XIV. the one who cries will never meet fairies
Na zewnątrz świeciło słońce, a klimat Australii dał się odczuć w wysokiej temperaturze, która panowała w Sydney. Promienie wpadały między odsłoniętymi zasłonami, oświetlając kuchnię, gdzie jedliśmy obiad.
Przegarnąłem ryż na swoim talerzu, nie mając ochoty na kontynuowanie jedzenia. Nie miałem apetytu, choć wcześniej wydawało mi się, że jestem głodny. W teorii słuchałem Caluma, który opowiadał o zapowiadającej się za tydzień walce. Mówił o technikach wroga i tym, jak ważna jest dla niego wygrana.
I choć brunet opowiadał o tym, od czasu, gdy zasiedliśmy do obiadu, to myślami byłem zupełnie gdzieś indziej. Od kilku dni, gdy pogodziłem się z chłopakiem, po mojej głowie zaczął krążyć pewien pomysł. Chciałem wykorzystać moment, kiedy między mną a Hoodem się układa.
Tylko obawiałem się, że moja propozycja może znów zepsuć kontakt między nami. Przez ostatnie dwa tygodnie, było widać, że chcemy wszystko naprawić. Właściwie, to głównie, starał się brunet, ponieważ ja zachowywałem się jak zwykle. Nie wiedziałem, co mógłbym zrobić, aby Calum zauważył, że również mi zależy.
- Słuchasz mnie? - zapytał chłopak, wyrywając mnie ze swoich myśli.
- Um, tak, tak - odpowiedziałem, na co chłopak rzucił mi pytające spojrzenie. - Dobra, nie. Nie słuchałem cię. Odpłynąłem.
- Okej - wypuścił głośno powietrze - to o czym tak rozmyślasz?
Przygryzłem wnętrze swojego policzka, zastanawiając się, czy powinienem powiedzieć Calumowi. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie ma sensu kłamać, skoro prędzej czy później będę musiał mu o tym powiedzieć.
- Myślałem nad zrobieniem kursów i wyrobieniem zawodu - zacząłem - mógłbym wtedy znaleźć pracę w salonie. Na pewno, wtedy, więcej bym zarabiał, no i wiesz. Robiłbym coś, co lubię.
- Przecież ja zarabiam sporo - stwierdził.
- Tak, ale zarabianie na walkach jest dość niepewne, Cal. No wiesz, po pierwsze: nie zawsze jest ktoś chętny do walki, a po drugie: twoja przegrana oznaczałaby brak środków do życia.
- Ja nie przegrywam, Luke - powiedział, dość oburzony.
- Calum, ale pomyśl. Poprzeczka się podnosi. W końcu dojdzie to przegranej, niezależnie od tego jak pewnie się czujesz.
- Nie przegrywam - warknął.
- Spokojnie, Cal. Po prostu... - chciałem załagodzić atmosferę - Ty spełniasz swoje marzenia i pniesz się w górę, a ja...
- A ty powinieneś zajmować się domem i mi zaufać, kiedy mówię, że mogę sam nas utrzymać - powiedział, po czym wstał i odłożył swój talerz do zlewu
Po jego posturze wywnioskowałem, że się wkurzył. Nie chciałem go zdenerwować, ale zależało mi, aby nie żyć na jego koszt. Miałem dość bycia jego utrzymankiem.
Mulat wyszedł z pomieszczenia, chcąc zakończyć niewygodny dla niego temat. Wiedział, że jeśli będę próbował go przekonać, to w końcu wybuchnie. A tego właśnie chciał uniknąć, bo przecież mieliśmy wszystko naprawić.
Ale czy unikanie takich rozmów, może naprawić naszą relację?
Czułem potrzebę samorealizacji, a Calum przez unikanie, sprawiał, że ta sprawa była ciągle odkładana na potem. A przecież, nie na tym mi zależało. To, w jaki sposób próbował walczyć ze swoimi wybuchami, było nie w porządku, a bynajmniej ja tak uważałem.
