Miód i Telewizja

Dnia, w którym deszcz zamienia się w kryształy, a późnolistopadowa,  marznąca mrzawka bezlitośnie oplata jej wargi, Laura sunie powoli w stronę parku, beznamiętnie i bezmyślnie nucąc słowa tej jednej starej piosenki, niczym mantrę. Kolejny raz powtarza refren, powoli przestępując bramę zdziczałego parku w Mieścinie.

Nie wie, po co właściwie tam idzie. Jaki jest sens spaceru do parku? - zastanawia się. Nie umie właściwie opisać, czym w ogóle jest park. W zamierzchłych czasach, na początku cywilizacji, drzewa były wszystkim i wszędzie, a teraz? Teraz rosną tylko w określonych miejscach; porozsadzane jak miny, wypełnione cząstkami tlenu, czekającymi tylko, aby wydostać się na zewnątrz, wirując w zimnym powietrzu i wlecieć w twe nozdrza, wypełniając cię wolą życia. Jeśli twój własny umysł nie odcina cię od tej woli, to jest.

Jest zimno. Laura zastanawia się: czemu zdecydowała się wyjść na zewnątrz? Myśli o tym, jak głośno gra telewizor w salonie. I jak zmienił się jego kształt od kiedy dorastała. Lubi odwracać czas w swojej myśli, tak, aby biegł wstecz, jakby do góry nogami. Wspomina, jak to z płaskiej karty impresji, ukazującej odbicie, bądź iluzję świata zewnętrznego, czas powoli transformuje się w jej dawną teraźniejszość: w kolorowe, sześciokątne pudełko, przez które patrzysz na śmieszne kreskówki. Jak ona sama, trasnformuje się wstecz; od niemalże całkiem dorosłej już dziewczyny, która stała się wszystkim innym, niż marzeniem naiwnego dziecka, od którego zaczęła. Dąży do dotarcia w to miejsce, aby spotkać to dziecko jeszcze raz.

Wywabiona czarem wyobraźni postać materjalizuje się przed nią, niemal jak prawdziwa. Wizualizuje sobie tę dziewczynkę biegającą po parku; jej krótki, kasztanowy kucyk waha się na wszystkie strony, jak wahadło nieuchronnego zegara, ale ona nie zatrzymuje się, by go poprawić; otóż, nie ma ona czasu na czas.
W przeszym teraz, istnieje bowiem tylko bieg; ma czas tylko na łapczywe chłeptanie tlenowego zbawienia, swoimi małymi, prawie zamarzniętymi ustkami i wydychania chmur pary, które w realnyn teraz zdają się nawarstwiać, układając się że wspomnień niezaspokojonych biegów wszystkich minionych jesieni i przesłaniać białymi kłębami przyszłość dziewczyny.

Laura rozgląda się po przymrozkowym krajobrazie jeszcze nie końca. Tak przerażająco zwyczajnym, monotonnie już odkrytym. Patrzy w niebo, niemal modląc się, aby chmura białej mgły okazała się prawdziwa, niczym chmura białego szumu, spoczywająca jak obciążany koc na wizji siebie w kontekstach jutrzejszego świata. Wzdycha powoli. Nie chce jutra.

Duch dziewczynki, o której istnieniu zapomniała, prowadzi ją, skostniałą dróżką brukowanego entuzjazmu. Laura zmienia swój chód w rześki półtrucht, aby nadążyć za przebierającą nóżkami małą prawie-osóbką. Wiją się w tym niemym pościgu między drzewami, które porastają na wpół zdziczały park coraz gęściej i gęściej. Dziewczynka zatrzymuje się chwilami, raz żeby dotknąć kory swoim rumianie zainteresowanyn policzkiem; zbadać jaka jest chropowata, jak języczek kota, następnie, żeby niedbale wydmuchać nosek w rękaw, czy to z rozpędem wskoczyć w kupę migoczących ostatnim karotenoidem koloru liści.

