XX. is it the end?
publikuje drugi raz bo wattpad coś oddzbania :/
Minnie trzymała w dłoni ołówek, którym co kilka chwil przesuwała po białej kartce. Patrzyła na płynne ruchy jedenastoletniej Emily, która próbowała nauczyć ją rysować kota. Peter siedział na łóżku dziewczynki, zajadając się wręczoną przez jego mamę bagietką.
- Kruszysz mi na kołdrę, Pete - bąknęła.
Chłopiec machnął ręką, na co dziewczyna przewróciła oczami.
Blondyn przychodził do niej codziennie, odkąd tylko potknął się o jej wózek. Szpitalna sala była dla Emily prawie jak dom, więc miło było jej w końcu się z kimś zakolegować.
- Minnie? - zaczął chłopiec, sprawiając, że ta podniosła na niego wzrok znad kartki.
- Co?
- Twój brat długo będzie, jeszcze leżał w szpitalu?
- To nie jest mój brat - poprawiła - Luke jest chłopakiem mojego braciszka.
- Nie ważne - znów machnął ręką - po prostu gdy wróci do domu, pewnie się już więcej nie zobaczymy.
- Właściwie, to czekam aż Ashy odbierze jakiś papier i wtedy wracamy do domku.
- Jak to? - zapytała Emily. - Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? Widzimy się ostatni raz a siedzimy tu jak ostatnie barany!
- Chcesz zrobić imprezę pożegnalną w szpitalu? Ems, czy ty masz mózg? - burknął Pete.
- Moglibyśmy, na przykład kupić ciasto - westchnęła.
- To nic - powiedziała Mikk - może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
- Fajnie by było.
W sali rozbrzmiało pukanie, więc wszystkie głowy odwróciły się do drzwi. Zza nich wsunęła się uśmiechnięta twarz szatyna. Mikayla poderwała się do pionu. Wiedziała co to oznacza.
Luke w końcu wraca do domu.
- Muszę już iść - powiedziała - Miło było mi was poznać. Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejecie i wrócicie do domu - życzyła i ruszyła do drzwi.
- Minnie! - zatrzymała ją Emily i wyciągnęła ku niej swój rysunek.
Mikayla cofnęła się i jeszcze zanim zabrała kartkę z jej rąk, po raz ostatni przytuliła koleżankę i przybiła piątkę z Peterem. Na koniec pomachała im, cofając się w stronę swojego brata, który nadal stał w progu. Wyszła na korytarz, gdzie chwyciła dłoń blondyna, wywołując jego uśmiech.
Hemmingsa cieszyło to, jak reagowała na niego Mikayla. Zawsze chciał się kimś opiekować, a nigdy nie było mu to dane. Wśród swojego rodzeństwa był najmłodszym synem, przy Calumie robił za to "słabsze ogniwo". A miejscu, w którym znalazł się teraz, mógł liczyć zarówno na wsparcie jak i możliwość oddania go komuś.
- Michael po nas przyjedzie? - zapytała dziewczynka, zerkając na brata.
- Nie - odpowiedział - Michael ma dziś zajęcia na uczelni.
- Zapomniałam - westchnęła. - Będziemy jechali autobusem?
- Sugeruję spacer - odezwał się blondyn - i tak się nigdzie nie spieszymy, prawda?
Ashton skinął głową twierdząco, poprawiając torbę na swoim ramieniu. Luke i Minnie, trzymając się za dłonie, ruszyli przodem do wyjścia ze szpitala. Irwin szedł za nimi, obserwując ich złączone ręce. Ten niewinny gest sprawił, że szatyn również miał ochotę trzymać Hemmingsa. Jednak gdy wyszli na zewnątrz, chłopak zdecydował się chwycić swoją siostrę.
Tak oto szli wolnym krokiem przez park, co chwilę wymieniając ze sobą kilka zdań lub słuchając co Minnie miała do opowiedzenia z nowego przedszkola.
- A wiecie co robi kura na patyku? - zapytała.
- Co robi?
- Piecze się! - odpowiedziała, przez co chłopcy spojrzeli na nią z politowaniem.
Ashton miał już powoli dość suchych żartów swojej siostry, więc marzył o tym, aby już przestała.
- A wiesz co robią myszki? - zapytał zniechęcony szatyn.
