Lepiej niż w snach

One-shot opublikowany oryginalnie na wiki 21 sierpnia 2021 roku.

~~~~

Słońce dosyć mocno przyświecało, jednak delikatny, dosyć chłodny wietrzyk, muskał przyjemnie skórę pani Mendeleiev. Siedząc na wygodnym krześle przed domkiem letniskowym, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie, nie potrzebowała do szczęścia niczego więcej. Spojrzała na bezchmurne, idealnie niebieskie niebo i uśmiechnęła się. Wieczorem będzie dobrze widać gwiazdy. Mimo że ona, srogo wyglądająca chemiczka w gimnazjum, na to nie wyglądała, uwielbiała obserwować gwiazdy. Niestety rzadko miała ku temu okazję, gdyż w centrum Paryża niezbyt dało się dojrzeć cokolwiek. Jednak teraz, podczas urlopu, w zakątku w górach oddalonym od wszelkiej cywilizacji, było je widać doskonale.

No dobrze, może ów zakątek wcale nie był aż tak oddalony. Idąc pół godziny, dało się dojść do drogi, którą jechał autobus do miasta. Niedużego miasta, ale jednak. Pani Mendeleiev spędziła tam sporą część poprzedniego dnia, podziwiając widoki, a także racząc się wyśmienitymi lodami z kawiarni Pod Dzwoneczkiem. Oczywiście mogła wynająć pokój w pensjonacie w mieście, lecz wolała ów domek letniskowy z dala od kogokolwiek, za sąsiada mając tylko okoliczny las i góry majaczące na horyzoncie. Było to bardzo przyjemne — nie słyszała tu miejskiego zgiełku, do którego tak przywykła w Paryżu. Jednak niestety, jej urlop chylił się ku końcowi! Jeszcze jedna noc, tylko jedna noc! A potem będzie musiała wracać. Wiedziała od początku, że musi zrobić coś, by ową noc jak najlepiej zapamiętać. I właściwie przygotowała coś, co może jej to zapewnić.

Nagle poczuła mocniejszy podmuch wiatru i wzdrygnęła się lekko. Może jednak powinna wstać i pójść do domu po jakiś koc, jakby wiatr nie dawał za wygraną? Chociaż, tak właściwie wcale nie chciało się jej wstawać... choć kiedyś i tak będzie musiała. Ile miała jeszcze czasu? Spojrzała na zegarek. Dochodziła powoli siedemnasta. Autobus do miasta odchodził o osiemnastej. Niby sporo czasu, ale jednak sama droga na przystanek trochę zajmowała, plus powinna się jeszcze przygotować i zostawić nieco czasu na jakieś nieoczekiwane wypadki. Nie tolerowała spóźnialstwa, dlatego też sama nie zamierzała się spóźnić.

Wstała więc i przeszła kilka kroków dzielących ją od drzwi. Nacisnęła chłodną metalową klamkę i znalazła się w dosyć małym, przytulnym wnętrzu. Ściany były pokryte boazerią, a gdzieniegdzie wisiały na nich małe obrazki przedstawiające górski krajobraz. Pani Mendeleiev zastanawiała się czasem, czy mogli je namalować poprzedni bywalcy domu. Być może zapyta o to właściciela... Teraz jednak nie miała ochoty rozmyślać na temat obrazków. Podeszła do szafy stojącej obok łóżka, a parkiet zaskrzypiał pod jej stopami. Otworzyła ją i spojrzała na ubrania na wieszakach. Nie musiała nawet zbytnio szukać, ponieważ specjalnie ułożyła ubrania tak, by było jej łatwo wszystko odnaleźć. Sięgnęła po ubranie znajdujące się najbardziej na prawo od niej — była to prosta purpurowa sukienka do kolan z krótkimi rękawami, których jedynym celem było zakrycie ramion. Wielu mówiło jej, że jest staroświecka, jednak nie przeszkadzało jej to — chociaż nie wtrącała się w życie innych ludzi, uważała, że kobiecie nie wypada chodzić z odkrytymi ramionami. Położyła sukienkę ostrożnie na łóżko i schyliła się, by z dołu szafy wyciągnąć szpilki, które szczęśliwie udało się jej dobrać w tym samym odcieniu purpury.

