V
Życie bez miłości jest jak drzewo bez owoców.
____________________
- Serio? - ciemnowłosa zaśmiała się kiedy jej towarzysz zaparkował przed ekskluzywną restauracją. - Mogłeś powiedzieć wcześniej, założyłabym coś bardziej eleganckiego.
Machnął wymijająco ręką.
- Dla mnie w zwykłym sweterku wyglądasz pięknie. - cmoknął ją w czoło, co przyjęła z delikatnymi rumieńcami na policzkach. - Chodźmy.
Wyszedł z pojazdu, otwierając drzwi fiołkookiej. Wygramoliła się ze środka, wspomagając się przy tym jego dłonią. Skierowali się w stronę budynku.
- Na co masz ochotę? - zapytał, kiedy zasiedli przy zarezerwowanym przez niego stole. Kobieta wzięła do ręki menu restauracji.
- Może... Zwykłe spaghetti? - kiwnął głową, zamawiając potrawę. Po jakimś czasie kelner przyniósł zamówione danie.
- Smacznego. - powiedział, oddalając się w stronę kuchni. Josh podniósł do góry lampkę białego wina, patrząc jej prosto w oczy.
- Smacznego. - uśmiechnął się, kiedy dziewczyna stuknęła swoim kieliszkiem o jego. Upili łyk wina, rozkoszując się swoim towarzystwem.
- Więc... - zaczął, skanując wzrokiem każdy cal jej twarzy. - Mieszkasz w Nowej Zelandii, a jednak nigdy wcześniej cię nie widziałem.
- Niby mieszkałam w Paryżu. - mruknęła. - Ale jak było do końca, to nie mam bladego pojęcia
- Niby?
- Podobno straciłam pamięć, i przespałam jakieś dziesięć lat. Więcej nie wiem.
Podniósł jedną brew do góry.
- Naprawdę? - wykrztusił. - Nie miałem pojęcia...
- Nie pamiętam nikogo. - wyszeptała. - Najlepszej przyjaciółki, Adama i własnej matki. Śmieszne, prawda?
- Adama...? - po raz kolejny nie pozwoliła dokończyć mu zdania.
- Chyba, Adam. Albo Artur... Nie wiem. Prawdopodobnie był kimś ważnym. - dodała.
- Nie wiesz czasem jak...
- Ach, nie! - wykrzyknęła, jednak nie na tyle głośno by usłyszeli ją inni. - To był Adrien.
Poczuł jak żołądek skręca mu się w niemiłym uścisku. Odwrócił wzrok.
- Jak on wyglądał? - warknął.
Ciemnowłosa spojrzała na niego przestraszonym wzrokiem.
- Przepraszam nie chciałam żebyś...
- Jak wyglądał? - powtórzył, zaciskając usta.
- Wiem tylko że był blondynem. I modelem. - wyszeptała.
Czerwonowłosy dotknął dwoma palcami prawej skroni, i głęboko odetchnął.
- Dobrze. - westchnął. - Przepraszam za to. Między nami istnieje tak jakby... Wieczny konflikt.
Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Em... Rozumiem. - mruknęła. - Chyba nie jestem już głodna.
- Na pewno?
- Na pewno.
Niechętnie poprosił jedną z kelnerek o rachunek. Nie tak miała wyglądać jego kolacja z Marinette.
Chyba, że uda mu się to jeszcze naprawić.
Sięgnął do kieszeni jeansów, chcąc wymacać zrobiony z czarnej skóry portfel. Rozejrzał się, jednak kelnerki nigdzie nie było widać.
Nie było jednak wiele czasu, gdyż w każdej chwili mogła wrócić z rachunkiem.
- Wszystko dobrze? - ciemnowłosa spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem, widząc jak rozgląda się po restauracji.
- Nie wziąłem ze sobą portfela. - wypalił, kierując wzrok w jej stronę. Jej na co dzień uśmiechniętą twarz oblał strach. Zupełnie tak jak zaplanował.
