1
- Michelle, podasz mi narty? - zapytał niebieskooki chłopiec.
- Już się robi, miszczu - szczerbata ciemnowłosa uśmiechnęła się.
Dziewczynka patrzała na Andreasa Wellingera pełna podziwu. Zachwycała się za każdym razem jego blond włosami, jakby zobaczyła je po raz pierwszy. Ona jako jedyna widziała w jego błękitnych oczach większy potencjał niż Ci wszyscy trenerzy. Była z nim związana, pomimo ich pięcioletniej różnicy wieku i już jako dziecko traktowała go jak brata, swoją sympatię. Andreas nigdy nie podziwiał małej, szczerbatej dziewczynki. Być może dlatego, że jej jedynym zainteresowaniem była zabawa w chowanego. Mimo to miał do niej wielką słabość. Jej uśmiech był na tyle uroczy, aby zaczarować każdego, kto na nią spojrzał.
- Przyjdziesz dzisiaj na mój trening? - uśmiechnął się.
- Twoja największa fanka melduje się - Michelle stanęła na baczność, salutując. Zrobiła to niedbale, tak jakby zrobiło każde podekscytowane dziecko.
- Super. Tylko powiedz rodzicom, bo nie będę się Tobą zajmował - zrobił krok w przód i potargał jej włosy - Do zobaczenia.
Michelle wgapiona w jego sylwetkę, odprowadzała go wzrokiem aż zniknął za rogiem budynku.
Biegła ile miała siły w nogach. Wiedziała, że nie zdąży już nawet na końcówkę treningu, ale w duchu modliła się, aby Andreas wyszedł z szatni o wiele później niż zwykle. Chciała go tylko złapać. Wbiegła na teren skoczni i zaczęła chaotycznie szukać wzrokiem Andreasa. Dostrzegła jego narty, ale nie ich właściciela.
- Dlaczego nie przyszłaś? - stanął za nią i ironicznie tupał lewa nogą.
- Musiałam pomóc tacie.
- Dobra, chodź. Kupiłem Ci coś po drodze na trening - złapał ją za rękę, nie wiedząc, że na sercu Michelle zrobiło się cieplej.
- Czy to... - szepnęła, obserwując wędrującą rękę Andreasa do kieszeni niebieskiej torby.
- Czekolada miętowa!
Michelle niemal wyszarpała tabliczkę czekolady z rąk młodego skoczka. Nie mogła pozwolić, aby tak pyszne słodkości się zmarnowały.
- Ale ty nie mozes jej zieść. Mówiłeś, że jesteś na diecie - zasugerowała dziewczynka i przyciągnęła czekoladę do siebie.
-Mówiłem, że przechodzę, a nie że jestem. Może pójdziemy na dach?
Siedzieli we dwoje oparci o okno na poddaszu i zajadali się miętową słodkością. Sam Andreas patrzał w gwiazdy, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że mała brazowowłosa wpatruje się w jego twarz. Kiedyś będziesz moim mężem, a ja twoją żoną, pomyślała. Wyobraziła sobie Andreasa wręczającego jej pierścionek. Być może była naiwna, ale pragnęła myśleć o nim w ten sposób. Ale jeszcze bardziej marzyła, aby to kiedyś sam Andi pomyślał o niej z taką miłością.
- Co tam jest? - odważyła się zapytać.
- Gwiazdy. Lśniące. Kiedyś tam polecę.
- Polecę z Tobą - wzięła kolejną kostkę czekolady do ust.
- Zanim będziesz dorosła, mnie już tutaj nie będzie. Będę skoczkiem i wyjadę - spojrzał na nią i zobaczył, że dziewczynka zmieszała się - ale będę Cię odwiedzał.
Andreas nie miał w zwyczaju kłamać, ale zdawał sobie sprawę, że kiedy ona pewnego dnia pójdzie do liceum, on być może będzie siedział na belce walcząc o podium w Pucharze Świata. On doskonale to wiedział, ale nie miał pojęcia jak to wytłumaczyć dziewczynce o pięć lat młodszej. Kłamstwo było łatwiejszą opcją.
- Obiecujesz? - w jej oczach zaświecił się promyk nadzieji, a zarazem naiwności.
-Obiecuję.
To było kolejne kłamstwo, kolejna łatwiejsza droga.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top