Rozdział 7
Adrien
Zeskoczyłem z dachu wprost przed 'Parini Modini", starym centrum handlowym na przedmieściach Paryża. Pociągnąłem za uchwyt od wielkich drewnianych drzwi galerii, ale ani drgnęły.
W takim razie gdzie jest Marinette?
- Kocie! - podbiegła do mnie przez pustą ulicę i wtuliła się we mnie.
- Wszystko w porządku Marinette? Gdzie byłaś? - zapytałem obejmując dziewczynę.
- J-ja... chodziłam po tej okolicy, było pusto i cicho, więc nie było o co się bać.
Uniosłem dziewczynę i używając mojego kicikija zacząłem kierować się do jej domu.
*
- Kocie nie mogę iść do domu, muszę znaleźć Adriena. - No tak, przecież Adrien zaginął w akcji.
- Adrien jest bezpieczny, - odpowiedziałem skacząc na balkon dziewczyny. - pomogłem mu się schować podczas ataku akumy. - Dziewczyna wzdrygnęła się ani trochę nie uspokajając.
- Gdzie jest Adrien? - spojrzała na mnie skanując wzrokiem jakby wyczuła kłamstwo. - zresztą, jeżeli już wszystko w porządku, na pewno wrócił do parku, tam się ostatnio widzieliśmy. - Dziewczyna zrobiła minę Sherlock'a na co lekko się zarumieniłem. Nie dość że wyglądała uroczo, to martwiła się o mnie.
- Pewnie masz rację, - Nie miała racji. Zapomniałem że jestem Adrienem który "nie wie" co z nią jest, ale skoro już mi to uświadomiła, to będzie miała rację. - zapewne też się teraz o ciebie martwi. - skoczyłem na poręcz balkonu i gotowy do skoku odwróciłem głowę w stronę dziewczyny.
- Dziękuję Chat, - dziewczyna ucałowała mój polik. - za tą całą trosk-ochronę. - Poprawiła się w trakcie.
- Od tego jestem. - już zrezygnowałem z poprawiania dziewczyny że to wszystko z troski, bo co by sobie pomyślała? - Jakbyś miała kłopoty, to wiesz gdzie uderzać. - przyłożyłem do czoła dwa palce u ręki po czym gestem odmeldowania się jakiemuś generałowi, pożegnałem dziewczynę i skoczyłem przed siebie.
Wskoczyłem za drzewo odmieniając się i wyszedłem na środek parku, gdzie z oddali była widoczna już śliczna tajemnicza istota zwana Marinette. Szybka jest. Podbiegłem do dziewczyny zaczynając moją wspaniałą grę aktorską.
- Marinette! Wszystko w porządku? Już się bałem że coś ci się stało... - przytuliłem przyjaciółkę. - całe szczęście był tam Czarny Kot i w porę cię zabrał w bezpieczne miejsce.
- T-tak wszystko gra dzięki Adrien. A co z- dziewczyna wtuliła się we mnie mocniej na co ja syknąłem z bólu. -... Tobą? - skończyła dopiero po oderwaniu się ode mnie skanując mnie wzrokiem.
- Wszystko w porządku. - starałem być stanowczy, ale ona chyba tego nie kupiła, za to patrzyła się z troską jak trzymam się za brzuch. - Oberwałem delikatnie w brzuch podczas ucieczki przed Acapellą, najwidoczniej na tyle mocno żeby został siniak nawet po niezwykłej biedronce. - Uśmiechnąłem się łagodnie aby uspokoić dziewczynę.
Marinette
Jeden lepszy od drugiego... Czy żaden z tych głupków nie umie upilnować swojego brzucha!?
Ale zaraz...
- To jak musi czuć się Czarny Kot... Przecież on tam prawie umarł! Czemu ten głupek nic mi nie powiedział? - zaczęłam gestykulować mimo tego że obiekt moich westchnień patrzył właśnie na mnie, zapewne jak na idiotkę. Już nie wiedziałam o którego martwić się bardziej.