Po czym puszcza się z powrotem: biegnie dalej i dalej, nieposkromione odpowiedzialnością stopy w niebieskich gumiakach niosą ją, jakby miały doczepione skrzydełka. Laura teraz musi już naprawdę biec, aby nadążyć za tym barwnym fantomem własnej fantazji. Chce za nim podążyć jeszcze chociaż raz. Chociażby ten ostatni. Więc biegnie. Dziewczynka jednak, powoli znika jej z oczu. Laura postanawia przyspieszyć jeszcze bardziej, gnając w bezdechu przez puste sanktuarium tlenu.

Duch dziewczynki przystaje nagle, odwraca się na pięcie, rozbryzgując błoto spod kępki przmokłej trawy i szepce: "nie idź już za mną, powinnaś już wrócić do domu".
Głosik ma jak miód. Ciepły i spokojny. Jak wyjęty z pudełka. Kolorowego. Uśmiecha się tajemniczo, następnie podryguje i wybiega za róg opuszczonego budynku, znikając ostatecznie z jej pola widzenia. Laura stoi tak chwilę, całkiem niepewna, co ze sobą zrobić. Po chwili, ze środka ruiny słychać jakiś stukot i głuche uderzenie czegoś o ziemię.

Dziewczyna zauważa, że ów budynek to pozostałość po muzeum przyrodnictwa. Nie spodziewała się, że zawędruje tak daleko. Słońce nieubłaganie chyli się ku horyzontowi. Laura wpycha skostniałe palce do kieszeni płaszcza ze złudną nadzieją, że uda jej się choć odrobinę je ogrzać i postanawiając usłuchać rady swojego przeszłego automirażu, zawraca.

Wracając, ponownie myśli, że w domu czeka na nią ciepły salon, a w salonie - czeka telewizor. Wyobraża sobie blade światło, które wątłą strużką, przez zasunięte niedbale rolety, sączy się do pokoju, gdzie w półmroku jeszcze nie początku, lecą kreskówki. "Telewizor jako pudło" - ten koncept sprowadza na nią niecodzienny spokój - Laura pozwala mu rozlać się po całym jej ciele, czyniąc je, ledwo zauważalnie, nieco mniej zmrożonym. Spokój ducha. W końcu, jeśli włoży się czas do pudła, nie będzie on istniał, prawda?

"Jestem" - kieruje słowa w stronę schodów, do anonimowego członka rodziny, którego może wcale tam nie być. A jednak drzwi były otwarte. Ściąga płaszcz, czując nieprzyjemne mrowienie w zaczerwienionych opuszkach przy każdym, najmniejszym ruchu i nawiguje się w półmroku przez wnętrze domu. Przechodzi przez salon, gdzie cicho gra telewizor i zapala światło w kuchni, parząc sobie następnie czarną herbatę, żeby zabić szczypiące efekty mrozu. Rozważa przez chwilę, czy nie dosypać do niej cukru, albo dolać miodu, ale w końcu rezygnuje z obu opcji.

Siada na podłodze w salonie przed płaskoekranowym odbiciem rzeczywistości. W ciemnym pomieszczeniu, telewizor roztacza świetlistą łunę na metr przed sobą, oświetlając w połowie nieruchomą twarz młodej dorosłej i odbijając się od jej kawowej tęczówki.
Nadają wiadomości.

"Z ostatniej chwili. W parku na obrzeżach miejscowości Mieścin, doszło do okropnej tragedii." - recytuje biegle przypudrowana redaktorka. - "kilkuletnia dziewczynka została znaleziona zamordowana w opuszczonym budynku muzeum, z nożem wbitym w plecy. Śledczy podejrzewają zamieszkującą te rejony grupę alkoholików, jednak nie można tego na razie potwierdzić. Rodziców nie znaleziono w pobliżu miejsca zdarzenia..."

"To mogłam być ja" - myśli, nieco wstrząśnieta Laura, sącząc herbatę bez miodu. Bez głosu dziewczynki w jej głowie.
"To byłam ja" - dochodzi do niej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top