Rozdział 13


- Adrien, chodź na swoje kakao! - Zawołała z salonu kobieta, nie zauważając że jej zguba stoi zaraz obok niej sięgając do trzech czwartych jej uda.

Mimo wysokich rodziców i siedmiu lat na malutkim, kruchym jeszcze karku, chłopiec nie powalał wzrostem, za to urokiem - jak najbardziej. Jego od urodzenia intensywnie szmaragdowe tęczówki idealnie współgrały z jego wiecznie roztrzepanymi od biegania włosami. Jego nietknięte żadną skazą tego świata ciało idealnie widniało w czarnym, w który był teraz odziany. Młody biegał w kostiumie pomocnika Batmana, bohatera którego tak uwielbiał. 

- Patrz mamo jestem Kotem! Czarnym Kotem- Wychylił głowę do góry aby móc ujrzeć twarz rodzicielki i wyszczerzył do niej swoje równe chodź nieparzyste w miejscu jedynek ząbki. Stuknął paluszkiem w dzwonek przy szyi, który pierwotnie był ozdobą choinkową, na co kobieta łagodnie się uśmiechnęła. 

- Nietoperz w duecie z kotem to najlepsza drużyna! - Kobieta kucnęła opierając dłonie na ciele swojego syna. - Nie sądzisz jednak że koty zazwyczaj polują na nietoperze?

- Nie jesteśmy złymi mamo! Którzy atakują niewinne stworzenia za to że są kim są. - Chłopiec zrobił oburzoną minę. - Nie skrzywdziłbym nawet biedronki! Nawet małe czerwone owady zasługują na miłość. - Emilie spojrzała na małego bohatera, po czym na swojego męża tymi dużymi, tym razem z zaskoczenia oczami.

- Synu, jesteś dużym, mądrym chłopcem. - Otarła łzę wzruszenia i przytuliła swoje dziecko. 

A on... on poczuł to ciepło, które tak kochał. Wtedy nie wiedział jak bardzo. Przecież skąd miał wiedzieć, że pewnego dnia po prostu nagle się ochłodzi? 

Jednak, wtedy się o to nie martwił. Po prostu siedział wraz z rodzicami przy kominku, pijąc gorący czekoladowy napój, a światła choinkowe tylko co jakiś czas zmieniały kolor. 

- Kocham was. - Blondwłosa kobieta powiedziała ledwo słyszalnie spoglądając na swoją rodzinę, po czym usiadła na kolanach męża i zamknęła oczy.

Nie zdążyli odpowiedzieć. Zdążyli załkać, kiedy pogotowie zabrało ją od tego ciepłego komika, w którym tańczył właśnie duży ogień. Czy to był płomień miłości, czy jednak palenie mostów wraz z marzeniami?


Adrien

- Stary, to jest już obsesja. 

- Ciiiiii! - Uciszyłem przyjaciela który prawie wydał moją kryjówkę, za schodami do szkoły. 

- Ona na ciebie leci stary, nie musisz robić z tego podchodów. - Mulat powiedział to jeszcze głośniej a spojrzenia kilku uczniów powędrowało na nas. 

- J-ja nie wiem o czym ty mówisz. - Udałem głupiego i naburmuszyłem się w stronę chłopaka. 

Wróciłem do obserwowania Marinette obecnie gadającej z Alyą. Próbowałem podejść i ją przytulić, by poczuć te przyjemne ciepło, dziwnie znajome ciepło. Za każdym razem gdy jestem obok niej. Wiedząc lub i nie wiedząc kim dla mnie jest, musiałem się jej przyjrzeć. To niemożliwe że taka mała urocza osóbka tak przyciąga i wprawia swą obecnością w jakiś trans, podczas którego nie wiesz co robisz! Nie lubię tracić kontroli nad sobą, a ona to tak po prostu podważa! Już nie wspominając o tym wczorajszym... 

- Dobra, ile można. - Wstałem i obierając granatowowłosą za cel, zacząłem iść. 

Gdy już miałem jej dotknąć, przywitać się, zjawił się on... 

Przeklęty dzwonek! 

Dziewczyna na dźwięk zwiastujący kolejne kilka godzin tortur od razu skierowała się do budynku nawet mnie nie zauważając. 
Zostało czekać na przerwę...

Denerwowałem się właśnie na widok jakiejś wątroby w podręczniku od biologii. Jakie to jest ohydne! 

