II. did you see my daddy?

Lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa - powtarzał w myślach wysoki blondyn. Skupił swój wzrok na czerwonych rękawicach, które od kilkudziesięciu minut odbijały się od treningowych łapek bokserskich. Czuł, jak pod skórzanym kaskiem pojawiają się kolejne krople potu. Luke kompletnie nie rozumiał pewnej rzeczy: jak Calum może nadal nie być zmęczony po takim treningu?

Jedyne o czym marzył jasnowłosy chłopak to powrót do domu, kąpiel i kilka godzin snu. Jednak był pewien, że dziś nie pójdzie tak szybko spać. Jutro bowiem Hood miał walkę, a po powrocie do domu pewnie będzie zamierzał się zrelaksować kosztem blondyna.

Brunet nie znał słowa "litość". Nie potrafił przegrywać, a co dopiero się poddawać. Dążył do celu po trupach, nie patrząc czy rani tym innych. Kiedy ostatnio okazał trochę empatii, zyskał w domu darmozjada, który nie nadaje się nawet do trzymania wody w czasie walki. Luke jednak starał się odwdzięczyć chłopakowi, za to co dla niego zrobił. Gdyby nie Hood, blondyn pewnie mieszkałby na krawężniku przed wielkim domem Hemmingsów.

Luke nie był pewien czy nadal kocha Caluma. Pamiętał, jak kiedy chodzili do szkoły, chowali się za wielkim dębem, aby nikt nie widział jak się całują; jak szeptali do siebie czułe słówka na balu jesiennym. Przed oczyma pojawiał mu się napis C + L, który wydrapali scyzorykiem na szkolnej ławce w klasie tego homofoba - jak powtarzał Hood na starego Petersona.

Kochali się. Calum i Luke. Luke i Calum. Razem. Na zawsze. Przeciw wszystkim trudnościom.

Jednak czas szkolny się zakończył a wraz z nim chemia, która była między nimi. Kiedy Hemmings zamieszkał z mulatem, zniknęła ona do reszty. Już nie było ich razem. Został Calum i boks. Boks i Calum. Blondyn stał się tylko dodatkiem, którego potrzebował Hood, aby zaspokoić swoje seksualne pragnienia.

Zamyślony chłopak, nawet nie spostrzegł, kiedy skórzana rękawica odbiła w innym kierunku. Zorientował się, kiedy poczuł uderzenie na wysokości kości policzkowej. Siła z jaką uderzył napastnik, powaliła blondyna z nóg. Luke leżał na ringu i czekał, aż ból w żebrze rozejdzie się.

- Co jest, kurwa?! - wrzasnął Nowozelandczyk. - Mógłbyś się do cholery jasnej skupić?

Hemmings podparł się na przedramionach i zaczął powoli wstawać. Zignorował powracające mroczki przed oczami i stanął naprzeciw bruneta.

- Co ty odpieprzasz? Mam jutro walkę. Zastanów się nad tym co robisz. Inaczej ja nie będę miał na czym trenować, a ty stracisz zęby.

*

Patrzyłem w niewielkie lustro, które wisiało w przedpokoju. Przejechałem dłonią po bolącym policzku, licząc, że nie powstanie siniak. Jutro czekał mnie pierwszy dzień w pracy, a nie chciałbym zrobić niewłaściwego wrażenia. Spojrzałem w swoje błękitne oczy, które odbijały się na lustrzanej powłoce. W głowie układałem plan, jak powiedzieć Hoodowi, że prawdopodobnie nie przyjdę na walkę. Oczami wyobraźni widziałem już jego przeszywający wzrok, kiedy będę się mu tłumaczył. Bałem się jego reakcji, na fakt, że zaczynam pracę.

- Co na kolację? - zapytał, wychodząc z łazienki. Miał na sobie swoje czerwone dresy, które zakładał do snu.

- Tosty? - zaproponowałem, wracając do kuchni. Nastawiłem wodę w czajniku i wyciągnąłem chleb.