- Co?
- Nie mówią - powiedział, przez co Luke zgromił go wzrokiem.
- Nie łapię - stwierdziła. - A wiecie jak nazywają się słone firanki?
- Jak?
- Zasłony! - Mikayla parsknęła głośnym śmiechem.
- Luke? - ciężki głos rozbrzmiał obok ich głów, sprawiając, że wszyscy odwrócili swoje twarze do jego właściciela.
Ich wzrok zarejestrował blond loki upięte w kitkę. Dobrze zbudowana sylwetka była okryta białą koszulką, a materiał szarych dresów luźno zwisał na biodrach. Po opalonej twarzy spływały pojedyncze krople potu, świadczące o tym, że mężczyzna prawdopodobnie biegł.
- Jack? - wyszeptał Luke, patrząc w wwiercające się w niego błękitne tęczówki.
Starszy Hemmings nie wiedział co powiedzieć. Był zdziwiony, widząc brata z jakimś obcym kolesiem i trzymając za rękę dziecko.
- Co u ciebie? - palnął po chwili.
Zdezorientowany Luke nie wiedział, co powinien odpowiedzieć bratu. Miał oznajmić, że Calum go bił? Może pochwalić się, że znalazł słabo płatną pracę (ale nadal pracę!) w supermarkecie? A może lepiej napomknąć, że zdradził swojego chłopaka i teraz mieszka ze swoim kochankiem, ale nadal nie zerwał oficjalnie z Hoodem, więc nie może być parą z facetem, którego kocha?
Luke już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ale po chwili jednak je zamknął. Przygryzł w zamyśleniu wargę, wyczuwając dziwnie uczucie, wywołane brakiem kolczyka w jego wardze.
- Jakoś żyję - powiedział cicho, nie wiedząc na jakie słowa czekał Jack.
- Nie miałbyś ochoty wyjść gdzieś na kawę? - zapytał starszy.
Luke zacisnął mocniej dłoń na niewielkiej rączce Minnie. Zarówno dziewczynka jak i Ashton wyczuli, że coś jest nie tak.
- Wracam właśnie ze szpitala do domu. To chyba nie jest najlepszy moment.
- Luke, ja... Nie chcę, aby twoja relacja z rodzicami odbiła się na nas.
- Jack - westchnął młodszy. Czuł jak w jego stoi gula, która utrudnia mu jakąkolwiek odpowiedź. - Myślę, że już to zrobiła.
- Posłuchaj...
- Nie - powstrzymał chłopaka. - Nawet nie kiwnąłeś palcem, gdy Andrew wystawił moje rzeczy za drzwi. Wiedziałeś, że nie będę miał gdzie mieszkać i nie zrobiłeś zupełnie nic.
- Wiesz, że ojciec był na mnie wkurwiony, bo mnie wylali! Myślisz, że gdybym nawet chciał, abyś został i postawił się ojcu to, to by coś dało?
- Więc nawet nie chciałeś, abym został.
- Ben był ulubieńcem ojca, ty byłeś oczkiem w głowie Liz, a ja...
- Czekaj. Naprawdę myślisz, że gdyby tak było, to mama pozbawiłaby mnie pracy, którą kochałem? Ona, po prostu, we mnie widziała osobę, dzięki której jej salon przez następne pokolenie będzie mógł istnieć z właścicielem o nazwisku Hemmings. Wiesz, liczyłem wtedy chociażby na pieprzone: Przykro mi, Luke, pewnie nie mogę nic z tym zrobić, ale pamiętaj, nie obchodzi mnie, że wolisz facetów, bo nadal jesteś moim bratem - powiedział szybko, dając upust swoim emocjom.
- Spieprzyłem, wiem o tym, ale chcę to naprawić, bo zawsze będziemy rodziną, niezależnie czy tego chcesz czy nie.
- Dzięki brat. Narazie podziękuję - powiedział.
Przez myśl przeszło mu, jak bardzo chciałby mieć taką rodzinę jak Ashton i Minnie, albo Michael i Karen. Między nimi była silna więź, a tego właśnie brakowało w domu Hemmingsów. Wszystko było powierzchowne, na pokaz, jednak Luke zdał sobie sprawę z tego dopiero, gdy skończył na chodniku.