- Szlag, po co człowiekowi tyle organów! Jak ja mam się ich niby nauczyć? - Usłyszałem za sobą chichot. Co jak co, ale słysząc go, wszystkie nerwy zniknęły, został totalny spokój.

- Ale ona na ciebie działa stary. - Przyjaciel dał mi kuksa w ramię najwidoczniej myśląc że szeptanie w obecności dziewczyny jest bezpieczne.

- Nino zamknij się! - Natychmiast podniosłem się z krzesła, jednak patrząc na spojrzenie nauczycielki ukazujące chęć mordu wróciłem na miejsce, - Nie wiem o czym mówisz. - dodałem tym razem szeptem.

Chłopak zaśmiał się a ja posłałem mu gniewne spojrzenie, po czym wróciłem do przeklinania podręcznika. 

*

Dzwonek! 

Już dzisiaj siódmy... 

- Mari-

- Chodź Marinette, o zobacz, Luka! - Szatynka już dziś sześć razy zwinęła mi dziewczynę gdy chciałem zagadać na przerwie, a teraz w dodatku jest po stronie Luki!?

O nie! Jeszcze jedna lekcja i zobaczymy kto będzie ją miał!

Mimo, że ostatnia lekcja była chemią, wcale nie sprawiła mi radości. Całe czterdzieści pięć minut siedziałem jak na szpilkach aby móc w końcu wybiec ze szkoły obierając za cel dom Marinette. 

- Nie będę kłamał. Stęskniłem się. 

Układałem się wygodnie na łóżku dziewczyny kiedy ta pytała o powód moich odwiedzin.

- Tak szczerze to nie tylko ty. - Odpowiedziała nieśmiało siadając obok mnie. 

- A więc... Jak dzień? - Wtuliłem się w przyjaciółkę zaciągając się zapachem jej włosów. Nawet szampon ma genialny! 

- Nie był najgorszy, z małym wyjątkiem. 

- Czyżby? - Zacząłem gładzić ją po włosach.

- Adrien mnie już chyba nie lubi. - Czyżby, do cholery? - Ani razu dziś nie podszedł, boję się że to przez... ostatnią sytuację. A zresztą... Cholera by go! Nie idzie się połapać! Chat... Ja nawet nie potrafię myśleć że mógłby coś do mnie czuć, a on robi akty zazdrości a potem mnie całuje! Znaczy... no prawie całuje... nie wiem co chciał zrobić, ale skończyło się zetknięciem naszych warg... Ja na niego nakrzyczałam! Znaczy wcześniej... ale jednak! Co jak on mnie no... znienawidził?

- Już spokojnie... - Wow, nie sądziłem że tak to odbiera. No i co ja mam teraz zrobić? Ona ma całkowitą rację, robię jej akty zazdrości i próbuję całować. Czuję się jakbym zdradzał Biedronkę... - na pewno nie chciał źle...

Odwróciła głowę w moją stronę aby posłać mi ten cudowny uśmiech, a nasze spojrzenia się zetknęły. Wpatrywałem się tak dobrą chwilę, gdy przypomniały mi się słowa Biedronki. 

Wcale nie opisywałeś... 

Rozmarzony mówiłeś o tych błękitnych oczach...


Zakochałeś się, prawda?

- J-ja wcale nie! 

- C-chat? Wszystko okej? - Dziewczyna spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. No tak... Nawet myśleć nie potrafisz idioto...

- T-tak, sorka. - Podrapałem się nerwowo po karku, na co dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, a ja na polikach poczułem rumieńce. 

- Hmm... dynia! to na pewno jest dynia! 

Graliśmy właśnie w kalambury popijając gorącą czekoladę przyrządzoną przez granatowowłosą. 

- Oj  Chat... Jak ci z tego ruchu rąk wyszła dynia? Oczywiście że to była papryka! - Dziewczyna zachichotała. 

- Faktycznie, słaby w to jestem. 

- Ależ- 

- Za to wiesz w czym jestem dobry? - Wstałem z dywanu podchodząc do kalamburowej papryki. - W przytulaniu! - Uściskałem fiołkowooką i w trakcie rozmyśliłem się z puszczania jej, ale nie wyglądało żeby  jej to przeszkadzało, więc staliśmy tak jakiś czas.


**********

Strasznie dziwny i no, ale dawno nie nie było, a nie mogę znowu znikać! Ostatnio mało czasu ale w końcu trzeba go znaleźć. 

Do napisania! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top