~ 7 ~
•••
Azkaban. Miejsce, w którym każdy czuje się jak wrak człowieka.
Szłam za Tezeuszem, który prowadził Timblettona przed sobą. Wszędzie dookoła dobiegały do nas wrzaski i płacz zdesperowanych więźniów.
Odkąd pojawiliśmy się na małej wysepce, na której znajduje się Azkaban, poczułam się słabo i niepewnie.
Idąc przed siebie zaczęłam nabierać gwałtownie powierza, a powieki zaczęły mi drgać.
Tezeusz, co rusz, spoglądał na mnie z troską i zrozumieniem. On również był blady.
Zatrzymaliśmy się przed jedną z cel po czym Tezeusz wrzucił do niej złapanego przez nas czarodzieja.
– Miłej odsiadki – rzucił zamykając za sobą kraty.
Momentalnie poczułam jak chłód ogarniał moje ciało, dreszcz przeszedł mi po plecach, kiedy nagle za moimi plecami wyrosło dwóch Dementorów.
Przełknęłam głośno ślinę i zbliżyłam się do Tezeusza, chcąc skryć się za jego plecami.
– Charles Timbletton. Nie powinien sprawiać większych problemów. Zajmijcie się nim – rzekł Tezeusz, a w jego głosie nie dało się wyczuć ani jednej nuty strachu i niepewności.
Jeden z dementorów kiwnął delikatnie głową po czym spojrzał na mnie.
Ogarnął mnie niewytłumaczalny strach.
Nim się spostrzegłam Dementor sunął w moją stronę, a ja osuwałam się po zimnej ścianie na podłogę. Poczułam jak moje serce i duszę ogarnia niewyobrażalny chłód.
– Expecto Patronum!
Usłyszałam z oddali krzyk Tezeusza, a ostatnie co ujrzałam to srebrzysto - biały obłok, który przybrał krztałt wielkiego niedźwiedzia polarnego.
Zanim całkowicie straciłam kontakt z rzeczywistością poczułam czyjeś silne dłonie oplatające moje ciało.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, iż to nie ja wyczarowałam Patronusa. Zrobił to Tezeusz.
Jego Patronus przybrał dokładnie taką samą postać jak mój.
Zamknęłam oczy i śniłam o dwóch polarnych niedźwiedźach spacerujących wspólnie ramie w ramie.
•••
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top