Odłożyłem na szafkę talerz z jedzeniem. Nie miałem zamiaru od tak zostawić tej rozmowy. To, że minęły dwa tygodnie w pokoju, nie oznaczało, że nie będę walczył o coś, na co moim zdaniem, zasługuję.
Wszedłem do salonu za chłopakiem, skanując wzrokiem jego sylwetkę.
- Nie uciekaj od rozmowy. Ufam ci Calum, ale wiesz o tym, że mam rację - powiedziałem.
- Nie obchodzi mnie ona - wysyczał, patrząc za okno.
- Jak to cię nie obchodzi, Calum? - zapytałem.
- Przestań - powiedział, odwracając się do mnie twarzą - nie możesz tylko ode mnie wymagać!
- A ty, nie możesz mi wszystkiego zabraniać!
- Zabraniać?! - krzyknął - Myślisz, że z dnia na dzień, zaakceptuje te wszystkie zmiany?! Kilka razy w tygodniu łazisz do tego Irwina, nie ma cię w domu, a wymagasz ode mnie, abym nagle zaczął nad sobą panować, abym był idealnym chłopakiem, a ty będziesz mógł żyć jak wolny ptak?! To ty mnie zdradziłeś, a póki co, to tylko we mnie dostrzegasz błędy! Zastanów się czego chcesz - wysyczał na końcu.
- Chcę być szczęśliwy - wyszeptałem.
- To doceń, w końcu, to co masz, zamiast widzieć tylko to, czego nie.
Zamknąłem swoje powieki. Calum w głębi siebie, jednak miał mi za złe tamten wieczór. Ale nie powinienem być zły. Ma prawo. Ma też rację, mówiąc, że zacząłem od niego wymagać. Przez ostatnie dwa tygodnie wiele się zmieniło. Być może, zbyt szybko. Calum faktycznie zaczął się starać, a ja... Nie zrobiłem nic, aby pogorszyć swoją relację z Ashtonem. Wręcz przeciwnie.
Szedłem po pustym chodniku, patrząc w dal i zastanawiając się nad swoim zachowaniem. Wczoraj cały dzień unikałem szatyna, choć zdecydowanie, nie chciałem tego robić.
- Luke! - usłyszałem wołanie za swoimi plecami.
- Ashton? Dlaczego biegniesz? - zapytałem.
- Nie ignoruj mnie - powiedział błagalnie - myślałem o nas. Wiem, że kochasz Caluma i zrobiliśmy źle, ale proszę, nie ignoruj mnie.
- Nie ignoruję cię - skłamałem.
- Nie próbuj mnie oszukać, Luke. Posłuchaj mnie - poprosił.
Patrzyłem w jego piwne oczy, nieco się rumieniąc pod wpływem jego przeszywającego mnie wzroku. Skinąłem głową, czekając, aż kontynuuje swoją wypowiedź.
- To, że wtedy doszło między nami do czegoś więcej, nie oznacza, że nie możemy się przyjaźnić.
- Przyjaźnić?
- Nie ufam twojemu chłopakowi - powiedział szczerze - ale z tego co wiem, nie masz poza nim nikogo. To znaczy, teraz masz mnie. Chcę być twoją opoką. Ja, Minnie i Michael. Możesz nam ufać, Luke. Pomogłem ci raz, drugi... Jestem gotów zrobić to po raz setny.
- Masz rację. Zdradziłem cię, zszarpałem twoje zaufanie, ale posłuchaj. Jesteśmy razem: ty i ja. Musimy się wzajemnie wspierać, a nie kłócić - ściszyłem głos.
- Po prostu, już się zamknij - burknął i odszedł. Usłyszałem zamykanie frontowych drzwi. Wyszedł.
Rozejrzałem się dookoła i pokiwałem głową.
Czy naprawdę, aż tak jestem do dupy i nie mogę, po prostu, zacząć znów dogadywać się z Hoodem?
