XXII. merry christmas

Małe rączki Mikayli ściskały dłoń Luke'a, kiedy to Ashton chciał wrzucić na swoje barki iglaka. Jednak wielkość drzewka zdecydowanie mu to utrudniała. Walczył z nią od dobrych piętnastu minut, nie wiedząc jak ją chwycić, aby igły go nie pokłuły.

- Ashton, może ja ci jednak pomogę? - zapytał Luke, puszczając rączkę sześciolatki. Irwin już kilkakrotnie odmawiał pomocy ze strony swojego chłopaka.

- Dobra - burknął.

Zachowywał się, jakby chciał udowodnić całemu światu swoją siłę i samodzielność, podnosząc samemu tą cholerną choinkę.

- Chwycę z tyłu, za pień, a ty bierz czubek - zarządził blondyn - a Minnie chwyci za siatkę po środku, ponieważ nie będziemy mieli dla niej rąk.

Zrobili tak, jak powiedział chłopak i zaczęli powoli iść.

Przyozdobione uliczne lampy i sklepy nie współgrały z klimatem panującym w Australii. To jednak nie zniechęciło kupujących, którzy chcieli jak najlepiej przeżyć nadchodzące święta Bożego Narodzenia.

Stawiali kolejne kroki w zaciszu osiedla, gdy słuch Hemmingsa dostrzegł specyficzny dźwięk. Zmarszczył brwi i zaczął wsłuchiwać się bardziej.

- Cicho - powiedział, zatrzymując "korowód choinkowy".

- Co jest? - zapytał Ashton, odwracając się do blondyna.

- Słyszycie? - zadał pytanie, odkładając pień na chodnik. Ukucnął, próbując zlokalizować źródło dźwięku.

- Coś jakby skomlenie, prawda? - zauważył szatyn, również puszczając drzewko.

Zrobił kilka kroków w stronę krzewu z którego wydobywał się pisk.

- O mój Boże - powiedział, widząc karton postawiony za rośliną. Podszedł do niego i zajrzał do środka. - Chodźcie to zobaczyć...

Jak na zawołanie, obok szatyna znalazła się jego siostra. Zerknęła do kartonu, po czym przyłożyła dłoń do swoich małych usteczek.

- Co on tu robi? - zapytała, przyglądając się kupce białej sierści.

Luke ukucnął obok nich i gdy zajrzał do pudła, od razu sięgnął dłońmi do jego środka i wyciągnął z wewnątrz szczeniaczka.

- Właściwie to ona - zauważył. Oparł ją o swoją klatkę piersiową. - Ktoś się jej pozbył. Wadziła im w Wigilię.

- Podłe - warknął szatyn.

- Ashy, nie zostawimy jej tutaj samej, prawda? - zapytała Mikk. Luke od razu przeniósł swój proszący wzrok na swojego chłopaka.

Ashton nie był zwolennikiem psów.

Nie, gdy mieszkał w bloku.

Nie, gdy powierzchnia jego lokalu mogłaby męczyć zwierzaka.

Był zdania, że pies potrzebuje podwórka, na którym mógłby biegać i się bawić. Podczas, gdy w środku miasta, w mieszkaniu w bloku, miał do dyspozycji jedynie okoliczny park, w którym psiaki są na smyczach.

Jednakże była Wigilia, a szatyn też miał uczucia i nie mógł zostawić szczeniaka na pastwę losu.

- Zabierzemy go - westchnął - ale po świętach znajdziemy dla niej nowy dom.

Luke i Minnie uśmiechnęli się szeroko, podczas gdy biały psiak wtulał się pyszczkiem w koszulkę Hemmingsa. Już wtedy wiedzieli, że zrobią wszystko, aby ta mała kruszynka nie opuściła ich domu.

*

Michael krzątał się po piwnicy, szukając kartonu ze świątecznymi ozdobami. Karen prosiła go o odnalezienie pudła już kilka dni temu, ale fioletowowłosy jak zwykle znalazł sobie ciekawsze zajęcia.

Dopiero w dzień Wigilii, Clifford zebrał swoje cztery litery i zszedł do zakurzonych "podziemi". Przeglądał wszystkie pudła, ale jak na złość nie mógł znaleźć tego, o które prosiła jego mama.

- Cholera jasna - burknął, kiedy wszedł swoją bladą twarzą w pajęczynę.

- Michael? - odezwał się znajomy głos, a chłopak odwrócił się twarzą do przyjaciela. - Co robisz?

