Potwór

Tak bardzo boli, że wczoraj nie było odcineczka ;(

Ale żeby jeszcze bardziej się dobić przed państwem autorska wizja oscarowego błądzenia oparta na jednej z najpopularniejszych ostatnio teorii.

______________________________________


Zamykając drzwi Oscar był pewien, dlaczego wychodzi.

Poczuł się zraniony kłamliwymi obelgami Jauna.

Lecz błądząc po zaśnieżonych uliczkach miasta zaczynał mieć wątpliwości.

Analizując wszystko setki razy, doszedł do nie satysfakcjonującej konkluzji.

Jaune mówił prawdę.

Patrzył w postać odbijającego się w witrynach sklepowych człowieka, sam nie wiedząc kim jest ten, na którego patrzy. Czy wciąż był tylko niewinnym chłopcem, który boi się własnej ciotki?

Zmęczony usiadł na ławce i patrzył na tych wszystkich zwyczajnych ludzi.

On już nigdy nie będzie mógł po prostu pójść do szkoły i martwić się o sprawdzian z matematyki. Nigdy nie zagra już w chowanego z przyjaciółmi.

Nigdy nie będzie marzył, że zostanie superbohaterem. Nigdy nie będzie mógł się nazwać częścią tłumu zwykłych ludzi.

Już zawsze będzie żył ze świadomością, że stał się częścią ich wszystkich nieszczęść, że każdy Grimm, który kiedykolwiek pojawił się na ich drodze – to jego winna. To on ma na rękach krew wszystkich tych, którzy próbowali walczyć ze złem.

Próbował walczyć z tą myślą, wszak on jest Oscarem, nie Ozpinem. Nie miałem na to wpływu.

– To nie moja wina. – krzyknął uderzając pięścią w barierkę.

W jego umyśle zamieszkał potwór, a on nie mógł nic z tym zrobić.

Powoli szedł zaśnieżonym mostem. Podszedł bliżej do barierki. Ciekaw, był ileż to osób postanowiło skończyć ze sobą w ten sposób.

Ale oni wszyscy kończyli ze sobą ze smutku i cierpienia spowodowanymi okrucieństwem tego świata.

On wiedział, że to on zawinił temu wszystkiemu.

Potwór, który sprowadził zło na ten świat żył w jego głowie.

Próbował myśleć nad innym rozwiązaniem, lecz nic mu nie przychodziło do głowy. Nie miał nawet pieniędzy, by wrócić do domu.

Robiło się coraz ciemniej i zimniej. A on dalej stał na moście, patrzył w dół. Zastanawiał się, czy przeżył by taki skok – z drugiej strony wiedząc, że i tak tego nie zrobi. Bo był cholernym tchórzem.

Na ulicach było pusto, toteż zdziwił się, gdy zobaczył zbliżającą się do niego postać.

Bez trudu rozpoznał Cinder. Nawet nie próbował się bronić.

Nigdy nie był wojownikiem.

Gdy otworzył oczy – zobaczył ciemnofioletowy sufit. Dookoła było przerażająco chłodno, jakby pomieszczenia zamiast tlenu wypełnione było strachem. Przy ścianie stała zielonowłosa dziewczyna – wpatrująca się w niego w milczeniu.

Oscar wiedział, że skądś ją kojarzył, lecz nie mógł sobie przypomnieć jej imienia.

– Salem chce cię widzieć. – powiedziała widząc, że się przebudził.

Bez zbędnej gadaniny wyszła z pokoju, a on ruszył za nią. Bynajmniej nie ze strachu, a raczej ze współczucia. Na jej twarzy malowała się rezygnacja. Szła powoli, zgarbiona, jakby to ona była tu więźniem.

A przecież nikt jej nie zmuszał do służenia Salem.

Otworzyła wielkie drzwi i odprowadziła go wzrokiem, gdy przechodził przez próg. Gdy zamykała drzwi miał wrażenie, że dziewczyna niemo życzy mu powodzenia.

Jednakże nie miał czasu roztrząsać tej sprawy. Oto stał przed obliczem tej przez, którą to wszystko się zaczęło. Wzrok miał wbity w podłogę. Przez głowę przelatywało mu wiele różnych myśli. Czuł strach – bał się spojrzeć jej w oczy. Lecz nie umiał znaleźć przyczyny tej emocji. Nie lękał się tego, że ona go skrzywdzi. Bardziej niepokoił się tym, że to on niewłaściwym słowem może ją zranić.

