Szmaragd
Szmaragd pomaga w wielu ludzkich emocjonalnych zawahaniach, pomaga uzyskać równowagę, harmonię wewnętrzną, błogi spokój, a także koi wszelkie negatywne emocje – gniew, złość, nienawiść.
Mercury nie mógł zrozumieć, czemu przypomniał sobie o tym akurat teraz. Być może chciał uwierzyć, w to, że nie zadźga go tym widelcem. Jakież to było straszne siedzieć z nią w tej kuchni, gdy w dłoni trzymała tak niepozorne narzędzie. Owszem przed nią leżał talerz spaghetti i sztuciec teoretycznie służył do spożywania go. Niemniej to wściekłe spojrzenie jasno dawało mu do zrozumienia, że ich poranna sprzeczka nie została rozstrzygnięta.
Ale jeden rzut widelcem i wszystko było by załatwione. Nikt nawet nie usłyszałby jego krzyku.
Jak by ktokolwiek tutaj przejmował się taką drobnostką jak moja śmierć.
– Ten widelec w moim oku to naprawdę zły pomysł. – powiedział przerywając ciszę.
– Myślałam o tym jak możemy pomóc Cinder. – odpowiedziała poirytowana i dodała. – Ale twoja propozycja jest bardzo kusząca.
Po tych słowach wstała od stołu – nie zasuwając krzesła i nawet nie patrząc w stronę talerza. Mercury przemilczał ten fakt wszak to nie jego zadaniem było pilnowanie porządku.
– Gdzie idziesz? – zapytał.
– Na spacer.
– Podziwiać widoki i pooddychać świeżym powietrzem. – dokończył za nią niezbyt rad jej krótką odpowiedzią.
Ale dziewczyna nawet nie doceniła jego pięknego sarkazmu. Wyszła ignorując jego odzywkę. Siedział tak samotnie próbując zrozumieć kobiecy tok myślenia. Dopiero dźwięk spadającego widelca uświadomił mu, że ktoś przyszedł do pomieszczenia. Podniósł wzrok i ujrzał Hazela – jedyną osobę w całym tym pałacu, która przejmowała się czymś takim jak porządek.
– Powinienem złoić cię za to, że poirytowałeś Tyriona. – powiedział mężczyzna. – Teraz drażni nas wszystkich... Naprawdę, trzeba było z nim walczyć?
– To było jedyne słuszne rozwiązanie. – odparł.
– Oczywiście, bo kiedy laska odrzuca twoje zaloty to najlepiej z kimś się pobić. – powiedział Hazel.
– Weź się zamknij, staruszku. Co ty za bajki pleciesz. – odparł poirytowany Mercury.
– Wiem, co widziałem. – odpowiedział spokojnym tonem.
Cóż, to jedno zdanie znokautowało chłopaka bardziej niż najsilniejszy atak.
Mercury zamilkł. On też doskonale pamiętał co zdarzyło się w drodze z Heaven. Dobrze, że chociaż Emerald nic nie pamięta.
Główną przyczyną jego problemów było to, że Mercury nie umiał normalnie dyskutować, potrafił tylko rzucać sarkazmem i dogryzać innym, jednym słowem – znał tylko potyczki słowne. Jednakże Hazel nie miał ochoty się z nim bawić w gierki, zajęty szukaniem bezpiecznej drogi powrotnej.
A Emerald cały czas pozostawała nieprzytomna. I przez to wszystko coraz bardziej pogrążał się we własnych wspomnieniach. A te skupiały się wokół matki, która również mieszkała kiedyś w Heaven. Która też kiedyś wędrowała po tych lasach. Zawsze uważał ją za nawiedzoną mistyczkę – wierząca, w moc kamieni. Przypomniał sobie te wszystkie brednie o różnych rodzajach kryształów i ich właściwości.
Spojrzał na nieruchome ciało dziewczyny. Poczuł jakieś dziwne ukłucie w sercu. Nie umiał tego nazwać. Ale coś było nie tak. Jakaś niezrozumiała dla niego siła – kazała mu wpatrywać się w nią i oczekiwać cudu. Czuł niepokój, choć nie umiał go racjonalnie wyjaśnić.
