Od zawsze cię kochałem
One-shot walentynkowy z wiki, napisany w 2019 roku, ale na wiki opublikowany po raz pierwszy 30 września 2020 roku.
~~~~
— Jak myślisz, Max, czy to wypali? — zapytał Kim. Spojrzał na trzymane w ręku bilety. — Czy ona się zgodzi?
— Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz — odparł Max. — Po prostu ją zapytaj!
— Ach, pewnie znowu mnie odrzuci... Ale masz rację, skoro już wypytałem Adriena o jej gust i wyszukałem film, który mógłby się jej spodobać, to nie mam innego wyjścia, jak tylko się spiąć i ją zaprosić. Zrobię to! — zawołał już głośniej.
Parę głów zwróciło się w jego stronę, ale chłopak wcale się tym nie przejął. Myślał tylko o swoim celu. Jednak zanim wypatrzył w tłumie tę, której szukał, zabrzmiał dzwonek, co oznaczało, że będzie musiał spędzić jeszcze całą lekcję, zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł i czy lepiej nie będzie zrezygnować. Mógł jeszcze odsprzedać komuś bilety albo pójść z kimś innym. Może z Ondine? Na pewno by się ucieszyła. Ale wtedy dałby jej nadzieję, a tego wolał nie robić. Nawet teraz pamiętał, jak zamieniła się w Syrenę, gdy nie dostrzegł jej uczuć. Nie mógł jej zranić...
Gdy dzwonek oznajmił koniec lekcji na dziś, zastanawiał się, gdzie to zrobić. Tutaj? A może poczekać, aż wyjdzie na dwór i tam ją zaprosić? Tak, to chyba będzie lepsze. Jeśli spotka się z odrzuceniem, mniej osób to dostrzeże. Ale nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, poprzysiągł sobie, że nie podda się uczuciom. Nie miał zamiaru drugi raz zamienić się w Mrocznego Amora, tak jak było to dokładnie rok temu.
Wyszedł powoli z klasy, a schodząc po kolejnych stopniach, liczył je powoli. To pomagało mu się uspokoić. Mógł zająć czymś głowę choćby na chwilę. Oczywiście, mógł się zastanawiać, co dokładnie powie, gdy już dojdzie do odpowiedniego punktu, ale przerabiał ten scenariusz w głowie tyle razy, iż teraz już nie miał na to siły. Cóż, co ma być, to będzie. I tak nie nastawiał się na nic szczególnego. Nie zdziwiłoby go, gdyby znowu go wyśmiała.
Nawet się nie spostrzegł, a był już poza budynkiem szkoły. Stanął przy ulicy. Prawdę mówiąc, chciałby, żeby Max był przy nim i pomógł mu wytrzymać to czekanie. Ale niestety tak nie było — jego przyjaciel akurat dzisiaj zaraz po lekcjach musiał pomóc swoim rodzicom w czymś bardzo ważnym, Kim już nawet nie pamiętał, w czym dokładnie. Ale zanim przypomniał sobie, o co mogło chodzić, dojrzał tę, na którą czekał.
Chloé nie uśmiechała się — miała raczej władczą minę. Zresztą, nawet jeśli się uśmiechała, wyglądało to tak, jakby była święcie przekonana, że cały świat należał do niej. Nawet jeśli tak nie było, to jednak serce Kima już dawno posiadła. Dziewczyna była już bardzo bliska samochodu, kiedy wreszcie Kim zdobył się, by coś powiedzieć.
— Cześć, Chloé.
Cudowny początek, nie ma co. Było popołudnie, cały dzień spędził, siedząc razem z nią w jednej klasie, a on się teraz z nią wita. Teraz go na pewno całkowicie znienawidzi.
— Em, cześć? — odparła Chloé pytająco. — Czego chcesz?
Nie spławiła go od razu. Dobry początek.
— Em, bo wiesz... Jutro są Walentynki...
— I co w związku z tym? — Dziewczyna uniosła brew.
— Nie chciałabyś może iść ze mną do kina?