- Szukam świątecznych ozdób - mruknął. - Jaki tu, jest, kurwa, syf.

- Mike, przecież schowaliście je u mnie - powiedział - Karen mówiła, że przez twoje mangi, gry i inne bzdety, których nie chcesz sprzedać, nie macie już miejsca w piwnicy - przypomniał mu, w międzyczasie dostrzegając tytuł Dakara Boku Wa, H ga Dekinai, który leżał na wierzchu jednego z pudeł.

- Och - Michael zamrugał kilkukrotnie - masz rację. Ty też po ozdoby? - zapytał.

- Taa... - westchnął. - I po jakiś stary koc.

- Po co ci koc? - zmarszczył brwi, patrząc jak Ashton przestawia pudła w swojej części piwnicy.

- Przyprowadziliśmy psa - oznajmił - a właściwie to suczkę. Ktoś zostawił szczeniaka w zaroślach przy chodniku.

- Może po prostu komuś uciekł? - zapytał.

- W kartonie z zabawką w kształcie marchewki? Michael, wierzysz w to?

- Nie, właściwie to nie. Co zamierzacie z nią zrobić?

- Po świętach znajdziemy jej odpowiedni dom - oznajmił - to szczeniak, na pewno znajdzie rodzinę, która ma lepsze warunki od nas.

- Jak się wabi? - zapytał, w czasie gdy Ashton postawił przed wrotami dwa pudła. To, z podpisem Clifford, od razu podsunął punkowi.

- Luke i Minnie próbują ją jakoś nazwać - powiedział, zakładając kłódkę na wejściu. - Jeśli chcesz, możesz dołączyć.

- Daj mi kilka minut.

I tak jak Michael powiedział, po kilkunastu minutach siedział na kanapie i patrzył na pieska, który spał skulony na nogach Hemmingsa. Biały psiak w miedziane łatki niemalże nie odstępował Luke'a, jakby czuł się przy nim najbezpieczniej.

Siedzieli razem i próbowali wymyślić porządne imię dla psiny.

- Eevee - zasugerował Clifford - to imię jest perfekcyjne.

- To pies, nie pokemon, kretynie - zganił go Ash.

- To może Carla? - zaproponował.

- Jak ten kot z Fairy Tail? - znów użył ironicznego tonu.

- To może ty coś wymyślisz, kochasiu?

- Lea?

- Słabe. Coś innego.

- Tina?

- Może Zaza?

- Cookie?

- Hera.

- Od razu może Koka?

- Sasza?

- Rowena.

- Ahri.

- Misaki.

- Sona.

- Nancy.

- Pierdoła.

- Soraka.

- Frytka.

- Mia.

- Bułka.

- Peppa.

- Luna?

- Gozilla.

- Jest urocza - odezwał się po raz pierwszy blondyn, przerywając potok ich dennych imion.

Luke siedział w zamyśleniu, więc wszystkie twarze spojrzały na niego wyczekująco.

- Jak kwiatuszek - dodał, delikatnie się uśmiechając. - Nazwijmy ją Petunia.

*

Młody chłopak powolnym krokiem szedł w stronę werandy, na której tak jak zwykle stał wiklinowy fotel, na którym spał kundelek. Duke podniósł głowę i zaczął merdać ogonem na widok znajomej twarzy. Szczeknął radośnie, sprawiając, że Joy wyjrzała za okno. Kiedy pani Hood zauważyła swojego syna, który wita się z psem, szybko otrzepała swoje dłonie z mąki.

- Kochanie! Wyjrzyj przez okno! - zawołała do swojego męża. - Nie uwierzysz!

Zrzuciła z siebie ubrudzony fartuch i pobiegła korytarzem do drzwi. Gdy z impetem wyskoczyła na zewnątrz, Calum i Duke spojrzeli na kobietę. Chłopak podniósł się na nogi i skierował w stronę swojej matki.

- Syneczku - kobieta załkała i wtuliła się w rozczulonego jej postawą syna.

- Dzień dobry, mamo - powiedział, przyciskając ją do siebie.

W jego oczach zebrały się łzy. Było mu wstyd, że po wyprowadzce z domu zerwał kontakt z rodziną. Pycha przejęła nad nim władzę, nawet gdy Luke prosił, aby chłopak nie odcinał się od swoich kochających krewnych, którzy po prostu nie lubili blondyna.