- Mogą być - westchnął. Usiadł przy czarnym, zniszczonym stole, czekając na posiłek. Pochyliłem się nad kuchennym blatem i posmarowałem masłem kanapki. Szykowałem powoli jedzenie, tak, aby jak najpóźniej zostać zmuszonym do patrzenia w czekoladowe tęczówki bruneta. Jestem pewien: od razu wyczułby, że coś jest nie tak.

Zaparzyłem w białych kubkach herbatę i podstawiłem naprzeciwko siebie. Calum niemalże od razu upił łyk gorącego napoju. Zapiekłem w tosterze kanapki i ułożyłem na talerzu. Podsunąłem go brunetowi i usiadłem naprzeciw niego.

- Myślisz, że uda mi się wygrać? - zapytał, chwytając za tost.

- Zawsze wygrywasz - odpowiedziałam.

- Jutro mam szansę zdobyć tytuł, a z tego co wiem Góra nie jest randomowym amatorem - westchnął.

- Uda ci się, wierzę w ciebie - powiedziałem, dmuchając w bursztynowy napój. Nigdy nie zrozumiem jak można pić taki wrzątek.

Dalej jedliśmy w ciszy, a ja czekałem na moment, aby powiedzieć brunetowi.

Wstałem i zabrałem pusty talerz. Odwróciłem się i skierowałem do zlewu, aby go umyć. Kiedy odkręciłem wodę, poczułem na swoich plecach znajome ciepło. Duże dłonie zaczęły przesuwać się po moim brzuchu, a ja niemal zastygłem w miejscu, czując za uchem ciepły oddech oddech bruneta.

Odłożyłem czyste naczynie na suszarkę i powoli zacząłem odwracać się twarzą do chłopaka. Spuściłem wzrok na swoje bordowe kapcie, gdy dłonie Hooda zaczęły przesuwać się wzdłuż moich boków.

- Muszę ci o czymś powiedzieć - oznajmiłem cicho. Czułem na sobie jego przeszywający wzrok, przez co bałem się spojrzeć w jego oczy.

- Co jest? - zapytał oschle.

- Znalazłem pracę - podniosłem głowę, sprawiając, że nasze twarze były na równej wysokości.

- Co to za praca?

- Pomoc w sklepie, właściwie sprzedawca, w tym małym markecie dwie ulice dalej.

- Cóż, w końcu nie będziesz opieprzał się w domu, a ja przestanę utrzymywać nas dwojga - mówił - kasa zawsze się nam przyda, a walki nie są wystarczająco często, aby zarobić coś więcej.

- Tylko, że... - zacząłem, jednak mój głos zadrżał i przerwałem.

- Że? - warknął zirytowany.

- Jutro mam pierwszy dzień, a to znaczy, że nie będę mógł przyjść na twoją walkę - wyrzuciłem jedynym tchem.

Obserwowałem jak oczy ciemnieją jeszcze bardziej, a palce zaczynają wbijać się w moje biodra. Wkurzył się. Co ja mówię. Wkurwił się do kwadratu.

- Wiesz, że ta walka jest kurewsko ważna - mruknął.

- Praca dla mnie też jest ważna, Cally...

- Nie mów tak do mnie - warknął.

- Przepr... - zacząłem, ale jego pełne wargi przerwały mi, wbijając się w moje usta. Dłonie zaczęły zwinnie przesuwać się pod moją koszulką, a ja już wiedziałem jak zakończy się ten wieczór.

Ukara mnie, za to, że wybrałem swoje priorytety, zamiast jego.

*

Poprawił swoją sterczącą grzywkę po raz ostatni. Przesunął dłońmi po czarnej, gładkiej koszulce, strzepując nieistniejący kurz. Był już po rozmowie kwalifikacyjnej, więc nie musiałem wyglądać perfekcyjnie, ale nie mógł wyglądać źle pierwszego dnia, gdy miał poznać współpracowników.