— Z tobą? A niby na co chcesz mnie zabrać?
Kim szybko odczytał tytuł filmu na biletach.
— Em, „Oszukani zakochani". Nowa komedia romantyczna, dosyć mocno chwalona...
— Komedia romantyczna? — powtórzyła Chloé. — Czyli przez dwie godziny będę oglądać coś, gdzie miłość zwycięży wszystkie niedogodności?
— Wiesz, jeśli chcesz, to możemy się po prostu gdzieś przejść...
Chloé przygryzła wargę, jakby walczyła sama ze sobą.
— No dobra, niech ci będzie — odezwała się w końcu. — Tylko jeśli ten film okaże się totalną klapą, to nie ręczę za siebie.
Po tych słowach wsiadła do samochodu, zostawiając Kima sam na sam z myślami.
Chłopak nie wierzył w to, co właśnie się stało. Czy on śnił? Chloé Bourgeois, córka burmistrza, zgodziła się iść z nim na walentynkową randkę? Co się stało? A może się przesłyszał? Może tak naprawdę powiedziała, że nici z tego i nie powinien sobie nic wyobrażać? Ale nie, wyraźnie to słyszał. Ona naprawdę się zgodziła. Nie miał jak się powstrzymać. Wyskoczył ponad na stopę, uśmiechając się przy tym szeroko.
***
Popołudnie i wieczór minęły nadzwyczaj szybko, podobnie jak walentynkowy poranek. Niemal jedyne, o czym Kim myślał przez cały ten czas, to to, kiedy już nadejdzie szesnasta, bowiem na tę godzinę umówił się z Chloé.
— Ach, zwariuję tu! — zawołał po zatoczeniu chyba tysięcznego kółka po swoim pokoju. — Muszę coś ze sobą zrobić!
Zajrzał do szafy i przyjrzał się uważnie jej zawartości. Nie żeby to kiedykolwiek robił, najczęściej brał to, co akurat mu się napatoczyło. Ale dzisiaj postanowił baczniej przyjrzeć się swojej garderobie. W końcu Chloé raczej się nie spodoba, jeśli przyjdzie ubrany w byle co. W oczy rzucił mu się czarny sweter w jasne romby, ten, który matka kazała mu zakładać na wszystkie idiotyczne spotkania rodzinne, na których wszystkie ciocie twierdziły, że powinien już sobie znaleźć dziewczynę, bo w końcu jaki on to nie jest przystojny! Cóż, może dzisiaj spełni ich oczekiwania, choć wcale nie dlatego, że uważał się za jakiegoś zniewalająco pięknego, ani dlatego że one tak chciały. Czuł, że dzisiaj będzie jego najlepszy dzień.
Jednak nie wybrał tego swetra w romby. Jego ręka powędrowała do jasnej koszuli, i skórzanej kurtki, której już dawno nie nosił. Oby pasowała. Zarzucił ją na ramiona. Na szczęście była dosyć duża i teraz leżała na nim idealnie. No, jeden problem załatwiony. Ze spodniami na szczęście nie miał takiego problemu. Większość nadawała się na każdą okazję.
Przejechał dłonią po włosach, próbując jednocześnie wyczuć, czy nie śmierdzi mu z ust. Po namyśle znalazł w jakimś zakamarku paczkę gum do żucia i włożył do ust od razu dwie drażetki. Stroił jeszcze przez chwilę miny w lustrze, zastanawiając się, jak idiotycznie musi teraz wyglądać.
— Cześć, Chloé... Jak się masz? Mamy ładną pogodę, prawda? — mruknął. — Nie, nie będę jej zagadywał o pogodzie... To o czym? Cześć, Chloé, mam nadzieję, że film ci się spodoba... Nie, to frajerstwo jakieś! Ach, a może dam jej po prostu jakiś kwiatek? Wszystko jest lepsze z kwiatkami.