– Przyznaj po prostu, że się o nią martwisz. – powiedział Hazel patrząc na niego z rozbawieniem.
– Ja? Martwić! – parsknął śmiechem. – Ja nie mam uczuć.
Hazel spojrzał na niego, dając mu do zrozumienia, że nie wierzy w ani jedno jego słowo. Ale Mercury nie zamierzał mu się tłumaczyć. Postanowił jednak bardziej się pilnować.
– Och, chłopcze kochać to nie grzech. – powiedział mężczyzna.
Chłopak wywrócił oczyma. Z trudem powstrzymał się od komentarza. Te jego irytujące teksty na swój sposób go pocieszały. Mercury marzył o tym by wrócić do Salem, by nigdy więcej nie być na drodze, gdzie spotyka go tyle niepojętych dlań kwestii.
Aż w końcu, po czterech dniach – Emerald się wybudziła. Otworzyła oczy i wstała chwiejnie.
– Wreszcie się obudziłaś śpiąca królewno. – powiedział drwiącym tonem. – A już się bałem, że trzeba będzie cię całować, byś się zbudziła.
Emerald nie odpowiedziała. Nie odpyskowała mu, nie posłała morderczego spojrzenia. Poczuł dziwny smutek, który towarzyszył mu do końca ich podróży. Dziewczyna nie rozmawiała z nim za często, a każda ich rozmowa kręciła się wokół jednego tematu – Cinder.
– Wciąż myśli tylko o Cinder. Co za idiotka. – mruknął pod nosem, gdy Emerald śpiąc wymawiała imię kobiety.
– Zazdrosny? – zapytał Hazel.
Mercury naprawdę miał ochotę go zabić. Za każdym razem mówił w taki spokojny sposób, o tym co dręczyło chłopaka, o tym co wolał skryć na dnie serca i nie ujawniać.
Odrzucił tę myśl. On był mordercą i nie miał emocji. Nic nie kryje się na dnie jego serca. Powtarzał to sobie jak mantrę.
– Skądże... Po prostu to żałosne. – powiedział Mercury.
Hazel spojrzał na niego dokładając drewna do ogniska.
– Żałosne jest to jak ona martwi się o tę wiedźmę. – wytłumaczył chłopak.
Ale oboje wiedzieli, że to nie oto tak naprawdę chodziło.
**
– Źle to interpretujesz. – powiedział Mercury. – Jestem mordercą, synem mordercy. W moich żyłach płynie chęć mordu i to ona daje mi siłę do walki. Nienawiść to jedyne uczucie jakie potrafię wskrzesić w mym czarnym serduszku.
Hazel westchnął poirytowany. Nie lubił, gdy dzieciakowi włączał się tryb nieudolnego poety. Przykro mu wtedy było, że znajdują się w tak ponurym miejscu. Gdzie indziej ten talent by się nie marnował...
– Nadchodzą trudne czasy. – odparł odkładając talerz do szafki. Nagle naszła go chęć do wytworzenia aury dramatyzmu, a wiadomym jest, że nic tak nie podkręca emocji jak ta stara oklepana fraza.
Mercury uniósł brew do góry – dając wyraz swemu udawanemu niedowierzaniu. Wszak teraz wszystko było proste i oczywiste – chciał powiedzieć sarkastycznie, lecz mężczyzna ciągnął swój patetyczny monolog.
– Po prostu potrzebujesz swojego talizmanu. Czegoś co będzie dawać ci spokój i...
Tu przerwał, bo drzwi od kuchni otworzyły się głośno trzaskając o ścianę. To Emerald weszła do pomieszczenia kładąc kres ich dyskusji. Mercury patrzył na nią zamyślony.
Cóż, kto powiedział, że jego talizman nie może być również przyczyną jego zguby?
____
Miało być pięknie, poetycko i super, a wyszło jak zwykle xD
Wracam do pisania funfiction, bo to przynajmniej wychodzi zgodnie z założeniami xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top