- Przepraszam, mamo - zapłakał, trwając w uścisku - zawiodłem ciebie, tatę, Mali - wymieniał - zawiodłem nawet Luke'a, mamo.

- Shh... Już jest dobrze, kochanie - odsunęła się, chwytając w dłonie jego mokre policzki. - Jesteś w domu, gdzie zawsze będziesz darzony ogromem miłości - mówiła - wiem, że ostatni czas nie był dla nas przychylny, ale hej, jesteśmy rodziną, a rodzina jest jak wrzody na dupie. Nie łatwo się ich pozbyć, Słoneczko. Nie odpuszczamy tak łatwo, prawda?

- Rodzina Luke'a odpuściła - zauważył.

- I teraz to on odpuścił sobie ciebie. Wiesz, że Hemmingsowie są dość...

- Specyficzni - dokończył za nią. - Ale Luke taki nie był, mamo. On dał mi wiele szans, wiesz? Ja go biłem, mamo - wyznał, pozwalając kolejnym łzom uciec z jego czekoladowych oczu. - Zostawił mnie dopiero, gdy zrzuciłem go ze schodów, a on wylądował w szpitalu, mamo. Skrzywdziłem go, wiesz? Nie wiem dla-

Chłopak zamilkł, kiedy poczuł dłoń na swoim ramieniu. Zasmarkany odwrócił swoją twarz ku swemu ojcu, który patrzył na niego z powagą wymalowaną na twarzy.

- Synu, jesteś jeszcze młody - zaczął - masz w życiu jeszcze setkę szans na naprawienie tego, co zrobiłeś... I nie, nie musisz robić tego przy boku Luke'a. Na świecie na pewno jest ktoś, kto nie pozwoli sobie na krzywdzenie siebie, więc aby go nie stracić, nie będziesz go ranił. I oboje będziecie szczęśliwi.

- Masz chyba rację, tato.

- Zjesz z nami jutro świąteczny obiad, prawda syneczku?

- A mógłbym zostać na noc?

- Możesz zostać na całą wieczność.

*

Luke stał przed ledwo ubraną choinką, która stała w kącie pokoju. Trzymał dłonie na swoich biodrach i czekał aż Ashton wygrzebie z pudła gwiazdę na czubek choinki.

- Mam! - zawołał Ash, podając ją niskiej dziewczynce.

Później podniósł ją i oparł o swoje biodro. Podszedł do choinki, a Minnie wychylając się, zamocowała gwiazdę na czubku choinki. Luke zauroczony tym widokiem zaczął bić brawo, podnosząc na duchu sześciolatkę.

Szatyn postawił ją na ziemi, a ona podeszła do Luke'a i objęła jedną z jego nóg. Irwin w tym czasie stanął za choinką i wziął w dłoń wtyczkę. Podłączył lampki do prądu i odwrócił się, chcąc zobaczyć lśniące drzewko. Ku jego zdziwieniu choinka wyglądała tak sam, jak przed podłączeniem jej do prądu.

-Co jest? - powiedział, ponownie mocując wtyczkę w gniazdku.

- Ashton, czy sprawdziłeś te lampki, zanim powiesiłeś je na choince?

- Przecież ty to miałeś zrobić - zauważył szatyn.

- Nieprawda - oburzył się Luke.

- No cóż, w tym roku choinka nie będzie się świeciła - westchnął wiedząc, że o tej godzinie nie kupi już żadnych świecidełek.

- Może Cliffordowie mają zapasowe? - zapytał blondyn.

Minnie pociągnęła za nogawkę chłopaka, sprawiając że ten spojrzał w dół.

- Lulu, pójdziemy do Mikeya? - zapytała .

-Tak, kochana. Co to za święta bez świecącej choinki? - Chwycił jej niewielka rączkę i skierował się do drzwi.

Luke i Ashton byli bardziej pomysłowi, niż komukolwiek mogło się wydawać. Gdy blondyn z dziewczynką wyszli, szatyn wyciągnął z kieszeni wykręconą żarówkę, przez którą lampki się nie świeciły. Chłopak umiejscowił ją w odpowiednim miejscu, a potem szybkim krokiem poszedł do sypialni, skąd zabrał prezenty zarówno przygotowane przez niego i Hemmingsa jak i Karen z Michaelem.

Każdy z nich zapakowany był tak szczelnie, że nikt nie odważyłby się otworzyć paczki przed odpowiednią chwilą. Gdy ułożył pudełka pod choinką, w końcu wychylił się na klatkę schodową, gdzie Michael rozmawiał z Mikaylą i Lukeiem. Ashton uśmiechnął się do nich i powiedział:

- Posłuchajcie. Docisnąłem kabel i zaczęła świecić.