- Daj mi chociaż swój numer telefonu. Wiem, że go zmieniłeś.
- Jeśli używasz tego samego numeru, to wieczorem ci go prześlę. A teraz wybacz, ale naprawdę chciałbym wrócić do domu.
Blondyn kiwnął głową i ostatecznie zaczął truchtać dalej, w przeciwnym kierunku co spacerująca trójka. Luke posłał Ashtonowi i Minnie wymuszony uśmiech, aby się nie martwili. Jednak gest ten nie przekonał szatyna.
Irwin postanowił się nie odzywać, dopóki nie wrócą do domu. Chciał dać mu te kilkanaście minut, aby chłopak ułożył w swojej głowie wszystkie myśli dotyczące spotkania ze swoim bratem.
Gdy weszli do domu, Ashton od razu skierował się do kuchni, gdzie wstawił na palnik wodę w czajniku. Przygotował trzy kubki i wrzucił do nich saszetki herbaty.
W tym czasie Luke usiadł przy drewnianym stole, nie mogąc uciec od Jacka, który zatruwał jego myśli. Właściwie, chciałby odbudować kontakt ze swoim bratem, ale wtedy, gdy rozmawiali o tym nie myślał.
Szatyn odsunął krzesło obok blondyna i usiadł, wypuszczając ze swoich ust powietrze. Wiedział, że po jego myślach krąży spotykany chłopak.
- To był twój brat, prawda? - zapytał, przerywając ciszę.
Hemmings skinął głową, rozwiewając jakiekolwiek wątpliwości.
- Opowiesz mi o swojej rodzinie?
Irwin patrzył na Luke'a, który podniósł wzrok. Młodszy był zdziwiony, że Ashton tak po prostu o to zapytał. Ale nie miał zamiaru go okłamywać.
Przeczesał włosy, myśląc o tym, jak powinien zacząć. Chłopak zdecydowanie nie był dobry w opowiadaniu.
- Moi rodzice są dość specyficzni. To znaczy... Mój ojciec jest policjantem, ale zna się na sprawiedliwości tylko poza domem. Był strasznie wymagający. Chciał żeby wszyscy jego synowie wstąpili do policji.
- Masz więcej rodzeństwa?
- Mam dwóch braci. Oboje są ode mnie starsi - odpowiedział - Ben wstąpił do policji tak jak ojciec, Jack... Jacka wydalono ze szkoły policyjnej. Zawsze chciał studiować anglistykę.
Ja pracowałem w salonie mojej mamy. To było jej marzenie. No wiesz, mieć własny zakład. Pamiętam jak w końcu go otwarła. Miałem wtedy może trzynaście lat. Wtedy wiedziałem, że też chcę w nim pracować, tak jak ona. No i właściwie, gdy poszedłem do szkoły średniej to dorabiałem sobie w nim. Uczyła mnie zawodu.
- Którego ostatecznie nie masz?
- W liceum była dziewczyna, która się we mnie podkochiwała. I dzień przed zakończeniem roku przyszła do mojej pracy. Byłem tam i ona... Ona wtedy... Ona wtedy powiedziała, że tworzymy z Calumem świetną parę i powiedziała, że nam kibicuje. Potem, gdy wyszła, przyznałem mamie, że jestem gejem, bo myślałem, że więź między nami jest naprawdę silna i mogę jej zaufać, ale wtedy...
- Wtedy straciłeś pracę i twój ojciec...
- Następnego dnia, gdy wróciłem po zakończeniu roku do domu, na werandzie stało pudło z listem i moimi rzeczami. Ale i tak chciałem dostać się do domu. Ben powiedział, że nie mam czego już tam szukać, że ojciec się dowiedział i nie chce nigdy więcej mnie widzieć.
- Gdzie się podziałeś?
- Mieszkałem w schronisku młodzieżowym, ale to był krotki czas, bo Calum znalazł tanią kawalerkę należącą do jego wujka, którą utrzymywaliśmy z moich oszczędności z pracy z salonu. Potem, gdy zaczął walczyć, przenieśliśmy się do większego mieszkania w kamienicy. Wtedy też powiedział, abym przestał szukać pracy, bo on nas może utrzymać. A ja, głupi, wtedy po prostu przytaknąłem.
- Nie wiedziałeś, że to będzie błędem.
