Cztery filiżanki herbaty, pani Hudson
Doktor siedział wygodnie w fotelu na kółkach, opierając swoje nogi na panelu sterowania. Był sam. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Kiedy się upewnił, że na pewno w Tardis nie ma nikogo poza nim wstał szybko i pobiegł do jednej z licznych szafek przy ścianie. Pociągnął za drzwiczki lecz te nie chciały się otworzyć.
Zaczął szukać po kieszeniach kluczy. Kiedy ich tam nie znalazł pobiegł wgłąb swojego statku by wrócić po chwili ze swoim starym płaszczem. Nie nosił go od ostatniej regeneracji.
Zaczął grzebać po kieszeniach i szybko znalazł sporej grubości pęk kluczy.
-Czemu ja was tam włożyłem?- zapytał kluczy, wieszając płaszcz przy drzwiach.
Przyglądał się uważnie każdemu z kluczy mówiąc do siebie:
-Nie. Nie ten. Ten jest do mojej skrytki w banku na asteoridzie Damino. Nie. Ten też nie. A ten jest do bomb atomowych... Opowiadałem wam jak go zdobyłem?- zapytał odwracając się. Przez chwilę zapomniał, że znów jest całkiem sam. Wrócił do przeszukiwania kluczy- Jest!
Włożył klucz do zamka w szafce i przekręcił. Usłyszał kliknięcie i otworzył drzwiczki. W środku czekał na niego fez.
-Mój drogi- powiedział Doktor biorąc go w ręce- Stęskniłeś się? Ja też.
Ubrał czapkę i wrócił do swojego fotela.
*******
W mieszkaniu na Baker Street 211b znużony Sherlock Holmes grał na skrzypcach. Już dawno się tak nie nudził. Podszedł do okna, grając przy okazji jakiś smętny kawałek na swoim instrumencie. Spojrzał na zachmurzone niebo.
Kiedy tylko zakończył grać utwór odłożyć skrzypce na biurko. Jego wzrok padł przy tym na tą głupią myśliwską czapkę. Przez chwilę się zastanawiał lecz w końcu ją ubrał.
Odwrócił się jeszcze raz do okna po czym zawołał:
-Pani Hudson! Proszę zagotować herbatę!
-Co proszę?- z kuchni wyszła gospodyni.
-Proszę o zagotowanie herbaty.- powtórzył detektyw.
-Na ile osób?
-Cztery.
-Klieci przyjdą?
-Nie.
-John dzwonił ze sklepu? Spotkał tam znajomych?
-John wyszedł?
-Tak. Godzinę temu. Mówił, że wychodzi z Rose zrobić jakieś zakupy.
-W takim razie to na trzy osoby- powiedział i znów odwrócił się do okna.
*****
W Nowym Jorku w central parku odbywało się starcie. Avengersi kolejny raz zmierzyli się z bogiem kłamstw i psot, Lokim. Tym razem nie wyglądało na to, że chce podbić planetę.
Bohaterowie zaczęli go śledzić, od kiedy tylko Stark zauważył, że mężczyzna przeniósł się na Ziemię. Od jego ostatniej wizyty zamontował w swoich satelitach specjalne panele do skanowania powierzchni ziemi i wykrywania magii, lub jak wolał miliarder, energii Lokiego.
W taki właśnie sposób przyłapali go w podziemiach muzeum, kiedy wykradał jeden z eksponatów: nordycki kamień pokryty runami.
Walka przez pewien czas odbywała się pod muzeum, lecz potem przeniosła się na ulicę Nowego Jorku, a stamtąd do parku.
Avengersi nie wiedzieli, po co właścicielowi hełmu z rogami był potrzebny ten kamień, lecz wiedzieli, że nie do czegoś dobrego. Byli bardzo zdesperowani by złapać Kłamcę, który ciągle im się wymykał. Najbardziej jednak z całej szóstki pragnął tego Thor.