Spojrzała przez okna, które znajdowały się na południu i wschodzie domku i choć wiedziała, że nikt przez nie raczej nie zajrzy, i tak zdecydowała się przebrać w łazience. Ściągnęła cienką bluzkę w kwiatki i rybaczki, złożyła je troskliwie, po czym włożyła sukienkę. Przejrzała się w lustrze, prostując nieistniejące zagięcia, a następnie przyczesała lekko włosy. Spojrzała na siebie pod kilkoma kątami, poprawiła jeszcze tusz na rzęsach. Kiedy stwierdziła, że wygląda już wystarczająco dobrze, wyszła z łazienki i zamieniła letnie klapki na eleganckie szpilki. Były niewiele wyższe od butów, które zwykle ubierała do pracy.

Spakowała do torebki rzeczy, których jeszcze tam nie miała, a mogły się jej przydać. Wzięła ją i przekroczyła próg domku. Zamknęła drzwi na klucz, zgodnie z nakazem właściciela dotyczącym wyjść poza najbliższą okolicę. Szarpnęła klamkę, by upewnić się, iż na pewno są zamknięte, po czym ruszyła ścieżką wydeptaną w trawie. Pomyślała, że przydałby się tu jakiś bruk. Jednak cóż, nie można mieć wszystkiego. Ścieżka była prosta i nie miała żadnych odnóg, tak że nie dało się na niej zgubić. W związku z tym myśli pani Mendeleiev przestały się na niej skupiać. Zamiast tego wróciła pamięcią do czasu na krótko przed wyjazdem.

Jak zwykle wtedy pisała z Ornitologiem12. Rozmawiali o wielu rzeczach, a najczęściej o zwyczajnych wypadkach dnia codziennego. Wspomniała wtedy o swoim wyjeździe. Wyraziła swoje zadowolenie z tego, że może spędzić dwa tygodnie w swoim ulubionym miejscu pod Alpami i wypocząć nieco. Jego odpowiedź nieco ją zaskoczyła. Co prawda, zgodnie z jej oczekiwaniami, życzył jej miłego wyjazdu, lecz także... zaproponował spotkanie. W pierwszej chwili kompletnie nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Chciała spędzić urlop, odpoczywając samej i obserwując gwiazdy nocami. Ale potem chwilę pomyślała i stwierdziła, że tak właściwie to czemu nie? Bardzo dobrze się jej z nim rozmawiało, a poza tym celem aplikacji randkowej, w której się poznali, było właśnie łączenie ludzi. Zgodziła się. Ustalili, że spotkają się przedostatniego dnia jej urlopu, a jeśli się dogadają w realu, mogą nawet pojechać razem do Paryża. Ornitolog12 twierdził bowiem, że sam mieszka gdzieś w okolicy stolicy Francji. Dlatego też proponował spotkanie już wcześniej, ale pani Mendeleiev w owym czasie nie czuła się gotowa, co mu też napisała. Przyjął to bez żadnych obiekcji, a przynajmniej tak wyglądało.

Pogrążona w rozmyślaniach doszła do końca ścieżki. Jej oczom ukazała się szosa ciągnąca się w obie strony, łącząca parę małych miasteczek w okolicy. Skręciła w prawo. Przeszła jeszcze paręset metrów, aż zauważyła przystanek autobusowy. Upewniła się, że autobus jedzie o osiemnastej i spojrzała na zegarek. Miała dziesięć minut do odjazdu. Wyciągnęła telefon i spojrzała na rozmowę z Ornitologiem12. Wczoraj postanowiła się jeszcze upewnić, że spotkanie jest aktualne. On to potwierdził. Uśmiechnęła się pod nosem. Jasne, nadal nie poznali swoich imion ani twarzy, lecz była niemal pewna, że ten człowiek jest dla niej właściwy.

Wróciła myślami do momentu, gdy się to zaczęło, czyli zeszłorocznych świąt, kiedy to udała się z wizytą do niewidzianego od lat wujostwa. Wcale nie żywiła do nich szczególnie ciepłych uczuć, jednak niespodziewane zaproszenie do ich domu w Niemczech oraz brak lepszych perspektyw skłoniły ją do spędzenia tam końca roku. Całości pobytu tam nie określiłaby mianem doświadczenia zmieniającego życie, jednak ogromny wpływ wywarła na nią pewna pozornie nieznacząca rzecz.