To był zdecydowanie dobry pomysł. Żeby na pewno być na czas, Kim wyszedł z domu półtorej godziny przed umówioną porą. Ku swojemu zadowoleniu nie miał problemów ze złapaniem autobusu zatrzymującego się tuż obok kwiaciarni. Na szczęście w kwiaciarni poszło mu równie dobrze. Musiał tylko zaczekać, aż jedna kobieta przed nim przytaszczy do wyjścia ogromnego fikusa, po czym kupił nieszczególnie dużą, lecz piękną różową różę.
Tak samo nie zajęło mu szczególnie dużo czasu dotarcie do kina. Wiedział, że teraz trochę czasu minie, zanim Chloé dotrze na miejsce. Zastanawiał się, czym może się zająć. Sprawdził też chyba po raz pięćdziesiąty tego dnia, czy aby na pewno wziął ze sobą bilety. Były tam, w tylnej kieszeni spodni. Odetchnął z ulgą.
Sekundy mijały mu niemiłosiernie długo. Nie znosił czekania. Jego żywiołem była szybkość, dynamiczność, a nie to! Oczywiście, dla Chloé zrobiłby wszystko, ale to i tak było niezbyt miłe doświadczenie.
Nagle zauważył na horyzoncie znajome postacie. Z nikim innym nie pomyliłby Adriena, Marinette, Nino i Alyi. Czwórka przyjaciół była coraz bliżej kina. Kim pomyślał, że jeśli los mu na to pozwoli, może zamieni z nimi parę słów. Zabije chwilę nudnego czekania.
— Cześć! — odezwał się Nino, zauważywszy go jako pierwszy. — Na kogo tak tu czekasz?
— E... — To jedyne, co umiał odpowiedzieć. Nie był pewien, czy chce im mówić, że czeka akurat na Chloé. — Przyszedłem tu odrobinę za wcześnie i teraz czekam...
— A na co się wybierasz? — zaciekawiła się Marinette. — My idziemy całą czwórką na „Świątynię Snów". Słyszeliśmy, że podobno to najlepszy film tego roku!
— O, naprawdę? — zapytał Kim. — Ja idę na jakąś komedię romantyczną, „Oszukani zakochani"...
Adrien spojrzał na niego, prawdopodobnie całkowicie rozumiejąc tę sytuację. W końcu to on zasugerował Kimowi, że Chloé powinien się spodobać ten film. Tymczasem reszta wgapiała się w niego lekko zaskoczona.
— Nie wiedziałam, że lubisz takie filmy — mruknęła Alya. — Ale cóż, każdy ma swój gust. — Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Cóż, to miłego seansu — odezwał się Adrien. — My już musimy iść, bo nas potem nie wpuszczą na salę.
I Kim znowu został sam. Ale spojrzawszy na telefon, zobaczył, że jego oczekiwanie praktycznie się już skończyło. Jeśli Chloé przybędzie na czas, oznaczało to, że musi czekać jeszcze tylko jakieś dziesięć minut. Nie było tak źle. Zaczął obserwować przechodzących ludzi. Było znacznie dużo więcej par niż zwykle, ale nikogo to nie dziwiło. Tak było co roku. I pomyśleć, że za chwilę on i Chloé będą jedną z nich.
Wpatrzył się w swoje buty i czekał. Czekał, czekał i czekał. Tak mocno zapatrzył się w te swoje buty, że osoba stojąca przed nim chyba trzy razu musiała go wołać.
— To ty mnie tu zaprosiłeś. Ile razy mam ci powtarzać?
Podirytowany głos wreszcie do niego dotarł i Kim podniósł głowę. Nie mógł się spodziewał nikogo innego, ale widok Chloé i tak odebrał mu mowę. Dziewczyna nie wyglądała dużo inaczej niż zwykle. Miała na sobie dużo bieli, która ładnie dopasowywała się do czarnych pasków na bluzce i żółtej kurtki. Dosyć mocny makijaż tak jak zawsze podkreślał jej niebieskie oczy. Tylko jedna rzecz się zmieniła. Kim nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział ją w rozpuszczonych włosach, ale to nie odbierało jej w żadnym stopniu urody. Wręcz przeciwnie, wyglądała naprawdę cudownie. I bardziej kobieco, niż by mógł kiedykolwiek przypuszczać.