- Co za szczęście! - Luke teatralnie klasnął w dłonie, a Michael parsknął śmiechem, doskonale znając numer z "nieświecącymi światełkami".

Weszli znów do mieszkania, a Minnie zmierzyła choinkę przeszywającym spojrzeniem. Ashton objął swojego chłopaka w pasie powodując, że Luke mimowolnie się uśmiechnął. Oparł swoją brodę o jego ramię, a ten chwycił w dłonie jego przeplecione przez siebie palce.

- Wygląda pięknie - powiedział cicho młodszy z nich.

- Ashton, co to ma znaczyć? - zapytała Minnie, patrząc pod choinkę.

- Chyba nie zamknąłem okna, gdy poszedłem wam powiedzieć, że lampki zaczęły świecić - wyjaśnił.

- Ashton! - Mikayla zawołała, tupiąc swoją nóżką o podłogę - Obiecałeś!

- Przepraszam, kruszynko.

- Chciałam zobaczyć Świętego Mikołaja! Obiecałeś, że w tym roku nie otworzysz okna.

- Przepraszam kochanie. Ale wyjrzyj przez okno, może zobaczysz renifery na parkingu?

*

Cała rodzina blondynów siedziała właśnie przy stole, nie mówiąc zupełnie nic. Po pomieszczeniu roznosił się wyłącznie dźwięk sztućców, którymi posługiwał się każdy z osobna.

Hemmingsowie od zawsze należeli to tej mniejszej części mieszkańców Australii, którzy zamiast świątecznego obiadu, spożywali kolację wigilijną.

Nikt nie spodziewałby się, że w tej rodzinie w czasie świąt zapanuje aż tak spięta atmosfera. Żadna osoba nie miała ochoty rozmawiać z kimkolwiek innym. Może wyjątek stanowiła Liz, która chciała dowiedzieć się od Celeste co u jej najmłodszego syna. Wiedziała bowiem, że Jack powiedziałby coś w stylu "Jeśli jesteś taka ciekawa, to sama do niego zadzwoń", tak jak zrobił to na początku miesiąca, gdy wrócił z wspólnej kolacji z bratem i ich drugimi połówkami.

Celeste żałowała, że zgodziła się na kolację wigilijną u Hemmingsów. Mogła zaprosić Jacka na świąteczny obiad do siebie, gwarantując sobie i narzeczonemu lepszą atmosferę.

- Mam was dość - blondyn, Jack, odsunął od siebie talerz z indykiem i podniósł wzrok, mierząc wszystkich swoim przenikliwym spojrzeniem. - Jak długo jeszcze macie zamiar milczeć, udając, że wszystko jest w porządku?

- Jackie...

- Nie, Celeste. Zobaczcie, jak przez was wygląda nasza rodzina. Odkąd nie ma tu Luke'a, wszystko się wali. Zaczynając od jakichkolwiek relacji między nami, aż po pracę mamy! Gdybyś nie kazał młodemu się wynieść, to mama nie musiałaby pracować po kilkanaście godzin dziennie. Mogłaby spędzać z nami więcej czasu, a my bylibyśmy chociaż trochę mniej zepsuci. Gdyby Luke tu był, wszystko byłoby jak dawniej. Chociaż... Nie jestem pewien, czy to co było wcześniej było lepsze. Teraz przynajmniej wiemy jak bardzo fałszywi jesteśmy, prawda? Prawda, tato?

- Nie wspominaj o tym wyrzutku przy stole.

- O tobie? Och, przepraszam tatusiu - sarknął.

Celeste chwyciła dłoń chłopaka, chcąc go uspokoić. Wiedziała, że chłopak tlił od dawna swoje emocje. Z jednej strony cieszył się, że odbudował relację ze swoim bratem, ale z drugiej, doprowadzało go do szału zachowanie jego rodziny.

- Elizabeth sama wyrzuciła swojego synalka z salonu.

- Naprawdę sądzisz, że nie zaakceptowałaby Luke'a, bo woli fiuty? - zapytał. - Nie znasz mamy, skoro tak uważasz. Nie znam osoby, która kochałaby go tak bardzo, jak robiła to mama. Teraz już znam. Ashton to chłopak, który pomógł mu w ciągu kilku miesięcy więcej razy niż ty całej naszej trójce, przez całe swoje pierdolone życie. Kto z was wiedział, że Luke mieszkał z Calumem? A kto z was wiedział, że Hood jest bokserem i bił młodego w domu?