Któregoś dnia wdała się w rozmowę z kuzynkami na temat stosunków damsko-męskich. Choć od lat była zadeklarowaną singielką, była ciekawa zdania kuzynek na ten temat. Nie licząc kobiety sporo od niej starszej, która już pochowała męża i nie szukała nowego, wszystkie kuzynki były obecnie w związkach, szczęśliwych lub nieco mniej. Najmłodsza z nich, która nie ukończyła nawet trzydziestu lat, stwierdziła wtedy, że swojego męża poznała przez Internet, w jakiejś aplikacji do randkowania. Do dzisiaj pamiętała spojrzenia części kuzynek, mówiące „To czysta głupota poznawać mężów przez Internet", a także własną chęć przyłączenia się do nich. Jednak nie zrobiła tego. Nadal nie do końca rozumiała, dlaczego, jednak jakieś wewnętrzne uczucie w środku powiedziało jej, by nie krytykowała kuzynki.

Miało jednak rację, ponieważ sama później zaczęła takowej aplikacji używać. Nie wiedziała, co ją do tego podkusiło. Kto wie, może ta rozmowa dobitnie uświadomiła jej to, co w gruncie rzeczy od zawsze podświadomie wiedziała — że samotność wcale nie jest tym, o czym marzyła? A jeśli chodzi o wybór aplikacji randkowej jako opcji zmiany stanu rzeczy, to w zasadzie nie miała zbytnio innych wyborów. Mężczyźni nigdy się nią szczególnie nie interesowali, więc nawet nie miała szczególnej ochoty próbować tradycyjnymi metodami. Internet to co innego — tam od razu mogła znaleźć ludzi, którzy także poszukiwali drugiej połówki, a także pokazać swoją osobowość szybciej niż to miało miejsce w rzeczywistości.

By było jeszcze ciekawiej, zaszalała wyjątkowo nawet jak na siebie. Aplikacja, którą wybrała, była nietypowa pod jednym względem — użytkownicy nie posługiwali się tam swoimi imionami, a nickami. Nie wiedziała, czemu tak, może chciała spróbować czegoś nowego, zanim będzie za późno? Tak czy siak, jej cel bardzo się udał. Gdy dosłownie parę dni po założeniu konta napisał do niej niejaki Ornitolog12, z początku pomyślała, że jego nick jest bardzo głupi, jednak podjęła rozmowę i po pewnym czasie okazało się, że nawet jeśli nick nadal był głupi, to jego właściciel już nie.

Okazał się bowiem człowiekiem bardzo inteligentnym — rozmawiając na rozmaite tematy, nieraz zaskoczył ją swoją wiedzą. A także, co okazało się jeszcze lepsze, nieraz wykazał się empatią i zrozumieniem. Pani Mendeleiev czuła, że po drugiej stronie znajduje się ktoś bardzo dobry, ktoś, kto zdecydowanie zasługuje na uwagę. A żeby było jeszcze lepiej, mieli ze sobą wiele wspólnego. Zgadzali się ze sobą w najważniejszych życiowych kwestiach, ponadto dowiedziała się, że tak jak ona, jest on bardzo związany ze szkołą. Przez wiele lat nauczał, aż do momentu, gdy przejął stanowisko dyrektora. Czasem wydawało się jej to bardzo nieprawdopodobne, jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że właśnie on jest jej przeznaczony. I teraz wsiadała do autobusu, który miał ją zabrać do miejsca, w którym przekona się, czy to prawda.

Jadąc po wyboistej drodze, kobieta cieszyła się, że nie ma choroby lokomocyjnej, w przeciwieństwie do biedaka siedzącego na przedzie autobusu. Robił wszystko, co zalecało się osobom z ową chorobą, jednak to i tak nie pomagało i do jej uszu raz po raz docierały odgłosy zwracania obiadu. Starając się samej nie zwrócić obiadu z powodu obrzydzenia, próbowała zająć myśli perspektywą spotkania. Umówili się w restauracji na dziewiętnastą, bo choć pani Mendeleiev przypuszczała, że zjawi się przed czasem, to jednak wolała sobie zostawić mały zapas. Uważała, że przybycie za wcześnie zostanie odebrane lepiej niż spóźnienie. Przywołała plan jeszcze raz: najpierw mieli coś zjeść, a potem najprawdopodobniej przejść się po mieście. Brzmiało bardzo w porządku, a do tego miało bardzo małą szansę niepowodzenia. Tak właściwie jedyne, co mogło się stać, to nie pojawienie się mężczyzny na spotkaniu, ewentualnie mogło się okazać, że w rzeczywistości jest zupełnie różny od swojej internetowej wersji.