Bo bądź co bądź wciąż ją kocham.

Potrząsnął głową, próbując odgonić tę myśl.

– Witam w moich skromnych progach. – powiedziała wyrywając go z zamyślenia.

Słysząc jej głos, zaczęły drżeć mu kolana. Jak część jego pragnęła stamtąd uciec tak daleko, by nigdy już nie musieć słuchać jej słów.

Ale gdzieś w głębi, rad był, że znów może usłyszeć jej głos.

– Czuj się tu jak u siebie. – kontynuowała. – Twoi przyjaciele raczej niechętnie przybędą ci na ratunek.

Oscar nawet nie śmiał sądzić, że ktokolwiek będzie myślał, by go ratować. Wiedział, że teraz jest zdany tylko na siebie. A skoro i tak nie może z nią wygrać, zapragnął załatwić to wszystko pokojowo.

– I tak nie można cię pokonać... – powiedział cicho, zachrypniętym głosem.

Salem nagle podniosła się z krzesła. Chłopak widząc gniew w jej oczach, od razu zaczął żałować, że w ogóle się odezwał. Kobieta podeszła do niego bliżej. Czuł mdlący zapach jej perfum.

– Zgadnij przez kogo to wszystko się zaczęło! Myślisz, że to jest to czego pragnęłam? – krzyknęła. – Zastanawiałeś się kiedyś DLACZEGO to wszystko się stało? Kto najbardziej w tym wszystkim zawinił?

Dźgnęła go zimnym palcem w pierś i przeszywająco zimny głosem powiedziała:

– Ty.

Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Salem mówiła głośno, bez ogródek, o tym czego on nie miał odwagi wyznać.

– Nieprawda. Ja jestem Oscar, nic nie znaczący... – próbował bronić się przed oskarżeniami.

Salem uśmiechnęła się drwiąco.

– Ty byłeś Oscarem. Teraz jesteś tylko nic nie znaczącą kukłą trzymającą duszę Ozpina. – odparła. Odwróciła się od niego i powiedziała:

– I przez pryzmat łączącej nas kiedyś więzi, oszczędzę cię byś mógł zobaczyć jak fatalne konsekwencje mają twoje czyny... Życzę miłego pobytu w moim pałacu.

Słowa te były jednoznaczne z zakończeniem audiencji. Oscar nie wiedział jakim cudem udało mu się dojść do wyjścia. Gdy zamknął za sobą drzwi – osunął się na ziemię.

Czuł się żałośnie. Zaczął się histerycznie śmiać – dobijał go własny los. Nawet największa postracha Remnantu miała go za potwora.

Bo we mnie żyje ten, który rozpoczął wszystkie nieszczęścia. Kiedyś łudził się, że to nie ma znaczenia. Ale teraz zdał sobie sprawę, że Salem miała rację.

Nie wiedział, gdzie kończy się Oscar, a zaczyna Ozpin.

Może faktycznie nie był już sobą?

Może Ozpin nigdzie się nie schował, tylko cały czas był tu na wierzchu?

Podczas swojego pobytu Oscar nie był przez nikogo pilnowany. I tak szybko zauważył, że ochrona była by mu niepotrzebna – nie miał dokąd uciec. Wokół roztaczało się pustkowie, pełne tych czarnych zbiorników, z których pochodziły Grimmy. Były one jedynym urozmaiceniem krajobrazu.

Chodząc koło tych czarnych jezior, przypomniał sobie historię Salem. Spojrzał na wszystko co osiągnęła, dzięki temu poświeceniu. W jego głowie – pełnej mrocznych myśli, zaczął tworzyć się szalony plan.

Nie miał już nic do stracenia, a jeśli to mogło by pomóc to czemu miałby nie spróbować? I tak zwą go już potworem.

Stał nad jednym z owych jezior. Podjął już decyzję.

– Oscarze. – Kiedy usłyszał jego głos w swojej głowie miał ochotę go zabić. Ścisnął pięści. – Bądź rozsądny.

Chłopak nawet nie miał chęci by z nim rozmawiać. Postanowił zignorować go, tak jak ten ignorował go ostatnimi czasy.

Ozpin próbował przejąć władzę nad ciałem, ale było już za późno.

Wystarczył jeden krok – i po chwili ciało chłopaka znalazło się w czarnej substancji. Gdy otworzył oczu nie doznał żadnego nowego uczucia.

W końcu zawsze był potworem.

_______

Wesołych Świąt xD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top