Piątek trzynastego
One-shot, który znalazł się oryginalnie na wiki, opublikowany po raz pierwszy 20 marca 2018 roku.
~~~~
Marinette nigdy nie sądziła, że fani Adriena będą chcieli ją zabić.
Zaczęło się od tego, że dyrektor szkoły postanowił wyłonić najlepszego kucharza Collège Françoise Dupont. Zorganizował więc konkurs gotowania. Każdy mógł wziąć udział i przyrządzić dowolną potrawę, byleby była przyrządzona z dostarczonych uczestnikom składników i dało się ją jeść. By więcej osób chciało wziąć udział w konkursie, pan Damocles poza nauczycielami wziął do jury jeszcze dwoje uczniów: Aurore Beauréal, która mimo tego, że nie została pogodynką, była w szkole bardzo popularna, i Adriena Agreste'a, któremu udało się zachęcić do uczestnictwa sporą ilość przedstawicielek płci pięknej. Na korytarzach dało się słyszeć podniecone piski, najczęściej towarzyszące radosnemu okrzykowi w rodzaju: „Adrien będzie próbował mojej potrawy!", lub błagania, takie jak: „Mam nadzieję, że nie otruję Adriena".
Marinette nie zastanawiała się długo. Jako że miała ojca piekarza i matkę, która dbała o to, by jej córka była samodzielna, więc nauczyła ją gotować, miała spore szanse. A do tego mogła zaprezentować swoje zdolności Adrienowi... Kto wie, może stwierdzi, że Marinette gotuje tak dobrze, że zechce zostać jej mężem chociażby dla potraw? Dlatego właśnie uznała, że ten konkurs to najlepsze, co mogło się jej trafić. W dniu, w którym ogłoszono konkurs, niezwłocznie pobiegła do gabinetu dyrektora, by złożyć zgłoszenie.
Tydzień, który dzielił czas zgłoszenia od dnia konkursu, płynął niesamowicie wolno, jednak wszyscy uczestnicy w końcu się doczekali. Gdy wreszcie nadszedł ten czas, od samego rana w szkole panowało radosne podniecenie. Wszyscy, nawet ci, którzy nie brali udziału, stali pod stołówką, gdzie odbywał się konkurs. W każdym razie podczas przerw stali, bo lekcji nie odwołano.
Konkurs zaczynał się o ósmej, lecz Marinette przyszła pół godziny wcześniej. To było stanowczo za wcześnie, ale dziewczyna uznała, że woli czekać niż się spóźnić i broń Boże nie wziąć udziału. Alya przyszła razem z nią, choć sama nie była uczestniczką.
— I pamiętaj, Marinette, bez stresu. Wiem, że chcesz, żeby wyszło jak najlepiej. To dobrze. Ale spokojnie, nie zapomnij o niczym.
— Tak, wiem. — Marinette machnęła ręką. — Zero stresu, pamiętam!
— No, więc powodzenia!
— Dzięki! — odparła Marinette.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Natychmiast zatkała usta dłonią, lecz nie mogła już odwołać tego, co powiedziała. Podziękowała za życzenie powodzenia. To na pewno się źle skończy.
Nie mogła już naprawić uszkodzonej tamy. Stres wlał się do jej głowy i Marinette była już pewna, że stanie się coś złego. Pełna najgorszych przeczuć przekroczyła próg stołówki, gdy oznajmiono uczestnikom, że mogą wejść. Jednak nie od razu zajęła stanowisko. Najpierw musiała wylosować numerek. Włożyła drżącą rękę do pojemnika z numerkami, a gdy ją wyciągała, ta drżała jeszcze bardziej. Rozwinęła karteczkę i ujrzała coś, przez co jej serce opuściło jedno uderzenie. Ktoś o ładnym charakterze pisma napisał czarnym tuszem dużą liczbę 13.
O nie. Teraz to ma przechlapane. Trzynastka zwiastuje złe rzeczy. Dziękowanie za powodzenie też. A w dodatku dzisiaj był piątek trzynastego. To nie mogło się dobrze skończyć. Dobrze tylko, że czarny kot nie przebiegł jej drogi.