- Ja też nie mam... - wybąkała, jednak przerwał jej jednym ruchem ręki.
- Nie, nie będziesz płacić. - przybliżył się do jej ucha. - Za mną.
Energicznie wstał z obitego czerwonym materiałem krzesła, i pociągnął towarzyszkę za rękę. Niewiele myśląc, wybiegła wraz z nim na zewnątrz.
Szybkim ruchem otworzył jej drzwi do samochodu, pozwalając na wejście do środka. Podbiegł do miejsca kierowcy.
- Zatrzymać się! - z restauracji wybiegło dwóch ochroniarzy, których wcześniej nie zauważył. Wyszczerzył się w uśmiechu.
- Adios! - posłał całusa w ich stronę, siadając na fotelu. Samochód odjechał spod restauracji z piskiem opon, zwracając uwagę przechodniów.
- Kiedyś oddam im te pieniądze. - powiedział. - Ale narazie mogą poczekać.
Fiołkooka ukryła twarz w dłoniach, po chwili chichotając.
- Jesteś niemożliwy. - westchnęła.
- Wiem. - zaśmiał się, skręcając w wąską drogę wiodącą między polami. - To jeszcze nie koniec atrakcji, księżniczko.
*
- Mistrzu! - szatynka podbiegła do starca z niewyobrażalnie wielką prędkością. - Mistrzu, Tikki się wybudziła!
Staruszek pod wpływem natłoku emocji oblał się herbatą, którą przed chwilą zaparzył. Ignorując ból i pieczenie jakie mu towarzyszyły, wbiegł na górę najszybciej jak to było możliwe.
Otworzył jedne z wielu drewnianych drzwi znajdujących się w świątyni, po czym podreptał w stronę ciemnozielonej poduszki. Czerwone stworzonko leżące na niej poruszyło się, a widząc gościa uśmiechnęło się.
- Mistrz Fu! - wzbiła się w powietrze, podlatując do jego pomarszczonej twarzy. - Tak dawno się nie widzieliśmy!
- Och, tak, Tikki. - powiedział. - Dawno się nie widzieliśmy...
- Gdzie Marinette? Czemu jesteśmy w świątyni Yang? Co się stało z Adrienem? Co z Plaggiem? - pytania wręcz wpływały z jej małej buźki, sprawiając że nie wiedział na które odpowiedzieć najpierw.
- Poczekaj Tikki, złap oddech. - usiadł na podłodze, naprzeciwko poduszki. - To trochę długa historia...
Opowiedział jej wszystko, od początku do końca. O tym, jak po bitwie ostatecznej rozdzielone zostały miracula, o tym, jak Marinette straciła pamięć po dziesięciu latach śpiączki, i w końcu o ich planie powrócenia do Paryża, jak tylko ją odzyska.
Istotka zaniemówiła.
- Wow... - wyjąkała. - Jak ona się czuje?
- Raczej dobrze. - westchnął. - Teraz jest na randce z Josh'em.
- Czemu? - zdziwiła się. - Przecież jeśli wróci do Paryża, to powinna...
- Później ci to wyjaśnię. - mruknął. - A teraz proszę, czy mogłabyś skontaktować się z Plaggiem?
- Postaram się. - pisnęła. - Chciałabym w końcu z nim porozmawiać...
- W takim razie wrócę za dziesięć minut, żebyś mogła się skupić. - uśmiechnął się, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Po obiecanym czasie wrócił do pokoju, jednak wyraz twarzy kwami nie do końca go zadowolił.
- Mistrzu. - wychlipiała. - Nie wyczuwam jego obecności...
*****
Sieeema!
Wybaczcie, że tak długo nie dodawałam rozdziału, jednak w tamtym miesiącu zawalili nas sprawdzianami i kartkówkami tak, że po prostu nie dawałam rady :v
Postaram się wam to jakoś wynagrodzić, o ile wena mnie nie opuści.
Cześć! 👋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top