VII
Odległość to najlepsza próba miłości, a obustronna tęsknota oznacza wygraną.
____________________
- Lucas...? - wydusiła dziewczyna, skanując całe jego ciało wzrokiem. - To ty?
- Jasne, że ja. - uśmiechnął się, poklepując miejsce obok siebie. Po chwili wahania usiadła obok niego, nerwowo przygryzając wargę. - Coś się stało?
- Nie, skądże... - zaczęła, obserwując zachodzące słońce. - Po prostu... To wszystko dzieje się zbyt szybko.
- "Wszystko"? - mówiąc to złożył dwa palce każdej dłoni w cudzysłów.
- Poznałam ciebie, napadł mnie jakiś koleś, a teraz zostałam superbohaterką, która i tak na niczym się nie zna. - wzruszyła ramionami.
- Tak, też myślę, że to trochę za dużo jak na dwa dni. - zaśmiał się. - Ale jeśli chodzi o ratowanie tego miasta, obawiam się, że nie mogę przyznać ci racji.
Podniosła jedną brew, nie wiedząc co ma na myśli. Westchnął, odchylając się w tył.
- Ja również zaczynam przygodę z tym czymś. - pokazał na swój naszyjnik. - Nie mam pojęcia jak działa to cholerstwo, choć kwami wszystko mi wytłumaczył. Zapewne coś zepsuję, tak jak to mam w zwyczaju. Na początku nie wszystko musi iść po naszej myśli.
- Masz całkowitą rację, jednak... Boję się. Najzwyczajniej w świecie się boję. Teraz na naszych karkach spoczywa ochrona Paryża i jego mieszkańców. Martwię się, że może stać się im krzywda.
- Damy radę. - ponownie się uśmiechnął, patrząc prosto na nią. - Może w końcu uda mi się nie zniszczyć wszystkiego co popadnie. Człowiek uczy się na błędach, prawda?
Kiwnęła głową, odwzajemniając uśmiech.
- Fajnie, że tak myślisz. Niektórzy próbują wręcz uciec od otaczających ich obowiązków.
Wzruszył ramionami.
- To nic takiego, zresztą jeszcze nie zaczęliśmy. - wstał. - Idziemy?
- Jasne.
*
- Mój Boże. - starzec w kwiecistej koszuli w mgnieniu oka pojawił się w drzwiach wejściowych. - Nino?!
Odpowiedział mu tylko płacz szatynki, która przytulała do swojej piersi ledwo przytomnego mulata. Obydwoje siedzieli w wejściu do świątyni, ignorując Mistrza Fu.
- To ja was zostawię. - westchnął, po czym wzruszył ramionami. Wszedł po drewnianych schodkach na drugie piętro, otwierając jedne z drzwi. Czerwone stworzonko krzywo się uśmiechnęło, podlatując do niego.
- Dobrze się czujesz, Mistrzu? - zapytała, widząc jego minernie wyglądającą twarz. - Nie wyglądasz najlepiej.
Machnął ręką.
- Bardziej interesuje mnie twoje samopoczucie. Wyczuwasz coś.
- Niestety nie. - westchnęła, opadając na poduszkę. - Nie mam bladego pojęcia co się z nim dzieje.
Kiwnął tylko głową, siadając na drewnianym krzesełku.
- Przed chwilą zjawił się Nino. - powiedział. - Po raz pierwszy od bitwy ostatecznej.
Istotka otworzyła szeroko oczka, nie spodziewając się takiej informacji. Myślała, że owy chłopak zginął w owej bitwie.
- Naprawdę? - wydusiła. - Alya wie?
- Wie. Przytulają się na parterze. - mruknął. - Po takim czasie miło jest widzieć ich szczęście.
Uśmiechnął się.
- A... Co z Marinette? - zapytała z wyczuwalną nutką nadziei.
- Nic nie pamięta. W dalszym ciągu. - westchnął. - Jeszcze nie wróciła.
- Myślę, że nie powinna się z nim spotykać. To nieprzewidywalny człowiek. - powiedziała śmiertelnie poważnie. - Czemu chcecie ją z nim zeswatać?
- Wiesz... - podrapał się nerwowo po karku. - Adrien stał się trochę strasznym człowiekiem. Raczej nie jest odpowiedni dla Marinette.
- Jak to nie jest dla niej odpowiedni?
- Nie jest już taki jak za czasów liceum, Tikki. Wdał się w swojego ojca, jest bezuczuciowym człowiekiem.
Przez chwilę milczała.
- Ale... Przecież...
- Nie, Tikki, nic go już nie zmieni. Jest agresywny i niebezpieczny. A z Josh'em Marinette dogaduje się świetnie.
- Skoro tak twierdzisz. - westchnęła. - I tak jestem za tym, by wróciła do Paryża.
- Może kiedyś, Tikki. Może kiedyś...
*
Blondwłosy mężczyzna przechadzał się uliczkami miasta, myśląc nad sposobem przywrócenia swojej ukochanej do życia.
- Na pewno nie wiesz gdzie jest ta księga? - warknął w stronę kwami. Nooroo skuliła się tylko ze strachu.
- Może... Możliwe, że znajduje się w świątyni Ying. - pisnęła. - Ale to tylko moje podejrzenia.
Pomyślał, że skoro znajduje się całkiem niedaleko starej kamienicy Mistrza Fu, może ją odwiedzić. Miał tylko nadzieję, że Nooroo mówiła prawdę.
Ostrożnie przekroczył próg mieszkania, czując woń zielonej herbaty. Nawet po dziesięciu latach czuć było jej cudowny zapach, choć nikt nie zamieszkiwał budynku. Wydało mu się to trochę przerażające, jednak nie zawrócił.
W pomieszczeniu zawalonym pluszowymi maskotkami, plakatami, kubkami i innymi akcesoriami przedstawiającymi Biedronkę i Czarnego Kota zauważył stary gramofon. Podszedł bliżej.
Wystukał dobrze znany mu kod, przez co gramofon otworzył się. Wyjął szkatułę, w której niegdyś spoczywało siedem, dobrze strzeżonych miraculów. Teraz widział tylko pustkę.
- Szlag. - mruknął, odkładając przedmiot na miejsce.
Rozejrzał się po pokoju, który wyglądał jakby przeszedł przez niego huragan. Miał wrażenie, że budynek za chwilę rozpadnie się, spadając mu prosto na głowę. Usłyszał szmer.
- Kto tu jest? - spojrzał za siebie, jednak nikogo nie zauważył. - Pokaż się, tchórzu!
Zza ściany wychyliła się ciemnowłosa czupryna. Chłopak uśmiechnął się do niego.
- Ups. - powiedział. - Obawiam się, iż będę musiał coś stąd zabrać.
Zdezorientowany mężczyzna spojrzał na bruneta, który tylko mu zasalutował i wybiegł z budynku.
Nooroo uśmiechnęła się pod nosem. Księga powinna być już bezpieczna.
*
*****
TAK WIEM, ŻE BARDZO DŁUGO MNIE NIE BYŁO. PRZEPRASZAM.
Ostatnio nie mam kompletnie czasu na wattpada , a co za tym idzie - rozdziały się nie pojawiały. Może uda mi się to jakoś nadrobić.
I tak, wiem że ten rozdział jest beznadziejny ._.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top