Przesunął wzrokiem po swoim odbiciu w szybie, sprawdzając czy, aby na pewno wygląda dobrze. Kiedy upewnił się, że lepiej już wyglądać nie będzie ruszył ku drzwiom powtarzając w myślach będzie dobrze Hemmings.

Stanął przy punkcie informacji i czekał, aż blond włosa kobieta zwróci na niego uwagę.

- Dzień dobry, w czymś pomóc? - zapytała, widząc szczupłego chłopaka.

- Dzień dobry, ja, um... Nazywam się Luke Hemmings i przyszedłem w spraw...

- Już wszystko wiem - przerwała mu. - Nazywam się Emily, będziemy pracowali na jednej zmianie. Poczekaj chwilę, wezwę chłopaka, który wszystko ci pokaże.

Blondynka wyszła zza lady i skierowała się do niebieskich drzwi z napisem "tylko dla personelu". Nie minęły dwie minuty, a ta wyłoniła się z chłopakiem. Młody chłopak z kilkudniowym zarostem już z daleka zauważył Luke'a. Podszedł do niego i wyciągnął ku niemu dłoń.

- Dzień dobry, Ashton Irwin, dowodzę na tej zmianie. - Blondyn potrząsnął jego dłoń.

- Luke Hemmings - przedstawił się i puścił ciepłą dłoń szatyna.

- Chodź za mną, zaraz pokażę ci gdzie jest szatnia, dam ci firmowe ubranie i wskażę co i jak - powiedział i ruszyli ku niebieskim drzwiom.

Ashton kolejno wskazywał blondynowi pomieszczenia, tłumacząc gdzie ma wchodzić, a gdzie lepiej nie.

- Tutaj jest jama księgowej, nie wchodź tam, inaczej baba cię zagryzie - poinstruował z uśmiechem, a Luke nie wiedział czy powinien się zaśmiać czy zacząć bać. - Tutaj jest męska szatnia. Zostawisz tu swoje rzeczy. Jaki masz rozmiar? Przyniosę ci klucz do szafki i ubrania.

Hemmings podał mu swój rozmiar i oboje rozeszli się w dwie strony. Chłopak otwarł drzwi i zobaczył nienaganny porządek, jaki panował w szatni. Usiadł na jednej z ławek i przyglądał się szaremu pomieszczeniu.

- Jestem - oznajmił Irwin, kiedy wszedł. - Masz, to twoje ubrania i kluczyk do szafki z numerem 19. Jeżeli zgubisz klucz, będziesz musiał go dorobić. Firma nie ponosi wtedy żadnych kosztów, kumasz?

- Tak, jasne - potwierdził i przejął od chłopaka paczkę świeżo zapakowanych uniformów.

- Och i wyjmij z wargi kolczyk. Nie przeszkadza on mi czy innym pracownikom, ale w razie kontroli, będziemy mieli przesrane. Widzimy się za dziesięć minut przy wejściu na magazyn - powiedział i wyszedł

Blondyn odpakował paczkę z fioletową koszulką. Zrzucił z siebie czarny top i wsunął na swoje chude ciało firmowy strój. Wrzucił swoje rzeczy do metalowej szafki i podszedł do lusterka, aby wyciągnąć kolczyk.

*

Michael bił się z własnymi myślami, kiedy szedł, trzymając rączkę swojej podopiecznej. Miał cudowne plany na dzisiejszy wieczór, jednak ciotka Anastasia zepsuła wszystko. Akurat dzisiaj musiała wyciągnąć jego mamę do jakiegoś klubu, gdzie mogłyby pograć w bingo i poplotkować.

Clifford był jednak świadomy, że gdyby powiedział Karen, że ma plany na wieczór, ta odmówiłaby Anastasii. Jednak nie miałby też serca, aby krzyżować kobiecie plany. Ona też zasługiwała na chwilę wytchnienia.

Wszedł do marketu i chwycił za podręczny koszyk. Mikayla, jak na dobre dziecko przystało, chwyciła za uchwyt z drugiej strony, będąc pewna, że tak odciąży Michaela.