— W-wybacz — wyjąkał. — Zamyśliłem się... — Poczuł gorąco na policzkach. Czy on się właśnie rumienił? Zresztą, czy to miało jakiekolwiek znaczenie? — To chodźmy, bo się jeszcze spóźnimy na film...
***
To wcale nie było tak, że komedia romantyczna „Oszukani zakochani" jakoś szczególnie go zachwyciła. Prawdę mówiąc, fabuła nie była jakaś wciągająca, a bohaterowie zachowywali się momentami naprawdę irytująco. Czy w realnym życiu też zdarzały się takie głupie historie? Mimo to oglądanie tego filmu nie było takie okropne, jak Kim na początku przypuszczał, że się okaże. Może to dlatego, że Chloé siedziała obok i najwyraźniej całkiem się jej podobało.
Kto by pomyślał, że taka dziewczyna jak ona, która na co dzień nie jest wcale jakoś szczególnie przyjemna, będzie się zaśmiewać w kinie takim radosnym śmiechem? Nie było słychać w nim tej typowej dla niej wyższości, wręcz przeciwnie — można by pomyśleć, że Chloé Bourgeois nie różni się niczym od pozostałych nastoletnich dziewcząt zgromadzonych w kinie. Może w rzeczy samej tak było? Mimo że skrzętnie to ukrywała, miała takie same radości i troski, jak wszyscy inni. Jednak dla Kima i tak była najbardziej wyjątkowa na świecie.
Gdy seans się skończył, chłopak pomyślał, że gdyby nie Chloé i popcorn, już dawno by stamtąd zwiał. Ale cóż, na szczęście to się skończyło.
Kiedy wyszli z kina, Kim dopiero teraz przypomniał sobie o róży i o tym, że trzymał ją przez cały czas. Jakim cudem Chloé jej jeszcze nie zauważyła, wolał nie dociekać. Ale chyba nadeszła już pora, żeby jej ją wręczyć.
— Chloé — odezwał się — mam coś dla ciebie. — Z tymi słowami wręczył jej różę.
— Dziękuję — odparła. Jej wyraz twarzy nie zmienił się jakoś szczególnie, lecz mógł przysiąc, że w tonie jej głosu zabrzmiało szczere zadowolenie. — Wiesz, całkiem fajnie było... — powiedziała nieco ciszej.
— Naprawdę ci się podobało?
Dziewczyna tylko skinęła głową. Kim przełknął ślinę. Mimo że umawiali się tylko do kina, wpadł na pewien pomysł. Może wypali?
— Jeśli nie masz nic przeciwko — zaczął — to może odprowadziłbym cię do domu? Nie jest jeszcze tak późno...
— Dobra, niech będzie — zgodziła się Chloé ku zaskoczeniu Kima. Przypuszczał raczej, że odmówi. Ale cóż, nie miał co narzekać. — Skoro już się pofatygowałam z toba do kina, to i odprowadzić mnie możesz.
Kim był w siódmym niebie. To zdecydowanie był najlepszy dzień w jego życiu! Nie dość, że przede wszystkim w ogóle był sam na sam z Chloé, to jeszcze film się jej spodobał i zgodziła się, żeby ją odprowadził. Nic nie może zepsuć mu humoru.
Szli powoli, żadne z nich nie umiało znaleźć żadnego tematu do rozmów. Patrzyli jedynie w ciemne już niebo, na którym dzięki brakowi chmur można było dojrzeć gwiazdy. Kim nie miał bladego pojęcia o konstelacjach, co i tak nie przeszkadzało mu w zachwycaniu się tym widokiem. Pomyślał, że to była idealna pora, by powiedzieć tę najważniejszą rzecz.
— Em, Chloé?
— Tak? — zapytała, wchodząc na przejście dla pieszych. — Chciałeś coś?