Wyszedłem z budynku i zauważyłem bruneta z papierosem między palcami. Stał do mnie tyłem, więc nawet nie zauważył, gdy po prostu odszedłem.
*
Minnie od samego rana ganiała po mieszkaniu, tworząc harmider. Ashton tylko co jakiś czas zwracał jej uwagę, aby była bardziej ostrożna i nie potknęła się o żadną zabawkę.
Irwin kroił pomidora, którego potrzebował do przyrządzenia sałatki. Sześciolatka obiecała, że mu pomoże, ale ostatecznie, szatyn wolał nie dawać jej noża, o który pewnie by się domagała.
Nagle w pomieszczeniu rozbrzmiał telefon, a Ashton podniósł głowę, chcąc namierzyć go swoim wzrokiem. Mikayla pobiegła do salonu i wróciła z grającym urządzeniem.
Chłopak spojrzał na ekran i poprosił siostrę, aby odebrała połączenie od Michaela.
- Hej Mikey! - zawołała, włączając tryb głośnomówiący.
- Cześć, Minnie. Dasz mi Ashtona?
- Jestem - odezwał się szatyn, wycierając mokre od warzywa dłonie - Co tam, stary?
- Stoję właśnie przed farbami w drogerii. Ile tubek możemy potrzebować na twoje kudły? - zapytał.
Chłopacy bowiem, nadal nie wykonali kary dla przegranego.
- O Boże, Michael - jęknął. - Skąd mogę to wiedzieć?
- Dobra. Mylisz, że Luke znalazłby, dla naszych włosów, trochę czasu? - zapytał.
- Nie wiem, napisz do niego.
- Pojebało cię? - warknął. - Przecież, gdy jego chłoptaś zobaczy, że do niego napisałem, to znowu mnie pobije. A wtedy zerwą - zrobił chwilę przerwy - W sumie to nie najgorszy pomysł. Mógłbyś go pocieszyć, przy okazji miziać i legalnie całować.
- Taaaak! - zawołała Minnie. - Poświęć się na rzecz szczęścia mojego braciszka!
- Mikayla, przestań - zganił ją brat.
- Przynosilibyśmy znicze dla Mike'a, prawda?
- Nie chcę umierać - stwierdził Clifford - więc mógłbyś do niego zadzwonić.
- Zaraz to zrobię. To wszystko?
- Ta. Do zobaczenia.
- Narka - pożegnali się, a sześciolatka, nagle wyrwała z dłoni Ashtona, komórkę.
Odbiegła od szatyna, a gdy ten ruszył w pogoń za nią, schowała się.
W zasobie literek, które znała Mikayla było między innymi L i E, więc z niewielkim trudem odnalazła w kontaktach imię Hemmingsa.
Siedząc pod stołem (bo tam nie mieścił się jej brat), Minnie wcisnęła zieloną słuchawkę. Przy jej uchu rozbrzmiał sygnał, a dziewczynka wystawiła bratu język. Ash nadal domagał się oddania telefonu. Uklęknął i już miał wciskać się pod stół, kiedy jego siostra zawołała:
- Cześć Luke!
Szatyn miał ochotę zapaść się pod ziemię, natomiast na twarzy jego siostry pojawił się grymas.
- Ty nie jesteś Luke - powiedziała smutno - Jak masz na imię? - zapytała - Calum? Fajne imię. Ja? Ja jestem Mikayla, dla przyjaciół Minnie, ale dla ciebie Mikayla. Dasz mi Luke'a? Czemu nie?
- Mikayla, w tej chwili masz oddać mój telefon!
Cisza. Dziewczynka podała telefon szatynowi.
- Halo? Czy mógłbym porozmawiać z Lukiem? - zapytał, wywracając oczami, gdy usłyszał głos Hooda.
- Luke nie może rozmawiać - oznajmił znudzony. - Przekazać coś?
- Jakby znalazł chwilę, poproś go, aby oddzwonił.