Uznała jednak, że nie może wiecznie stać przed biurkiem losowania numerków. Szybko podpisała się na liście uczestników, wpisując tam tę nieszczęsną trzynastkę i poszła szukać swojego stanowiska. Jednak musiała się raptownie zatrzymać. Szła tak szybko, że niemal nie zauważyła Adriena, który przeszedł przed nią, nawet na nią nie spojrzawszy. Na szczęście jego widok dodał jej otuchy. Przecież robi to dla niego, nie?
Odnalazłszy swoje stanowisko, stanęła przed nim. Przyjrzała się wszystkiemu, co położono na szarym, dużym stole. Było tam mięso, warzywa, owoce i ser, a także, co zauważyła dopiero po chwili, jajka, śmietana i mąka. Dalej zobaczyła naczynia: różne miski, garnki oraz patelnie i blachę. Były jeszcze sztućce i talerze. Marinette uznała, że z tym wyposażeniem ugotuje coś całkiem dobrego i nawet numerek trzynaście tego nie zepsuje.
— A więc wszyscy uczestnicy już przybyli — powiedział dyrektor, stając przed uczestnikami. — Wspaniale! W takim razie parę słów organizacyjnych. Możecie korzystać z wszystkiego, co macie na stołach oraz z wody, która jest dostępna w kranach w kuchni. — Wskazał na otwarte drzwi za sobą. — Konkurs trwa trzy godziny. Z tymi składnikami możecie zrobić, co chcecie. Możecie zrobić jedną potrawę lub kilka mniejszych. Do pieczenia i gotowania możecie korzystać w pieców w kuchni. Czy ktoś ma jakieś pytania? — Nikt się nie odezwał, więc dyrektor ciągnął dalej: — Jest godzina ósma trzy. Więc skończymy o dziesiątej trzy. — Teraz pan Damocles zrobił przerwę, albo po to, by nabrać powietrza, albo żeby jego przemowa była bardziej efektowna. — Pierwszy w historii konkurs na najlepszego kucharza Collège Françoise Dupont uważam za rozpoczęty!
Marinette myślała, że nie będzie tak trudno, ale pomyliła się zupełnie. O ile z początku jakoś sobie radziła, o tyle gdy wsadziła do piekarnika camembert, a w garnku zaczęła gotować mąkę z jajkami, straciła zupełnie głowę. Robiła nie to, co powinna, dodawała składniki w złej kolejności, a w akcie desperacji połączyła wszystko, co zrobiła do tej pory, przez co wyszła jej jakaś breja z kawałkami szpinaku i pomidora. Może jak to upiecze, to okaże się, że wymyśliła coś zupełnie cudownego i rewolucyjnego? Może Adrienowi zasmakuje i zechce, by została jego żoną?
Nawet nie zauważyła, jak szybko upłynęły te trzy godziny. Dopiero gdy dyrektor oznajmił, że teraz jury będzie degustować potrawy, zdała sobie sprawę, że nie dość, że czas się jej skończył, to jeszcze piekła swoją breję przez całą godzinę, czyli stanowczo za długo. Pełna obaw wyciągnęła ją z piekarnika i ostrożnie dotknęła palcem jednego z „ciasteczek", które z niej uformowała. Pomijając fakt, że zapewne poparzyła sobie palec, poczuła, że jest ono twarde jak kamień. Pozbawiona jakichkolwiek nadziei na zwycięstwo, wzięła te „ciasteczka" ze sobą i wróciła na swoje stanowisko. Nałożyła na nie jakąś masę bananowo-śmietanową, którą zrobiła na szybko. Na szczęście jury degustowały najpierw posiłki pierwszej dwunastki, więc miała jeszcze trochę czasu.
Gdy wywołano numer trzynaście, Marinette myślała, że umrze. Serce łomotało jej w piersi, a ona sama bardzo wolno posuwała się ku stołowi jury. Jednak niestety nie mogła tego przeciągać w nieskończoność.