- Masz rację. Nie wiedziałem - zgodził się chłopak.
*
Jack wszedł do dużego domu, zamykając za sobą cicho drzwi. Nie chciał, aby ktoś zauważył, że wrócił, choć przecież było to niemożliwe. W progu stała Celeste, zakładając swoje buty. Uśmiechnęła się szeroko do swojego narzeczonego, jednak zmartwił ją fakt, że chłopak tego nie odwzajemnił.
- Coś się stało? - zapytała wystarczająco głośno, aby usłyszała to siedząca w kuchni Liz.
Blondynka wstała z wysokiego krzesła i stanęła przy ścianie, aby dobrze słyszeć co dzieje się w życiu jej syna. Nigdy nie miała odwagi na szczere rozmowy. Mogła wspierać gestem czy czynem, ale nie potrafiła z nimi rozmawiać.
- Spotkałem Luke'a - oznajmił.
Oczy kobiety poszerzyły się a serce zabiło szybciej, słysząc imię jej najmłodszego syna.
- Rozmawialiście?
- Chwilę. Właściwie to nie był zbyt chętny do rozmowy - wyjaśnił.
- Przykro mi, Jack - westchnęła.
- Wracał ze szpitala, a co dziwniejsze, nie był sam.
- Był z Calumem? - dopytała.
- Nie. Z kimś innym. Kojarzę skądś tego chłopaka. Może chodziliśmy do tego samego liceum... Cóż, w każdym bądź razie wyglądali z tą dziewczynką na szczęśliwych.
- Jaką dziewczynką?
- Nie wiem, skąd mam wiedzieć - burknął - wyglądała na jakieś sześć, góra siedem lat.
Liz zacisnęła powieki, czując ukłucie w sercu. W życiu jej najmłodszego syna działo się naprawdę wiele, a ona nie wiedziała o niczym.
*
Loki chłopaka spoczywały na udach młodszego. Smukłe palce przesuwały się co kilka chwil między kosmykami włosów, sprawiając, że Ashton mrużył z przyjemności swoje piwne oczy. Uwielbiał, kiedy ktoś bawił się jego przydługą czupryną.
Luke pochylił się nad głową spoczywającą na jego nogach i zostawił niewielkiego buziaka na czubku nosa swojego najlepszego przyjaciela.
Ashton uśmiechnął się szeroko, odczuwając dziwnie przyjemne uczucie w brzuchu, pod wpływem muśnięcia wykonanego przez usta jasnowłosego.
- Nie miałem kiedy ci podziękować - powiedział cicho, nadal pochylając się nad szatynem.
- Nie masz mi za co dziękować, Luke - odpowiedział Irwin, uchylając swoje powieki.
Zaczął wpatrywać się w błękitne spojrzenie, które wyrażało nieco smutku, ale też pasję z jaką wpatrywał się w starszego od siebie chłopaka
Szatyn podniósł się na łokciach, zbliżając swoją twarz do tej będącej nad nią. Zatrzymał się kilka milimetrów od jego ust, nadal wpatrując się w jego hipnotyzujący wzrok, jakby czekając na pozwolenie. Ashton go nie potrzebował, bo przecież Luke, nigdy, nawet nie pomyślałby o tym, aby odepchnąć od siebie tego, którego darzył szczerym uczuciem.
Blondyn przymknął powieki, chcąc połączyć ich usta w długim, czułym, ale również delikatnym pocałunku, jednak w mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek domofonu.
Oboje odsunęli się od siebie, przewracając oczami. Mieli w końcu chwilę dla siebie, bo Minnie koniecznie chciała wraz z Karen wykonać krzyżykowy haft, który miał przedstawiać róże. Kobieta wiedziała, że dziewczynka sobie nie poradzi, ale sama chciała dać chłopakom trochę wytchnienia od rozgadanej Mikayli.
Ashton podniósł się z kanapy i ruszył do drzwi. Uniósł słuchawkę domofonu, aby dowiedzieć się, kto nachodzi ich w takim momencie. Zacisnął mocno szczękę, słysząc znienawidzony przez siebie głos, który koniecznie chciał, aby szatyn wpuścił go do mieszkania. Irwin zgodził się tylko i wyłącznie pod warunkiem, że brunet nie zbliży się do Luke'a na odległość mniejszą niż dwa i pół metra.
