić napój. - Płatki dzikiej róży, anyż... Wszystko się nada!
Ruda zwinnie wrzuciła kolejno kilka własnych składników po czym słysząc zbliżające się kroki, odskoczyła szybko od garnka.
- A więc jak zamierzasz mu to podać?
- O to już się panienka nie martwi...
***
- Coś ty znowu nawymyślał, synu... - Projektant ponownie przeglądał zdjęcia "pary". - I co to za bluza? - Mężczyzna przybliżył zdjęcie aby dostrzec dokładnie wzór małych zielonych łapek na czarnym materiale.
Jednak, podczas przeglądania, coś jeszcze przykuło jego uwagę...
- To, to niemożliwe! Nathalie!
*****
- Że jak ty, Czarnym Ko-ootem!? Mari! Ona nie wie!?
- Nie Nino, ale zaraz przez ciebie wszyscy będą wiedzieć! Ciszej trochę.
- J-ja w to... Wierzę. Zawsze znikasz. Ale... akcja! A wiesz że ja jestem Carapace'm?
- C-co!? Może jeszcze mi powiesz że Reną Ruge jest Alya!
- No bo wiesz...
- Agh, z resztą. Nie mam zamiaru rozmawiać o tym z Biedronką.
- Właśnie a co między wami? Nie było chem-
- Nic. Nie jest dla mnie nic warta. Wolałbym już nigdy jej nie widzieć.
- Czy te zaklęcie masz też na nią stary? O co chodzi?
- Powiedzmy, że nie tylko Marinette ktoś złamał serce... Nawet po przyjacielsku.
Adrien
Ciągle myślałem o tym jak to dokręcić. To faktycznie zaklęcie! Ale jak to do cholery zdjąć!? Nie zmuszę jej do pocałunku...
Ale może... Czarny Kot tak!
Bezzwłocznie udałem się do dziewczyny. To znaczy z małą zwłoką, mianowicie kwiaciarnią.
- Witaj, My Lady. - Zeskoczyłem na taras Marinette, że też akurat na nim stała. Idealnie rozświetlała półmrok panujący na dworze. Taka urocza...
Wyjąłem zza pleców długą czerwoną różę.
- Trochę zwlekałem z tym pytaniem, ale czy... Zostaniesz moją dziewczyną?
- Ja? Dziewczyną super-bohatera? - Zmarszczyła brew. - No pewnie! - Tylko po to żeby zaraz się do mnie przytulić. Jak ja kocham jej bliskość!
Wiedziałem, że obyłoby się bez tego durnego pytania. "Czy zostaniesz moją dziewczyną?" No błagam!
Ale po tym co zamierzałem zrobić, nie wiedziałem, czy to nie ostatni raz kiedy tak się cieszy z mojej obecności.
- Kocham cię, Marinette. - Ucałowałem delikatnie jej czoło.
- Też cię kocham, Chat. - Chciałbym, żeby ta chwila się nie skończyła.
- Zabiorę cię w jedno miejsce, tylko załóż jakąś bluzę.
Dziewczyna od razu skierowała się do pokoju uprzednio biorąc ode mnie różę.
Już po chwili wróciła we fiołkowym dresie, było ciemno a ja doskonale widziałem jak bardzo jej strój podkreślał jej przepiękne oczy.
Wziąłem dziewczynę na ręce i z pomocą kici kija ruszyliśmy w stronę sali baletowej.
Cholernie bałem się tego co nastąpi za chwilę, ale w końcu i tak musiałoby to nadejść.
- Jesteśmy. - Odstawiłem dziewczynę na nogi, a ta zaczęła się rozglądać.
- Co to za miejsce...? Kiedyś tu musiało być pięknie. - Granatowowłosa weszła wgłąb pomieszczenia.
- Tak myślałem, że ci się spodoba. - Złapałem dziewczynę za rękę i zaprowadziłem na środek sali. Ukłoniłem się pytając - Czy mogę prosić do tańca? - Dziewczyna zachichotała co odebrałem jako zgodę. Oparła głowę na moim torsie i wtuleni lekko zaczęliśmy się kołysać, tak jakby leciała jakaś muzyka.
Stanęliśmy na balkonie z widokiem na scenę, lecz niezbyt interesowało mnie cokolwiek prócz niej.
- A wiesz że-
- Muszę ci coś wyznać Marinette. - Przerwałem jej, ale im dłużej będę zwlekać tym ciężej mi to przyjdzie.
- P-pewnie. Śmiało. - Złapała mnie za rękę. Wtuliłem się w nią opierając nasze czoła.
- Zaufaj mi, proszę. Zamknij oczy i... i pocałuj mnie.
- D-dobrze.
Dziewczyna zamknęła oczy. Gdy tylko poczułem jej oddech blisko swojej twarzy szepnąłem:
- Plagg, chowaj pazury.
Marinette zgodnie z prośbą miała zamknięte oczy, jednak widziałem że się lekko zaniepokoiła. Jednak i tak, pocałowała mnie. Zatopiłem się w jej ustach chcąc tylko aby to się nie kończyło.
Niestety, nic nie trwa wiecznie.
Dziewczyna spojrzała na mnie zszokowana.
- Mari... Ja- Nagle sala się zatrzęsła a przez wejście do niej dało się zobaczyć wybuch w mieście. - Schowaj się tu! - Bezzwłocznie zeskoczyłem z balkonu w międzyczasie przemieniając się z powrotem - jak domniemam - w jej byłego. Że też akuma zaatakowała teraz!
Szybko namierzyłem przyczynę mich nerwów i rzuciłem się do walki.
Na szczęście ofiarą stał się dzisiaj ponownie wbrew pozorom mały August, nieciężki do pokonania. Z dumą patrzyłem na pozbawioną właściciela akumę, jednak nigdzie nie widziałem Biedronki.
Świetnie, nie może już nawet przyjść na akcję! Kto naprawi szkody?
Złapałem akumę do jakiejś reklamówki z ziemi i szybko wróciłem na salę baletową.
- Marinette! - Usłyszałem tylko własne echo. - Marinette!
Wbiegłem na balkon, jednak jej tam nie było. Świetnie, uciekła ode mnie!
Skierowałem się do jej domu, bo gdzie indziej mogłaby być?
Wskoczyłem na taras, klapa była otwarta. Wszedłem do środka.
- Marinette! - znowu, cisza. - Marinette!
- Co się dzieje!? - klapa do pokoju otworzyła się, a przez nią ujrzałem rodziców dziewczyny.
- Mari... - Rozglądając się po pokoju zobaczyłem to... karteczka. Mała karteczka z rysunkiem biedronki.
"Nawet jej nie szukaj"
- Nie... Nie nie nie!
Poczułem jak do oczu cisną mi się łzy. Osunąłem się na ziemię po prostu płacząc.
On mnie jeszcze popamięta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top