~ 4 ~


•••

– To wy się znacie? – Zapytał zaskoczony wiceminister – Znakomicie! Mam nadzieję, że będziecie ze sobą świetnie współpracować.

Ani ja, ani Tezeusz nie wykazywaliśmy takiego entuzjazmu jak Scritgosh.

– Przykro mi ale muszę już iść. Niedługo mam bardzo ważne spotkanie. – Oznajmił nagle Tezeusz, nerwowo zerkając na swój zegarek.

Znałam go tak dobrze, iż doskonale wiedziałam, że kłamie.

– Ależ naturalnie, panie Scamander. Praca sama się nie wykona – Rzekł dziarsko wicemister.

Tezeusz posłał nam delikatny uśmiech po czym szybkim krokiem ruszył w stronę swojego biura.

To się nie dzieje naprawdę – pomyślałam z trwogą.

•••

– Jak mogłaś mi o tym nie powiedzieć? – Zapytałam z wyrzutem.

– Chciałam powiedzieć ci o tym podczas rodzinnej kolacji. Kompletnie wypadło mi to z głowy! Przepraszam, Mary... – Odparła Jess ze smutną miną.

Westchnęłam głęboko i chwyciłam swoją lampkę z czerwonym winem. Upiłam spory łyk po czym spojrzałam ponownie na siostrę.

– To jakiś żart! Jak on w ogóle śmiał spojrzeć mi prosto w twarz po tym jak zniknął z mojego życia bez żadnego słowa!

Na samo wspomnienie tamtych lat wciąż wypełniał mnie żal i smutek.

Rok 1905:

Dobrze ci radzę abyś się od niego odczepił. W przeciwnym razie słono tego pożałujesz! – Warknęłam ostrzegawczo w stronę wysokiego Ślizgona,

– Proszę, proszę – rzekł kpiąco Ślizgon – Wy, Gryfoni i ta wasza dzika potrzeba obrony słabszych.

Koło Ślizgona i jego dwóch kumpli siedział przerażony uczeń trzeciego roku, którego owa banda postanowiła pognębić.

– Zjeżdżaj stąd, Gryfonko zanim tego pożałujesz – warknął wysoki blondyn.

W mgnieniu oka wyjęłam swoją różdżkę i celując nią w trójkę Ślizgonów syknęłam:

– Zostawcie go albo własne matki was nie poznają!

Nagle na twarzach Ślizgonów dostrzegłam strach po czym cała trójka ruszyła biegiem wzdłuż korytarza.

– Tak jest! Uciekajcie! Banda kretynów! – krzyczałam za nimi czując dumę z samej siebie, że udało mi się ich przegonić.

– Dziewczynie nie wypada używać takich słów.

Gwałtownie odwróciłam się na pięcie i dostrzegłam Tezeusza Scamandera, który zapewne był powodem, dla którego Ślizgoni postanowili się ulotnić.

Tezeusz był wysokim i wyjątkowo dobrze zbudowanym chłopakiem. Z tego co się wtedy orientowałam, Tezeusz był ode mnie starszy o dwa lata i był prefektem.

Szybko schowałam różdżkę do kieszeni, założyłam ręce na piersi i odparłam zuchwale:

– Będę używać takich słów jakie mi się podobają. Poza tym to nie wszystkie epitety jakie chciałam wypowiedzieć w stronę tamtych przygłupów.

– Cóż za brak pokory – powiedział Tezeusz – Chyba przydałoby Ci się kilka ujemnych punktów dla Gryffindoru.

– Kilka punktów do tyłu i tak nie zrobi mojemu domowi różnicy... – wymamrotałam pod nosem.

Nagle za mną pojawił się młody Krukon, którego starałam się uratować z opresji.

– A to kto? – zapytał Tezeusz.

– Dama, którą próbowałam wyrwać z opałów – odparłam nonszalancko.

– Dziękuje – szepnął trzecioklasista do Tezeusza po czym szybkim krokiem ruszył w stronę schodów prowadzących na wieże Krukonów.

– To mnie należą się podziękowania! – krzyknęłam za chłopakiem – No co za tupet...

Tezeusz przyglądał mi się w ciszy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, przez co zaczęłam czuć się nieco niezręcznie.

– Cóż, Panie Prefekt. Mam nadzieję, że to na tyle z lekcji dobrego wychowania. Miłego dnia – powiedziałam i wyminęłam chłopaka.

Nagle Tezeusz krzyknął za mną:

– Zapomnę o tych punktach pod jednym warunkiem...

Odwróciłam się w jego stronę z wysoko uniesionymi brwiami czekając na to co ma do powiedzenia:

– Umówisz się ze mną?

Wpatrywałam się w niego z wielkim zaskoczeniem wypisanym na twarzy po czym parsknęłam krótkim śmiechem i odparłam:

– Chyba śnisz, Scamander. Jesteś dla mnie za stary.

– Przynajmniej wiesz jak się nazywam. To już jakiś postęp – stwierdził Tezeusz z szelmowskim uśmiechem.

Po tamtej rozmowie wiele się zmieniło.
Wielokrotnie przyłapywałam się na tym, że zerkałam na Tezeusza podczas posiłków w Wielkiej Sali.

Równym zaskoczeniem było również to, że nasze spojrzenia zazwyczaj się spotykały.

Największym jednak zdumieniem była dla mnie sytuacja, która miała miejsce podczas kolacji w noc duchów.

Siedziałam przy stole rozmawiając z przyjaciółkami i zajadając się ciastem dyniowymi, kiedy nagle dostrzegłam jak drzwi Wielkiej Sali stają otworem, a w nich stoi Tezeusz z wielkim bukietem kwiatów.

Ku memu przerażeniu ruszył prosto w moją stronę po czym zatrzymał się i z szerokim uśmiechem na twarzy rzekł:

– Marisol, umów się w końcu ze mną bo zwariuję.

Tamten moment przeważył w naszej relacji. Zaczęliśmy się spotykać, a krótko po tym zostaliśmy parą.

Minęły dwa, piękne lata, podczas których nasza miłość rozkwitła. Kochaliśmy się bezgranicznie, planowaliśmy wspólną przyszłość, byliśmy tacy szczęśliwi...

I kiedy Tezeusz opuszczał Hogwart, a mi zostały jeszcze dwa lata nauki, obiecaliśmy sobie, że nic nas nie rozdzieli.

– Obiecuję Ci, że za dwa lata będę na Ciebie czekał na dworcu.

Jakże byłam w błędzie wierząc w te puste słowa.

•••

– Zapomnij o nim, Mary – powiedziała Jess siadając obok mnie przy stole – Nie jest Ciebie wart.

– Nigdy nie był.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top