— Bo widzisz, muszę ci coś powiedzieć... — odparł, stając na białym pasie za nią. — Chcę, żebyś wiedziała...
Nie dokończył jednak tego zdania. Usłyszał warkot silnika, a potem ujrzał czarny samochód, do którego ów silnik należał. Jechał prosto na nich i nie wyglądało na to, żeby miał się zatrzymać.
— Chloé!
Ciało Kima zareagowało samo. Odepchnął dziewczynę z całej siły, tak że wylądowała niemal po drugiej stronie ulicy. Chloé podniosła się szybko i przebiegła na chodnik tuż obok. Chłopak chciał pobiec za nią. Spróbował wstać, lecz poczuł ból w nodze. Była złamana?
Jednak nie zdążył poznać odpowiedzi na to pytanie. Dosłownie sekundę później poczuł w całym ciele ból znacznie gorszy od tego. Usłyszał tylko krzyk.
— KIM!
***
Ledwo dał radę otworzyć oczy. Wszystko go straszliwie bolało. Prawdę mówiąc, miał ochotę ponownie odpłynąć i najlepiej już nigdy nie wrócić. Ale coś, czyżby to była podświadomość?, podpowiadało mu, że jednak powinien zostać tu chociażby na chwilę.
— Obudził się! — usłyszał czyjś głos.
Chwilę później ujrzał nad sobą parę osób. Większość to byli lekarze i pielęgniarki, jednak jedną z nich okazał się nie kto inny, jak Chloé. Kim zdumiał się na jej widok. Jeszcze nigdy jej takiej nie widział. Ubrania miała nieco brudne, a na rękawie jej kurtki chłopak dojrzał dziurę. Włosy miała w nieładzie. Jednak nie to najbardziej go uderzyło. Jej makijaż, zwykle bardzo staranny, był w tej chwili mocno rozmazany, zwłaszcza przy oczach. Płakała?
— Ty żyjesz! — odezwała się łamiącym głosem. — Myślałam, że... że j-już się nie obudzisz.
— Wszystko ze mną... — chciał powiedzieć, że „dobrze", ale głos uwiązł mu w gardle.
Czy naprawdę było dobrze? Pamiętał, że ten samochód w niego uderzył, a potem stracił świadomość. Teraz nie było wiele lepiej. Wszystko go niemiłosiernie bolało, jakby nadal był na tamtej ulicy i leżał, czekając na nieuniknione.
— Mimo wszystko nie wiem, czy powinna pani jeszcze żywić nadzieję — zwrócił się do Chloé jeden z lekarzy. — To cud, że jeszcze żyje. Sporo narządów ma uszkodzonych, jeśli się z tego wykaraska, to naprawdę będzie niesamowite.
Czyli że już nie było dla niego nadziei? Nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Zawsze zakładał, że doczeka się dzieci, a potem gromadki wnuków i odejdzie w ich towarzystwie. To nie było sprawiedliwe. To wszystko miało się zakończyć właśnie tu i teraz? Poczuł pieczenie pod powiekami. Czy był sens płakać właśnie teraz? Naprawdę tego nie chciał. Nie chciał pozwolić, by Chloé bardziej cierpiała. Ale zanim to się stanie, musiał jej powiedzieć prawdę. Musiała wiedzieć. Nie mógł odejść, nie mówiąc jej tego.
— Chloé... — wychrypiał. Samo mówienie już sprawiało mu kłopot. Kaszlnął. — Ja... Ja muszę ci coś powiedzieć.
Ujrzał w oczach dziewczyny łzy. A może to były jego własne? Już nie wiedział. Obraz rozmazywał mu się przed oczami. Nie miał siły.
— Chloé... — Musi to powiedzieć, nie ma innego wyjścia. To ostatnia okazja. — Kocham cię. Od zawsze cię kochałem. Chcę, żebyś o tym pamiętała.
Oddychanie stawało się już coraz trudniejsze. Zdobył się jeszcze na ostatni uśmiech.
A potem ujrzał ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top