Loki machnął berłem, odbijając strzałę Hawkeya, lecz oberwał w ramię od Czarnej Wdowy. Był otoczony. Wiedział, że tego pojedynku nie wygra. Musiał jak najszybciej zniknąć.
-Poddaj się bracie- powiedział do niego Thor.
-Nie jestem nim- powiedział, patrząc na gromowładnego z nienawiścią. Tak w tym momencie pragnął go zabić. Wyciągnął z jednej z licznych skrytek w berle mały kamyczek z runą- Było miło, lecz już czas na mnie...
Thor nie wiedział co się stało. Nie było zielonego dymu, który zawsze się pojawiał, kiedy Loki się przenosił. Nie było świateł Bifrostu. Nie było niczego. W jednej chwili Loki stał przed nim, lecz potem go nie było.
-Czy on wyparował?- zapytał oszołomiony Iron man.
Tam gdzie stał Kłamca leżały dwa kamienie. Thor podszedł do nich.
-Tylko uważaj- powiedział do niego Kapitan Ameryka- Nigdy nie wiadomo, na co wpadł tym razem.
Asgardczyk kiwnął głową. Kucnął i podniósł obydwa kamienie. Jeden to ten wykradziony przez jego brata, a drugi to runa podróży. Był wypełnion energią, a napis świecił na zielono. Gotowa do użycia.
*****
Doktor uświadomił sobie, że zasnął dopiero, kiedy włączył się alarm. Tardis niebezpiecznie przechyliła się w prawo. Władca Czasu siedzący na swoim fotelu też zaczął zjeżdżać.
-Co się dzieje?!- zawołał. Zeskoczył z fotela i podbiegł do panelu sterowania. Jedną ręką ciągle trzymał swój fez, by nie spadł mu z głowy.
-Co się dzieje moja droga? Jakiś okropny meteoryt chce w ciebie wlecieć?
Usłyszał jak silniki Tardis zaczynają pracować. Był dźwięk który tak uwielbiał.
Zaczął naciskać przyciski, lecz kiedy i to nic nie dało, podbiegł do ekranu.
-Dziwne...
Na ekranie nie było podanej daty, nazwy miejsca, czy nawet prognozy pogody tam udawała się Tardis, a wraz z nią Doktor.
Kiedy tylko dźwięk ustał Władca Czasu podbiegł do drzwi. Zanim je otworzył, odwrócił się jeszcze do panelu sterowania.
-Mam tylko nadzieję, że nie wylądowaliśmy w barze karaoke- powiedział i otworzył drzwi.
Wszedł do jakiegoś pokoju. Była tam sofa i dwa fotele ustawione naprzeciwko siebie przed kominkiem. Na kominku piętrzyły różne dziwaczne rzeczy wśród nich czaszka.
Nad sofą, ustawioną na przeciw paleniska, ktoś na tapecie żółtym sprejem namalował uśmiechniętą buźkę, pokrytą niczym pieprzykami, dziurami po kulach, jakby ktoś do niej strzelał.
W pomieszczeniu było też mnóstwo półek z książkami. Jednak najciekawsze były osoby które Doktor tam zastał.
Przed kominkiem stał wysoki ubrany w pewien rodzaj zbroi, z zieloną perelyną, mężczyzna. Na głowie miał złoty hełm z rogami, a w prawej ręce trzymał długi też chyba złoty metalowy kij zakończony dwoma ostrzami, z niebieskim kryształem pomiędzy nimi. Miał zakrwawiony lewy rękaw ubrania.
Drugi znajdujący się w pokoju mężczyzna, też był wysoki. Miał na sobie zwyczajną koszulę i spodnie. W jednej ręce trzymał skrzypce, a w drugiej smyczek. Na głowie miał dziwaczną czapkę. Doktor ostatni raz taką widział kiedy brał udział w polowaniu w Anglii w XIX wieku.
Jegomość że skrzypcami odwrócił się w stronę przejścia do innego pokoju, chyba kuchni, i krzyknął:
-Pani Hudson mam nadzieję, że herbata gotowa! Nasi goście już są!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top