Pani Mendeleiev odetchnęła. Spokojnie, nic się nie stanie, wszystko będzie w porządku. A nawet jeśli coś miałoby być nie tak, to ktoś z pewnością jej pomoże. W restauracji, nawet jeśli nie będzie innych gości, powinna być obsługa. Cieszyła się, że zrezygnowała z pierwotnego planu spotkania się, gdy będzie już zupełnie ciemno. Z początku pomyślała bowiem, że spotkanie pod gwiazdami byłoby bardzo romantyczne i klimatyczne, jednak szybko porzuciła tę ideę i zaproponowała spotkanie o dziewiętnastej. Przyczyną tej zmiany nie było tylko potencjalne niebezpieczeństwo ze strony gościa (w końcu nie znała ani jego twarzy, ani nazwiska!), lecz także chęć zyskania czasu. W końcu jeśli zaiskrzy, to jednak miło byłoby dłużej pobyć w swoim towarzystwie...

Autobus zatrzymał się z gwałtownym szarpnięciem. Kobieta skierowała się ku tylnym drzwiom, bardzo chcąc uniknąć spotkania z mężczyzną z chorobą lokomocyjną. Od tego miejsca już niewiele miała do przejścia. Po najwyżej dziesięciu minutach znalazła się na uroczym, brukowanym ryneczku otoczonym zabytkowymi budynkami. Rozejrzała się i skierowała kroki ku jednemu z takich budynków, z szyldem przedstawiającym odcięty łeb świni. Było to nieco niesmaczne, lecz przekonała się już wcześniej, że jedzenie serwują tam wyśmienite.

Pchnęła ciężkie drzwi, a jej wejście oznajmił dzwonek zawieszony nad nimi. Przestąpiła kilka schodków i znalazła się w dosyć ciemnym wnętrzu, którego słońce wpadające przez nieliczne okna nie zdołało rozjaśnić. Szła powoli, kierując się ku zarezerwowanemu wcześniej stolikowi w rogu sali. Gdy była już dosyć blisko, zauważyła, że ktoś tam już siedzi. Był to dosyć tęgi człowiek. Wraz ze zbliżaniem się zauważała kolejne szczegóły postaci: elegancki garnitur, długą brodę, aż w końcu dojrzała twarz... dyrektora Damoclesa.

— T-to pan?! — wyjąkała zaskoczona.

To niemożliwe! — pomyślała. — Przez te wszystkie miesiące naprawdę flirtowałam z dyrektorem Damoclesem? Ale przecież... Ornitolog12 zupełnie nie pasuje do wizerunku Damoclesa! Są zupełnie innymi ludźmi! To niemożliwe, żeby byli jedną osobą! A może jednak nie są? Może to jakiś głupi kawał — ktoś poznał jej sekret i namówił Damoclesa, by się tam zjawił, udając Ornitologa12?

— Dzień dobry, a w sumie to powinienem powiedzieć już dobry wieczór — przywitał się Damocles z lekkim uśmiechem. — Miło mi cię widzieć, droga Anastazjo. Wydajesz się zaskoczona tym, że mnie tu widzisz. Może usiądziesz i porozmawiamy?

Pani Mendeleiev nie wiedziała, co bardziej wytrąciło ją z równowagi: spokój Damoclesa czy to, że zwrócił się do niej po imieniu. Prawdę mówiąc, wcale nie miała ochoty siadać. Miała ochotę wyjść i nigdy nie wrócić, po czym zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się od świąt. Była jednak zbyt dobrze wychowana — nie powinna odchodzić, nie wysłuchawszy nawet, co mężczyzna ma jej do powiedzenia. Usiadła zatem na krześle, nawiasem mówiąc, bardzo wygodnym, po czym spojrzała wyczekująco na dyrektora.

— Możemy zatem porozmawiać.

Damocles poprawił się na krześle i odchrząknął.

— Wyglądasz na naprawdę zdziwioną i zakładam, że nie mnie oczekiwałaś tu zobaczyć. Trochę to rozumiem, chociaż jest mi przykro z tego powodu. Ale jednak musisz przyznać, że poza pracą praktycznie się nie znamy, dlatego dzisiaj chciałbym ci udowodnić, że naprawdę jestem Ornitologiem12. Oczywiście zrozumiem, jeśli po tym spotkaniu zdecydujesz jednak, że nie będziemy tego kontynuować.