- Nie sądzę, że dziś ją znajdzie.
Po mieszkaniu rozniósł się dźwięk domofonu. Ashton zmarszczył brwi. Nikogo nie zapraszał, a Michael wszedłby przecież, bez jego użycia.
- Ale jakby jednak, to niech oddzwoni - powiedział, a następnie przerwał połączenie.
Rzucił sześciolatce zawiedzione spojrzenie, jednocześnie kierując się do drzwi. Podniósł słuchawkę i przyłożył do ucha.
- Tak?
- Ash? Nie przeszkadzam? - głos Hemmingsa odbił się od jego uszu, co było sporym zaskoczeniem.
- Nie, no coś ty, wchodź - powiedział i otwarł mu drzwi.
Po kilku chwilach blondyn wszedł na korytarz, uprzednio pukając w drzwi. Szatyn nie wiedział jak powinien go przywitać, ale gdy zobaczył, jego zamyślone oczy i zawiedziony wyraz twarzy, zrobił krok do przodu. Wyciągnął ramiona do Hemmingsa, a ten bez większego zastanowienia po prostu w nie wpadł.
Już na pierwszy rzut oka, Irwin wiedział, że coś jest nie tak, więc chciał mu dać w sobie oparcie. Otulił rękoma jego talię, a blondyn zacisnął pięści na materiale koszulki chłopaka. Na dany moment miał gdzieś, że Hood dał mu drugą szansę. Było mu przykro, że tak go potraktował. Luke też był człowiekiem i nie tylko, siła fizyczna, mogła go skrzywdzić.
Szatyn oparł brodę o ramię młodszego i gładził dłonią jego plecy. Może wydawałoby się, że Ashton zrobił zbyt odważny krok, ale jego to nie obchodziło. Obiecał sobie, że nie pozwoli skrzywdzić Luke'a i zamierzał danego sobie słowa dotrzymać.
Chłopak zauważył Minnie, która przyglądała się wtulonemu, w ciało jej brata, Hemmingsowi. Posłał jej delikatny uśmiech i kiwnął, aby zbliżyła się do nich. Dziewczynka od razu podeszła i otuliła ramionami ich nogi.
Luke spojrzał w dół. Uwadze dziewczynki nie umknęła, spływająca po jego twarzy, jedna, samotna łza. Blondyn puścił Irwina i ukucnął, aby zgarnąć Mikaylę w swoje ramiona.
- Nie płacz - powiedziała, kiedy odsunęli się trochę od siebie - Mavis mówi, że ci którzy płaczą, nigdy nie spotkają wróżek.
- Mavis mówi też, że wróżki zawsze będą żyć w naszych sercach - dodał blondyn, po czym delikatnie się uśmiechnął.
- Napijesz się herbaty? - zapytał Ash, a Luke skinął głową.
Chciał wstać, ale Minnie owinęła jego szyję, tak, że nie mógł podnieść się sam. Podniósł Mikaylę i asekurując ręką, oparł ją o swoje biodro. Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i już po chwili na rękach chłopaka, znalazła się w kuchni.
Ashton spojrzał na nich i uśmiechnął się pod nosem.
- Do twarzy ci z dzieckiem - powiedział, przez co Luke się zarumienił.
- A mi do twarzy z blondasem? - zapytała Minnie, na co jej brat parsknął śmiechem. - No i czego się ryjesz?
- Nic, nic.
- Wybacz Luke, fajny jesteś, ale ja wolę bardziej kolorowych chłopaków. No wiesz. Na przykład taki James. Ma pomarańczowe włosy. To fajne, wiesz?
- To moje włosy nie są fajne?
- Nie w moim guście - westchnęła, przejeżdżając palcami po grzywce Hemmingsa - ale wiem w czyim - posłała bratu znaczące spojrzenie.
- Tak?
- Ale no, nie ważne. Postawisz mnie na dół? - zapytała, a po chwili stanęła na swoich nogach.