- Mikk, powiedz, gdy zauważysz Ashtona, dobrze? - poprosił chłopak w niebieskich włosach.

- Mogę go poszukać, jeśli chcesz - odpowiedziała, spoglądając swoimi wielkimi oczyma na Clifforda.

- Nie musisz, na pewno gdzieś jest i go miniemy po drodze. - Uśmiechnął się pokrzepiająco do dziewczynki.

Mikayla nie musiała długo czekać, aż zauważy swojego brata. Wskazała na niego palcem, uprzednio ciągnąc za rękaw bluzy swojego towarzysza.

Mike uśmiechnął się i podszedł do chłopaka w lokach, który układał puszki z zupą na metalowych półkach.

- Hej, Ash - zaczął i puścił dłoń dziewczynki, która wskoczyła w ramiona Irwina.

- Cześć, Mike. Coś się stało? - zapytał, widząc wyraz twarzy swojego przyjaciela. Znał go na wylot, wiedział, że coś go nurtuje.

- Myślisz, że Minnie mogłaby pójść ze mną na walki bokserskie? Karen poszła z Anastasią grać w bingo, a ja obiecałem Danielowi, że z nim pójdę.

Na twarzy Ashtona pojawił się grymas. Nie podobał mu się pomysł Michaela, aby dziewczynka oglądała, jak zawodnicy biją się "po mordach". Mikayla za to rozszerzyła powieki z ekscytacji. Nie wiedziała czym jest boks, ale skoro Mikey to lubi, to ona na pewno też.

- Nie podoba mi się ten pomysł, stary. Myślę, że nawet nie wpuściliby tam sześciolatki - powiedział zgodnie z prawdą - ale ty powinieneś iść. Mamy dzisiaj naprawdę luźny dzień, więc Minnie może zostać ze mną w sklepie.

Dziewczynka nie wiedziała co jest lepszą opcją: iść z Michaelem i obserwować boks czy zostać z braciszkiem i dowiedzieć się na czym polega jego praca. Jednak nawet, jeżeli dziewczynka wiedziałaby co woli, to i tak nie od niej zależała ta decyzja.

- Walczy ktoś, kogo znasz? - dopytał Irwin.

W tym czasie Hemmings przechodził tą alejką, aby wykonać kolejne powierzone mu zadanie. Szedł powoli, z uniesioną głową, niechcący słysząc rozmowę dwóch chłopaków. Zauważył małą dziewczynkę w ramionach swojego współpracownika i stwierdził, że jest całkiem urocza.

- Daniel mówił, że walczy Człowiek Skała przeciwko Cahoodemu... Chodziliśmy z tym drugim do szkoły, pamiętasz? On i jego chłopak byli poniżani, przez to, że są gejami - odpowiedział.

- To brat Mali? Tej dziewczyny z naszej byłej klasy.

- Dokładnie tak. Ponoć zaczął trenować boks, chcąc pokazać wszystkim, że nie jest byle chucherkiem i potrafiłby dokopać innym.

I wtedy Luke spuścił głowę, przypominając sobie o kilku siniakach na swoim brzuchu. Zdecydowanie potrafi dokopać innym - pomyślał.

*

Calum siedział w szatni, patrząc na swojego trenera, który dawał mu ostatnie rady przed walką. Anderson ukucnął przed brunetem i czekał, aż ten poda mu swoje dłonie. Zawiązał bandaże na gładkiej skórze chłopaka i wstał.

- Wygrasz - powiedział i podał mu rękawice. Hood założył czarny, skórzany materiał i ruszył w stronę hali, gdzie miała odbyć się walka.

Michael właśnie podawał pieniądze na bilet swojemu przyjacielowi, który stał już przy kasie. Oboje weszli do pomieszczenia, a o ich twarze odbiło się duszne powietrze i harmider. Szybko zajęli swoje miejsca, oczekując rozpoczęcia.

Po kilku chwilach na ring wszedł mężczyzna z mikrofonem w ręku. Przywitał zebranych wokół widowiska i zaczął zapowiadać walczących zawodników.