— Dobrze, panno Dupain-Cheng — odezwał się dyrektor, gdy Marinette położyła tacę z upieczoną breją na stole. — Jaką potrawę chcesz nam zaprezentować?
— E... — Dziewczyna nie miała zielonego pojęcia, co powiedzieć. — No więc tego... — Co zrobić, co zrobić?! Marinette spojrzała na Adriena, a gdy ten puścił jej oczko, zdziwiła się, dlaczego jeszcze stoi na nogach. Znaczy, fizycznie stała, bo jej dusza umarła dawno temu, gdy tylko podziękowała Alyi za to, że ta życzyła jej powodzenia. — To są... eee... ciasteczka mojego własnego przepisu. — Uśmiechnęła się nerwowo, mając nadzieję, że te ciasteczka nadają się do spożycia.
— No więc, pierwszy twoje dzieło oceni Adrien — oznajmił dyrektor.
Adrien wziął pierwsze ciasteczko do ręki i przyjrzał mu się uważnie.
— Więc... Wygląda całkiem ładnie, ale jest strasznie twarde! — stwierdził Adrien.
Nastąpił moment, którego Marinette najbardziej się bała. Adrien ugryzł pierwszy kawałek.
— Całkiem smaczne — stwierdził — ale niezbyt słodkie. Nie kojarzy się z ciastkiem. Ciekawi mnie, co to za zielone i czerwone kawałki w środku...
Ugryzł kolejny kęs. Na szczęście nie stało się nic złego. Jednak Marinette cieszyła się tylko przez chwilę. Już po paru sekundach Adrien chwycił się za gardło i zakaszlał. Potem zakaszlał po raz drugi i jeszcze po raz trzeci.
— O Boże, on się dusi! — krzyknął dyrektor. — Zróbcie coś!
Marinette nie wiedziała, co zrobić. Niby nauczono ją, jak postępować, gdy ktoś się dusi, ale ten dzień był już tak pechowy, że bała się, że swoimi działaniami tylko wszystko pogorszy, a w najgorszym przypadku następny raz ujrzy Adriena w trumnie. Chociaż z drugiej strony... Nikt nic nie robił, a jeśli się go nie uratuje, to i tak znajdzie się w trumnie.
— ADRIEN! — zawołała Marinette rozpaczliwie, chwytając chłopaka za klatkę piersiową.
Udało się! Już po chwili Adrien wypluł feralny kawałek ciasteczka. Jednak by go uratować, Marinette musiała go podnieść do pozycji stojącej, przez co znaleźli się bardzo blisko któregoś ze stolików z pierwszego rzędu. Na swoje nieszczęście dziewczyna nie zauważyła, że obok właśnie tego stolika leży skórka od banana.
Zauważyła ją dopiero wtedy, gdy Adrien się na niej poślizgnął i upadł na ziemię. Jedyne szczęście było takie, że Marinette stała akurat przed stolikiem i chociaż nie uchroniła chłopaka przed upadkiem, to przynajmniej nie uderzył głową w stolik.
Ale głośne „AUAAAAA!" nie mogło zwiastować nic dobrego.
***
— Oj, pan Agreste nie ma się łatwo — powiedział lekarz, wychodząc z sali.
Marinette szybko podniosła się z twardego krzesła.
— Panie doktorze, co mu się stało? Wszystko będzie z nim dobrze?
— Tak, wyleczymy go, proszę się o to nie martwić. Tylko że ma złamaną prawą nogę, a do tego czymś się zatruł. Wie pani, co jadł jako ostatnie?
Dziewczyna myślała, że zapadnie się pod ziemię. Przez nią Adrien złamał nogę! A gdyby to nie było dostatecznie złe, to jeszcze zatruł się jej potrawą! Mogła jednak nie piec tej brei i zrobić sałatkę owocową... Na pewno by nie zwyciężyła, ale przynajmniej nikogo by nie otruła.
— No, w sumie to jednocześnie wiem i nie wiem — przyznała po chwili. — Bo w szkole był konkurs gotowania i... i zrobiłam jakąś dziwną potrawę. Nie wiem, co w niej było... Adrien na pewno się tym zatruł.