Ashton zalał herbaty i postawił je na stole. Usiedli naprzeciw siebie, a Luke wypuścił głośno powietrze.
- Nie chciałem ci przeszkadzać, ale nie wiedziałem, dokąd mam pójść.
- Nasze drzwi są zawsze dla ciebie otwarte, Luke. To co się stało? - zapytał szatyn.
- Pokłóciłem się z Calumem.
*
Nie wiedziałem, czy to w porządku, ale nie mogłem opanować uśmiechu. Nigdy nie sądziłem, że zobaczę tak wystraszonego Ashtona.
Michael siedział pozwalając mi wysuszyć swoje świeżo zafarbowane włosy. Wyglądał świetnie, o czym zapewne on sam wiedział.
Poruszałem szybko dłonią, w drugiej trzymając grzebień, aby nie przypalić czerwonych włosów Clifforda.
- Gotowe - powiedziałem, gdy wyłączyłem suszarkę.
- Zajebiście, stary. Jest zajebiście - powiedział, uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze.
- Jest świetnie - stwierdziłem, szczerząc się do chłopaka - ale za jakiś czas, musisz zrobić sobie przerwę od farbowania. Twoje włosy są już dość zniszczone.
- Tak jest, szefuniu - zasalutował i wstał.
Zmierzyliśmy wzrokiem Ashtona, który zaczął obgryzać swoje paznokcie.
- Będę wyglądał jak idiota - westchnął.
- I tak większość czasu spinasz włosy - zauważył Mike.
- Idź je spłukać - poleciłem - chyba, że chcesz...
- Nie chcę - nie pozwolił mi dokończyć.
- Poradzisz sobie? Nie chcę się wcinać, ale jak okapiesz sobie farbą łazienkę, to możesz mieć problem z domyciem tego.
- Raz tak zrobiłem. Mama zmywała to przez miesiąc - powiedział czerwonowłosy - to było straszne.
- Poradzę sobie - zapewnił Irwin i poprawił ręcznik owinięty wokół jego szyi.
Podążyłem wzrokiem za idącą sylwetką, która ostatecznie zniknęła w łazience.
- Mam wyrzuty sumienia, chyba. No wiesz, Ashton nigdy nie farbował włosów. Trochę się teraz... Stresuje.
- Ma za swoje - powiedziałem - wkurzyliście mnie tym zakładem.
- Przepraszam, Luke. To ja i Minnie go namówiliśmy.
- Luz. Z resztą. Ten kolor i tak prawdopodobnie mu nie chwyci - wzruszyłem ramionami.
- Co?
- Czytałeś etykietkę? - zapytałem.
- Nie.
- Według paletki, na jego włosach nie wyjdzie nic lub po prostu zrobi się coś ciemniejszego niż ma teraz - wytłumaczyłem.
- Mam pomysł - oznajmił - zabierzmy mu lustro i udawajmy, że jest naprawdę do dupy.
- Jestem za - skinąłem głową, a Michael zabrał ze stołu przedmiot i schował w salonie.
Do pomieszczenia wrócił szatyn i zaciskając swoje oczy, usiadł na krześle. Domyślałem się, że jego serce wali jak szalone, było to widać po jego twarzy.
- Boisz się - stwierdziłem.
- Jak cholera - dodał.
- To suszymy - powiedziałem, a kiedy wziął wdech, ja włączyłem suszarkę.
***
Znowu nudny, ale obiecuję wam... WYTRZYMAJCIE JESZCZE CHWILĘ
Nie podoba mi się ten rozdział. Dziwnie się pisze te "przejściowe", dlatego muszę jak najszybciej z tym skończyć.
Właściwie... Zaspoileruję. Zostało nam 9 rozdziałów pełnych lub półpełnych akcji (nie tak jak ten dzisiaj shit) i epilog
Jesteeeeście goootoowi?
Wasza autorka jest zawsze gotowa 8)
Miłego wieczoru, dnia lub nocy!
---
#MinnieFF
---
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top