- W jednym rogu znajduje się reprezentant zachodniej część Sydney, mężczyzna o masie siedemdziesięciu czterech kilogramów! Na swoim koncie liczy osiem wygranych walk, w tym cztery przez nokaut oraz jedną przegraną! Powitajmy głośno Człowieka Skałę! - wykrzyczał, a tłum ryknął dodając otuchy wchodzącemu na ring zawodnikowi. Blondyn zaprezentował się widowni boksując powietrze dookoła.

- Naprzeciw niego, w kolejnym narożniku, stanie do walki chłopak zaskakujący każdego swoimi umiejętnościami! Zawodnik o masie siedemdziesięciu siedmiu kilogramów! Zarobił dziewięć wygranych walk w tym pięć przez nokaut! Przed wami niepokonany Cahood! - hałas znów rozniósł się po sali. Na ring wskoczył mulat i pokazał się ludziom. Zrzucił z siebie czarny, satynowy płaszcz i stanął na środku słuchając słów sędzi.

*

Mikayla, choć początkowo zafascynowana pracą brata, szybko się znudziła. Ashton ciągle układał coś na półkach, do których ta nie sięgała lub pomagał odszukać coś klientom. Dziewczynkę rozpierała duma, kiedy pewna kobieta szukała ulubionego wiśniowego soku, a ona mogła jej pomóc.

- To też mój ulubiony sok, pokażę pani gdzie jest - powiedziała kilkanaście minut temu staruszce.

Mikk uciekła Ashtonowi, gdy ten rozmawiał z klientem. Miała dość chodzenia za nim, skoro doskonale znała ten sklep.

Wędrowała między regałami, oglądając etykiety różnych produktów. Kiedy doszła do zamrażarek, dostała ogromnej ochoty na swoje ulubione lody pistacjowe. Stanęła w bezruchu, zastanawiając się co zrobić.

Pójdę do Ashtona - pomyślała i odwróciła się dwa razy wokół własnej osi w poszukiwaniu brata. Nie widząc chłopaka, ruszyła do blondyna, który nosił taką samą firmową koszulkę jak Ash.

- Proszę pana! - zawołała, a Luke spuścił wzrok na niską dziewczynkę.

- Mogę ci jakoś pomóc? - zapytał grzecznie, nie będąc jednak pewnym, że mógłby jej pomóc.

- Widział pan gdzieś mojego tatusia? - rzuciła bez zastanowienia. Wiedziała, że Ashton nie lubił, kiedy ta nazywała go tatą, bo przecież był jej bratem. Mikayla nie rozumiała na czym polega ta różnica, ale ona nie miała już prawdziwego taty jak dzieci w przedszkolu, więc czasem chciała wypełnić tą lukę swoim bratem.

- Minnie, ile razy mam powtarzać, abyś mi nie uciekała?! - zawołał Ashton, idąc w stronę dziewczynki. Ta uśmiechnęła się niewinnie, licząc, że ten nie będzie zły.

- Ashtie... - powiedziała uroczo, na co starszy Irwin westchnął.

- Miałaś być grzeczna, jestem w pracy, nie możesz mi uciekać, a ja muszę mieć cię na oku! - zwrócił uwagę, przez co dziewczynka zwiesiła w dół główkę - Co mam zrobić, abyś w końcu była grzeczna?

- Kupisz mi lody pistacjowe? - zapytała.

Z jednej strony Ash wiedział, że nie może się zgodzić. Nie powinien spełniać każdej jej zachcianki tylko po to, aby była grzeczna. Jednak Irwin był w pracy i nie mógł ryzykować kolejnymi psotami siostry.

- Dobrze, ale obiecujesz, że nie będziesz uciekała?

- Obiecuję.

***

Jak sądzicie wygra Skała czy Hood?

Stworzyłam hashtag do tego ff, możecie tam wrzucać opinie, refleksje czy coś ^^

Do następnego!

twitter -> #minnieff

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top