Gdy Calum w końcu znalazł się w lokalu, Luke wyszedł na korytarz.
- Możemy pogadać w cztery oczy? - zapytał, patrząc błagalnie na blondyna.
- Nie - odpowiedział za niego Ashton - nie pozwolę, żebyś mu coś zrobił, draniu.
- Ash... - Błękitne tęczówki spojrzały na szatyna, który wywrócił oczami.
- Dziesięć minut - zarządził - i w razie czego to krzycz - poprosił, po czym wrócił do salonu, gdzie usiadł na kanapie.
Nie zamierzał podsłuchiwać ich rozmowy. Ufał Lukowi i był pewien, że nawet gdyby brunet prosił o kolejną szanse, to nie dostanie jej od Hemmingsa.
- Jak się czujesz? - zapytał Hood, na co ten wzruszył tylko swoimi szerokimi ramionami.
- Po co tu przyszedłeś? - popędził chłopaka, chcąc w końcu przejść do konkretów i zakończyć tą niekomfortową wizytę.
- Przeprosić. I nie, nie zamierzam cię prosić o kolejną szansę - powiedział zgodnie z prawdą - wyczerpałem swój limit. Przepraszam.
- Czyli... To koniec? - dopytał, jakby chcąc się upewnić, że ten rozdział w jego życiu zostaje oficjalnie zamknięty.
- Zdecydowanie tak - oznajmił. - Uczucie między nami przestało mieć sens, a ja... Nie mogę zmusić cię do bycia szczęśliwym przy moim boku. Chcę twojego szczęścia, nawet jeśli nie ma dla mnie w nim miejsca.
Luke przełknął ślinę, nie wiedząc, co mógłby odpowiedzieć na jego słowa. Spuścił wzrok na swoje kapcie, a dłonią zaczął skubać narożnik swojej koszulki.
- Spakowałem twoje rzeczy - odezwał się brunet, sprawiając, że młodszy podniósł swój wzrok - pomyślałem, że tak będzie lepiej. Wystarczy, że przyjdziesz i je odbierzesz. Klucze możesz zostawić u pani Traynor.
Luke skinął głową, dając mu do zrozumienia, że zrozumiał, co ten chciał mu przekazać.
- To... To chyba tyle. Będę się zbierał.
- Do widzenia, Cal - powiedział smutnym tonem blondyn.
- Żegnaj Luke.
Drzwi zamknęły się za brunetem, a z salonu wyszedł Ashton. Spojrzał na chłopaka, który wpatrywał się w ścianę.
Irwin podszedł bliżej i owinął jasnowłosego swoimi ramionami. Głowa Hemmingsa spoczęła na ramieniu szatyna, zahaczając nosem o skórę na jego szyi.
- Straciłeś z nim tylko czas.
- Nie - zaprzeczył. - Jeżeli ktoś wywoływał uśmiech na twoich ustach, to ten szczęśliwy czas z nim spędzony, nigdy nie będzie straconym, niezależnie od tego czy ta sama osoba później wywołała na twojej twarzy łzy.
Blondyn podniósł twarz i zaczął patrzeć w dół na zmartwione spojrzenie Ashtona.
- Tym się kierowałeś, dając mu każdą kolejną szansę? - zapytał Irwin.
Luke w odpowiedzi tylko skinął głową, co szatynowi dało do myślenia.
To było w blondynie niesamowite, jak potrafił wybaczać drugiemu człowiekowi. Ashton zazdrościł mu, że ma taką zdolność, bo jemu pewnie nie byłoby tak łatwo.
- Myślisz, że powinienem poprawić swoją relację z bratem? - wyszeptał Luke.
- Tydzień temu pojawiła się tutaj mama moja i Minnie - powiedział Ash, sprawiając, że brwi młodszego się uniosły. Szatyn nie planował mu o tym mówić, bo wydawało mu się nie niezbyt ważne. - Chciała, znów, zacząć istnieć w naszym życiu.
- Co zamierzasz?
- Myślę, że oboje powinniśmy zaryzykować. Jeśli nie dla nas samych, to dla naszych rodzin.
***
chujowo, ale stabilnie!
zostały trzy rozdziały :-(
Miłego x
---
#MinnieFF
---
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top