Pani Mendeleiev pokiwała głową ze zrozumieniem. Złość powoli zaczynała jej przechodzić. Damocles rzeczywiście miał rację — w rzeczywistości w ogóle się nie znali. Zatem równie dobrze faktycznie może być tym, kim był w internecie. Jednak jedna rzecz nadal nie dawała jej spokoju.

— Pan jednak nie wydawał się zaskoczony tym, że to ja. Wiedział pan?

— I tak, i nie — odparł Damocles. — Pamiętasz może, jak pewnego razu napisałem, że przypominasz mi jedną nauczycielkę z mojej szkoły?

— Tak... — odpowiedziała pani Mendeleiev ostrożnie. Owszem, pisał coś takiego.

— Wtedy właśnie SławnaChemiczka skojarzyła mi się z panią Anastazją Mendeleiev. Oczywiście nie zakładałem jednoznacznie, że naprawdę się okażecie jedną osobą, lecz miałem takie poczucie, że wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby tak było. I jak widać, okazało się to jednak prawdą — zakończył z uśmiechem. — Jestem bardzo szczęśliwy, że otrzymałem okazję, by cię bardziej poznać.

Słuchając go, kobieta poczuła nagły przypływ sympatii, którą bardzo często odczuwała w obecności Ornitologa12. Po raz pierwszy jednak powiązała to uczucie z panem Damoclesem. Przez te wszystkie lata, kiedy nauczała, był dla niej wyłącznie przełożonym, nikim więcej. Teraz jednak pomyślała, że może faktycznie jednak powinna dać mu szansę? Może wyjdzie z tego coś pięknego, co da szczęście nie tylko jej, ale też jemu? Uśmiechnęła się do swoich myśli, co nie umknęło uwadze mężczyzny.

— Powinnaś się częściej uśmiechać, wyglądasz wtedy naprawdę pięknie.

Zaczerwieniła się lekko, lecz nie odwróciła wzroku. Podziękowała cicho i chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz kelner, który podszedł do ich stolika, uniemożliwił im to.

— Czego państwo sobie życzą? — zapytał uprzejmie.

Pani Mendeleiev zamówiła rybę z warzywami, natomiast Damocles wybrał wołowinę. Gdy kelner odszedł, po raz pierwszy od wejścia do restauracji przyjrzała się ciemnemu stolikowi. Stały na nim talerzyki z jakimiś drobnymi przekąskami, a także kieliszki wypełnione winem. Kobieta rzadko pijała alkohol, jednak teraz sięgnęła po kieliszek i upiła łyk. Wino nie było złe. Zdecydowała się także sięgnąć po przekąskę. Damocles zrobił to w tym samym momencie i upatrzył sobie tę samą przekąskę, co sprawiło, że jego ręka spoczęła na jej dłoni. Pani Mendeleiev pomyślała, że taka sytuacja jest rodem z głupawych komedii romantycznych, lecz podobało jej się to. Ręka Damoclesa była ciepła, ale nie gorąca. Nie chciała jej zabierać, ale aby uniknąć dalszych niezręczności, ostatecznie wzięła przekąskę i cofnęła rękę. W końcu będzie jeszcze mnóstwo okazji do trzymania się za ręce, prawda?

W oczekiwaniu na posiłek Damocles zajął ją rozmową. Już nawet nie pamiętała, o czym rozmawiali — najprawdopodobniej o wszystkim i o niczym. Gdy jeden temat się wyczerpywał, naturalnie przechodzili do następnego. Nawet podanie posiłków nie przerwało rozmowy, w końcu nie musieli się spieszyć. W trakcie jedzenia pani Mendeleiev z pewnością opowiadała, jak udała się tutaj na wakacje kilka lat temu i jak odkryła tę restaurację czy kawiarnię Pod Dzwoneczkiem.

— To jest wręcz zdumiewające, to jest takie małe miasto, a kuchnię mają wyśmienitą! — zachwalała.

Kiedy zjedli danie główne i deser (deskę serów z bagietką), pani Mendeleiev żałowała nieco, że przez dłuższy czas tu nie wróci. Najwcześniej dopiero wtedy, gdy znowu będzie mieć urlop. Posprzątali nieco po sobie, czekając na kelnera z rachunkiem. Kobieta chciała zapłacić za siebie, lecz gdy Damocles kategorycznie odmówił, dała za wygraną i pozwoliła mu zapłacić za nich oboje. Dyrektor wstał z krzesła i podszedł do niej, podając jej rękę. Chwyciła ją i sama wstała z krzesła. Przeszli przez całą restaurację, teraz rozświetloną małymi światełkami lamp spod ścian (zdumieli się nieco, gdyż zajęci sobą, nawet nie zauważyli momentu ich zapalenia), po czym wyszli na zewnątrz, gdzie słońce już powoli zachodziło.