- Spokojnie... Na pewno ma się dobrz-
- Wcale nie! Co za durny dachowiec, durnoty gada zawsze ale coś ważnego to już przemilczy! A cholera go! - złożyłam ręce w kształt duszenia kogoś. Zagryzłam zęby i spojrzałam z powrotem na chłopaka. Boże, przecież tu stoi Adrien! I co on teraz sobie o mnie pomyśli?- Bardzo cię boli? Pokaż mi to lepiej. - złapałam za koszulkę chłopaka w celu podwinięcia, kiedy zadzwonił mój telefon. Mama.
- Halo? Co jest mamo? - odezwałam się do słuchawki.
- Muszę pojechać z ojcem do mączarni. Musisz przyjść zająć się piekarnią.
- Męczarni? - zmarszczyłam brew na co blondyn przyjrzał mi się z ciekawością.
- Nie! Mączarni.
- Czemu macie jechać do męczarni? Mało ich w życiu?
- Skarbie, MĄCZARNI - mama podniosła głos a jej wypowiedź jeszcze bardziej straciła sens. - MĄKA, MĄCZARNIA - Aaaaaa.... Zaśmiałam się, a blondyn dołączył się do mnie tyle że pod nosem.
- Dobrze mamo... Już idę. -
Odpuściłam sobie przekłócanie się z mamą że "mączarnie" nie istnieją i po prostu uległam prośbie matki.
- Muszę iść. - Powiadomiłam chłopaka po rozłączeniu się z rodzicielką i puściłam jego ubranie.
- W takim razie... Do jutra. - Uśmiechnął się do mnie krzyżując nasze spojrzenia, na co moje nogi zaczęły miękczeć.
- Taaaak do jutra Ardien, znaczy Adrien! - odwzajemniłam uśmiech i szybko zawinęłam się w stronę domu.
*****
Ziewnęłam opierając się o ladę piekarni, kiedy moi rodzice przekroczyli próg pomieszczenia.
- Jesteśmy skarbie. Jak sobie poradziłaś? - zapytała rodzicielka wnosząc z tatą wielki worek mąki.
To... to były najdłuższe trzy godziny w życiu! Nie wiem gdzie byli w tej rzekomej "mączarni" ale myślałam że umrę z nudów i samotności.
- Śpiewająco. - uśmiechnęłam się do rodziców. - Mogę już iść?
- Najpierw pomóż nam z tym worem.
Wór na sto kilo mąki. Tylko u moich rodziców!
Podeszłam do nich podpierając od dołu lniany materiał napełniony zbożowym białym puszkiem. Patrząc już z bliska, zobaczyłam na nim niewielką pieczątkę "Mączarnia Villanov"
No tak...
- Uu-waga! - Krzyknęłam kiedy poczułam że worek się chwieje.
- Leecii! - Ojciec nie zdążył ostrzec kiedy byliśmy już cali pokryci mączną panierką.
Kaszlnęłam wypuszczając z ust mąkę która dotarła dosłownie wszędzie. Otrzepałam się z nadmiaru zmielonego zboża i pobiegłam na górę zostawiając rodziców ze sprzątaniem.
Weszłam do pokoju zapalając światło. Zaczynał się październik więc godzina osiemnasta nie należała do najjaśniejszych.
Wybierałam akurat ciuchy na zmianę kiedy rozległo się pukanie w moje okno. Bez namysłu podeszłam w stronę dźwięku otwierając przejście dla mojego kociego przyjaciela.
- Nie przesadziłaś z pudrem? - Zapytał wskakując do mojego pokoju. Uśmiechnęłam się na te słowa ale szybko zmieniłam wyraz twarzy na poważny. W końcu miałam być na niego zła.
- Ty durny dachowcu. - spojrzałam mu w oczy, a on podszedł do mnie tak blisko, że nasze ciała prawie się stykały.
- Słucham księżniczko...? - powiedział niemal szeptem, unosząc moją prawą dłoń na której złożył pocałunek a z mojej głowy ulotniły się ostatnie szare komórki.
- J-ja - dopiero ogarnęłam że jestem cała biała od mąki. - Ja idę do łazienki! Siedź tu grzecznie albo po tobie.
Adrien
Usiadłem grzecznie na łóżku i czekałem na dziewczynę.
Chyba jest zła.
Na pewno się martwiła.
Dlatego tu właśnie jestem.
Przecież nie mogę niepokoić tak uroczej istoty, prawda?