- Ten frajer nie potrafił się nawet obronić?

- Tato, przestań - ku zdziwieniu wszystkich, do rozmowy włączył się Ben. - Nie brakuje ci Luke'a? Może i był łamagą, ale to twój syn, a nasz brat.

- On nie należy już do naszej rodziny.

- To chyba nie ty o tym decydujesz - wyszeptała Liz.

Ściskała w dłoni materiał swojego swetra, czując jak do oczu podpływają jej łzy. Od samego początku była zdania, że Andrew zachowuje się nie fair, ale nie odważyła mu się nigdy postawić. To nie tak, że policjant sprawiał, że kobieta się bała. Elizabeth uważała, że to mężczyzna jest głową rodziny, a ona powinna się podporządkować.

Ale była matką, to właśnie jej doskwierała utrata syna. Dlatego właśnie odsunęła od siebie talerz i podniosła zaszklone oczy na swojego syna i jego narzeczoną.

- Pomóżcie mi się z nim zobaczyć.

*

Luke trzymał na swoich kolanach gitarę, którą kilkanaście minut wcześniej ze słuchu nastroił mu Michael. Chłopak w kolorowych włosach siedział naprzeciw niego, próbując dogadać się z blondynem. Rozmawiali o kolejnym utworze, który mieliby zagrać.

Minnie siedziała na kolanach swojego brata, co jakiś czas bujając się w rytm wypływających ze strun melodii.

Karen uśmiechała się od ucha do ucha, korzystając z okazji zobaczenia ich wszystkich razem. Kobieta była szczęśliwa, że jej chłopacy znaleźli osoby, które kochali, a Mikayla jest darzona uczuciem również przez blondyna, którego całym sercem kochał Ashton. Panią Clifford cieszył widok Luke'a, w którego życiu nastał spokój, a on czerpał garściami radość, którą przynosiła mu ta "rodzina". Radował ją fakt, jak bardzo Ashton dorósł przez ostatnie dwa lata. Ale nie tylko on. Michael, choć czasem nadal był jak dziecko, również zmienił się przez ten czas.

Dziwnie było jej z myślą, że chłopcy są coraz starsi, ba, są dorośli. To było niesamowite, jak z tego niemowlaka, który płakał każdej nocy, wyrósł student medycyny.

Gdy Michael i Luke w końcu się zdecydowali i zaczęli brzdękać, po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk Merry Christmas Everyone. Jednak przerwał im dzwonek do drzwi, sprawiając, że zamilknęli.

Ashton wstał ze swojego miejsca i ruszył do drzwi. Wszyscy patrzyli na niego zdziwieni. Nikt nie sądziłby, że wigilijną noc, ktoś mógłby ich odwiedzić.

Mała Minnie poszła za bratem na korytarz, w którym szatyn odbierał domofon.

- Ashy, kto przyszedł? - zapytała, patrząc na uśmiechniętego chłopaka, który ukucnął przed nią.

- Powiedz Lukowi, że przyszedł jego brat, dobrze?

Minnie skinęła główką i wpadła znów do salonu, gdzie wszyscy spojrzeli na nią wyczekująco.

- Przyszedł ten pan w lokach, brat Lulu! - zawołała.

Blondyn odłożył gitarę i wstał. Minnie wyciągnęła dłonie w górę, prosząc, aby chłopak ją podniósł. Hemmings wziął ją na ręce i wyszedł na korytarz, gdzie zastygł w bezruchu.

Miał przed oczami piątkę osób, w tym dwójkę, których za nic w świecie nie spodziewałby się w progach tego mieszkania.

- Przepraszamy za najście - powiedziała ze skruchą Celeste. - Czy nie będziemy wam przeszkadzać? Mówiliście, że też świąteczny posiłek jecie wieczorem, więc...

- Nie - zapewnił ją Ash - dobrze was widzieć.

- W domu zrobiło się dziwnie - westchnął Jack.

Liz patrzyła w błękitne oczy chłopaka, który również nie mógł oderwać od niej wzroku. Wokół nich trwała rozmowa między Jackiem, Celeste i Ashtonem, ale oni stali, jakby niczego nie słysząc.