— To była bardzo miła kolacja, panie Damocles — odezwała się pani Mendeleiev. — Cieszę się, że mogłam spędzić ją w pana towarzystwie.

— Też się cieszę, moja droga — odparł na to Damocles. — Czy mógłbym mieć jednak do ciebie pewną prośbę?

— Jaką? — zapytała z lekką obawą. Nie miała pojęcia, o co Damocles mógłby ją prosić.

— Czy zechciałabyś zwracać się do mnie po imieniu?

— Och! — wykrzyknęła zaskoczona. — Dobrze, nie ma problemu... — chciała instynktownie dodać „panie Damocles", lecz powstrzymała się w ostatniej chwili — Fryderyku.

Damocles uśmiechnął się szeroko. Objął kobietę ramieniem i zaczęli spacerować powoli po rynku. Obserwowali ciemniejące niebo, zachwycając się jego czystością. Gdy przeszli wokół wysokiego budynku, mężczyzna odezwał się:

— W tym pensjonacie wynająłem pokój i śpię w nim od wczoraj. Zastanawiałem się nad jednym z tych domków pod górami, lecz wszystkie były zajęte! A szkoda, gdy byłem dzieckiem, moi rodzice co roku taki wynajmowali... Chciałbym spędzić w takim noc.

— Możemy spędzić tę noc razem w moim domku — zaproponowała pani Mendeleiev. — Jest on przeznaczony właśnie dla dwóch osób, choć przez większość czasu mieszkałam w nim sama.

— Bardzo chętnie — ucieszył się Damocles. — Z wielką przyjemnością spędzę z tobą noc.

Pani Mendeleiev spojrzała na zegarek. Za parę minut miała wybić dziewiąta. A wraz z nią miał odjechać ostatni autobus docierający w okolice jej domku.

— Musimy się pospieszyć — oznajmiła i przyspieszyła kroku. Damocles podążył za nią.

Na szczęście nie musieli biec. Pani Mendeleiev umiała chodzić szybko w szpilkach, jednak bieganie to była zupełnie inna sprawa. A poza tym ani ona, ani pan Damocles nie odznaczali się wybitną kondycją fizyczną. Dotarli na przystanek idealnie wraz z autobusem. Wsiedli do środka, kupili bilety i ruszyli. Dojechali spokojnie, bez żadnych komplikacji ani współpasażerów z chorobą lokomocyjną.

Wysiadłszy, zauważyli, że niebo jest już ciemne. Upstrzone gwiazdami, wyglądało jak nie z tej ziemi. Pani Mendeleiev mogłaby patrzeć na nie bez przerwy, jednak najpierw musieli dojść do domku, by nie spędzić nocy na dworze. Przeszli więc na drugą stronę szosy, a następnie przebyli kawałek dzielący ich od ścieżki. Kiedy na nią weszli, zwolnili. Postanowili się w pełni rozkoszować tą piękną okolicą, oświetloną jedynie poprzez gwiazdy i księżyc w pełni. Szli w milczeniu, słuchając cykania świerszczy i innych odgłosów nocnej natury, w tym gdzieniegdzie pohukujących sów. Pani Mendeleiev przypomniało się nagle alter ego pana Damoclesa, Sowa. Na początku działalność Sowy wzbudzała mnóstwo wątpliwości, jednak z pomocą Biedronki i Czarnego Kota dyrektor na szczęście zrozumiał, że może być bohaterem i bez super-mocy. Swoją działalnością zdobył szacunek wielu paryżan. A ona... ona zdecydowanie czuła do niego coś więcej niż tylko szacunek.

Spojrzała na niebo dokładnie w momencie, gdy przemknęła przez nie spadająca gwiazda. Zawsze mówiono jej, że gdy widziała spadającą gwiazdę, powinna pomyśleć życzenie. I gdy czasem je widziała, to właśnie robiła. Teraz jednak zdecydowanie nie potrzebowała żadnych życzeń. To, co miała, było znacznie lepsze niż cokolwiek, co mogła sobie wymarzyć


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top