Nie wybaczyłbym sobie gdyby moja sympat-
- Cause everytime we touch, I get this feeling! - usłyszałem podśpiewywanie zza dębowych drzwi prowadzących do łazienki. Momentalnie do nich podszedłem przysłuchując się. Ona śpiewa! - And everytime we kiss I swear, I can fly! - Jakie to urocze! Mógłbym przysiąc że moje poliki są teraz zarumienione. Przysiadłem i wsłuchiwałem się w resztę piosenki.
Usłyszałem otwierany zamek w drzwiach, więc szybko wróciłem na swoje miejsce udając że nic nie słyszałem. Po chwili z łazienki wyszła dziewczyna ubrana w białą luźną koszulkę i dresy fiołkowe niczym jej oczy. Jej twarz... Ona się prawie nie zmieniła! Jest tak samo śliczna jak i w makijażu, chociaż...
- Czy to są piegi? - wstałem na równe nogi gdy Marinette podeszła w moją stronę. - Jakie one urocze! Czemu je zakrywasz?
- Bo j-ja... Nie Chat, o nie. Nie zagadasz mnie teraz. - spojrzała mi w oczy rzucając ręcznik-którym jeszcze przed sekundą wycierała włosy-w kąt. - Martwiłam się o ciebie! - szturchnęła mnie w ramię. - Prawie tam zginąłeś. Widziałam, jak leżysz nieprzytomny. A ty mi nic nie mówisz! Udajesz pajaca jak zawsz- przytuliłem ją a ta nie próbowała już nawet kończyć. Korzystając z chwili gdy nie widzi mojej twarzy próbowałem pozbyć się łzy z oka.
- Dziękuję. - powiedziałem ledwo słyszalnie mając nadzieję że mój głos się nie zachwiał. - to najmilsze słowa jakie kiedykolwiek usłyszałem.
- N-naprawdę? - dziewczyna oderwała się ode mnie po to by na mnie spojrzeć a ja poczułem na polikach rumieńce. Nie powinna mnie takiego widzieć. W ogóle nie powinna mnie widzieć! Co mi do głowy strzeliło żeby przychodzić do niej jako super bohater?
- J-ja chyba muszę już lecieć. - niepewnie zacząłem podnosić się z łóżka, jednak ona uniemożliwiła mi to skacząc mi na plecy.
- Chyba mocno się przytulić. - mimowolnie uśmiechnąłem się na gest ciemnowłosej.
- Jak to jest że potrafisz poprawić humor każdemu Marinette? - wyplątałem się z uścisku dziewczyny aby usiąść naprzeciwko niej. - Jesteś niesamowita.
- Miło że tak myślisz. - uśmiechnęła się nieśmiało. - Chociaż przy tobie umiem się wysłowić.
- W sensie? - zapytałem wpatrując się w jej oczy. Kurde, one są naprawdę cudowne!
- Jest pewien ktoś... Od kiedy go znam, nie umiem wysłowić się przy nim. Nie umiem powiedzieć "cześć" a co dopiero wyznać uczuć. - dziewczyna westchnęła. Czyli ma kogoś na oku...
- Więcej odwagi. Na pewno uda ci się z... - dałem dziewczynie dokończyć ponieważ ja nie znałem jego imienia.
- Nie uda mi się z Adrienem. Nie ma szans. - Omal się nie zadławiłem własną śliną. Czyli, to jednak ja!
- Ad-drienem? - Marinette wytrzeszczyła oczy jakby nie będąc świadoma co powiedziała.
- Ja w Adrienie? Hahaha NIEE! Ja i on? Dobry żar-tak. W Adrienie. - Zrezygnowała ze wciskania mi kitów. Że ja tego wcześniej nie zauważyłem!
- Nigdy nie mów nigdy. Nie dowiesz się jeśli nie spróbujesz.- Chwila, co ja robię?! To niedobrze!
Kocham biedronkę.
Biedronkę.
To nie tak że nie lubię Marinette, wprost uwielbiam ją. Jak nie kochać tych pięknych fiołkowych oczu, perlistego uśmiechu czy jej przeuroczych piegów? Znaczy! Lubić!
To tylko przyjaciółka!
*********
xD
Składnie rip
Ciężko pisać na raty i to tak aby się zgadzało.
Jeśli zrozumiały, to dobrze.
Jeśli niezrozumiały, to cóż xD
Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top