Luke w duchu tęsknił za matką, ale teraz, mając ją na wyciągnięcie dłoni, zamarł. Dopiero Elizabeth zrobiła pierwszy krok w stronę syna. Mikayla zacisnęła piąstki na koszulce Luke'a, kiedy kobieta do nich podeszła.

- J-jak ma-sz na imię? - zapytała siedmiolatkę, jakby najpierw chcąc przekonać do siebie ją, a potem dopiero swojego syna.

- Mikayla - powiedziała cichutko. - A pani?

- Jestem Elizabeth - odpowiedziała - ale możesz mi mówić Liz. Jestem mamą Luke'a, wiesz?

Minnie spojrzała na blondwłosego chłopaka, który obserwował każdy ruch swojej matki.

- Co tutaj robisz? - zapytał cicho, jakby nie chcąc pokazać, że boli go jej obecność.

- Tak bardzo cię przepraszam, synku.

*

Była już późna noc, kiedy ramię Ashtona otulało Luke'a. Leżeli w sypialni, zmęczeni po całym dniu wrażeń. W głowach obydwu układały się wydarzenia z dzisiejszego wieczoru.

- Myślisz, że mama i Ben mają dobre intencje? - zapytał cicho, bawiąc się długimi palcami swojego chłopaka.

- Nie znam twojego ojca, ale Jack brzmiał naprawdę wiarygodnie - odpowiedział Ashton, opierając swoją głowę o blond czuprynę ukochanego.

Luke podniósł swój wzrok i mimo ciemności, w której trwali, udało mu się skrzyżować go ze spojrzeniem szatyna, wpatrującego się w niego.

- To był dobry dzień, Ashton - powiedział, składając buziaka na ustach starszego. - Dziękuję.

- Bez ciebie, nie byłby taki wyjątkowy - stwierdził, kiedy ich usta odsunęły się od siebie na kilka milimetrów.

W drzwi ich sypialni coś zastukało, więc obydwoje spojrzeli na otwierający się punkt. Minnie trzymała w swojej maleńkiej dłoni misia, a drugą przecierała swoje zaspane oczka.

- Lulu... Ashtie... - powiedziała. - Śpicie?

- Nie - odpowiedział blondyn, włączając nocną lampkę. W pomieszczeniu zrobiło się jaśniej, a oni od razu spostrzegli, że Mikayla prawdopodobnie płakała. - Co się stało, kochanie?

- Mogę spać z wami?

Ashton i Luke uśmiechnęli się do siebie i odsunęli kołdrę, dając dziewczynce znać, aby wskakiwała do nich. Dziewczynka bez słowa weszła na łóżko i położyła się między chłopakami. Choć mebel nie był przesadnie szeroki, udało im się położyć w wygodnej pozycji.

Nie sądzili jednak, że koło łóżka usiądzie nowy członek rodziny. Petunia zaczęła cicho skomleć, prosząc, aby ją też wpuszczono na miękki materiał.

Luke i Mikayla spojrzeli na Ashtona, którego mina była zniechęcona.

- Nie - powiedział stanowczo. - Nie chcę mieć całej pościeli w sierści.

- Prosimy? - zaskomlał Luke, robiąc maślane oczy. Zaczął naśladować piski Petunii, która nadal prosiła o wejście do łóżka.

- Dobra - burknął w końcu, siadając i wyciągając dłonie w stronę psiaka.

Położył ją na ciemnej pościeli, a Petunia od razu położyła się przy stopach Hemmingsa. Ewidentnie psina polubiła go najbardziej.

Zaczęli trwać w ciszy, próbując zasnąć. Cóż, spanie w czwórkę na dwuosobowym łóżku nie było najwygodniejszym sposobem na sen.

Po kilkunastu minutach rozmowę podjęła Mikayla, która również nie mogła zasnąć.

- Wiem co chcę dostać na kolejne święta - oznajmiła - albo na kolejne kolejne, albo po prostu kiedyś, ale na święta.

- Co byś chciała? - zapytał Luke

- Tytuł najlepszej cioci, która najmocniej na świecie kocha dzidziusia swojego brata.

Ashton i Luke wymienili ze sobą znaczące spojrzenia i szczęśliwe uśmiechy. Było to dla nich urocze, że siedmioletnie dziewczynka, powiedziała takie słowa. Irwin wpatrzony w błyszczące tęczówki swojego ukochanego powiedział:

- Kto wie? Może uda nam się coś załatwić?

***

Przepraszam, że znów was zawiodłam.

Dziękuję za wszystko!

---

#MinnieFF

---

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top