— A mogłaby pani dostarczyć próbkę tej potrawy? Będzie nam łatwiej go wyleczyć.
— Tak, tylko że musiałabym wrócić do szkoły...
— Niech to będzie jak najszybciej.
***
Wieść o tym, że Adrien trafił do szpitala ze złamaną nogą, bardzo szybko rozeszła się po całym Paryżu. Okoliczności tego wypadku również. Teraz chyba każdy paryżanin wiedział, że to przez nieodpowiedzialność jej, Marinette, znalazł się w takim stanie. Dziewczyna wolała nie włączać telefonu, bo zaraz zalewały ją fale hejtu od zrozpaczonych fanek. Na ulice też wolała nie wychodzić. Wszędzie czaili się fani gotowi zaatakować ją w biały dzień. Na szczęście był weekend, więc nie przyszło jej to tak trudno.
Jedyną osobą, która wspierała ją poza rodzicami, była Alya. Przychodziła do niej i spędzała z nią dni. Potem także, gdy Marinette musiała znowu chodzić do szkoły, pilnowała, by nie atakowali jej przypadkowi przechodnie, przez co dziewczyna nie musiała się przemieniać, gdy tylko chciała gdzieś wyjść.
Przez ten wypadek Adrien jednak nie mógł chodzić. I do szkoły, i nigdzie indziej. Marinette czuła się z tym okropnie, mimo że jego ojciec uznał, że nie będzie wymagał od jej rodziny odszkodowania. Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Marinette ujrzała, że ktoś próbuje nawiązać z nią wideorozmowę. To był Adrien. Dziewczyna była przekonana, że będzie chciał na nią nawrzeszczeć, więc przez chwilę się wahała. W końcu jednak odebrała. Ujrzała w telefonie twarz Adriena. O dziwo, uśmiechał się.
O nie, pewnie chce uśpić moją czujność i potem na mnie nawrzeszczeć — pomyślała Marinette.
— Cześć, co u ciebie? — zapytał Adrien.
— E... Całkiem dobrze... — odparła Marinette, zdziwiona łagodnym tonem jego głosu. — A... u ciebie? Przeze mnie nie możesz chodzić.
— Wiesz co? To było nawet zabawne. Co prawda mogłem się udusić, ale to nie twoja wina. To ja źle pogryzłem to ciastko.
— Ale przez nie się otrułeś!
— I tak bym trafił do szpitala. Z tą nogą.
— No i ta noga! To moja wina! Gdybym cię tam nie zaciągnęła, nigdy by do tego nie doszło!
— Och, daj spokój, Marinette. To ja nie zauważyłem tej skórki, więc jedyną osobą, którą możesz winić, jestem ja. A poza tym dzięki tobie nie uderzyłem się o stolik. Więc ty mnie tak właściwie uratowałaś. Jesteś bohaterką!
Marinette zaczęła żałować, że to wideorozmowa, bo poczuła, że się rumieni. Miała szczerą nadzieję, że Adrien nie zwróci na to uwagi.
— Naprawdę tak sądzisz? Dzięki...
— A tak poza tym, to wiesz co? Ojciec chyba przejął się tym wypadkiem i ostatnio spędza ze mną więcej czasu. Okazało się, że całkiem fajny z niego gość! Pomyślałabyś?
— No, może...
— No, mam nadzieję, że teraz już przestałaś się winić za tę sytuację. Pa! — Adrien pomachał dziewczynie i rozłączył się.
Marinette uśmiechnęła się szeroko. Ulżyło jej. Adrien nie miał jej tego za złe! A do tego to on zadzwonił, by z nią pogadać! Ach, teraz było znacznie lepiej. Dziewczyna rozciągnęła się na łóżku i westchnęła głośno.
Niby wszystko się ułożyło, ale Marinette przysięgła sobie, że już nigdy nie weźmie udziału w konkursie gotowania. W każdym razie nie w piątek trzynastego.
~~~~
Enjoy czy coś xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top