Pierwsze Spotkanie
Tytuł mało kreatywny, a treść wyjątkowo specyficzna. (Po)twór o tym jak (nie)powinno wyglądać pierwsze spotkanie Qrowa i Winter. Miłego czytania xD
***
– Cóż to ładna zmiana scenerii.
– To więzienna cela.
– Byłem sarkastyczny. – odparł. – Masz może jakiś genialny plan jak nas stąd wydostać?
– Ty nas tu wpakowałeś, ty nas stąd wybaw, geniuszu. – odparła. – Poza tym każde złamanie prawa musi spotkać się z karą. Szkoda tylko, że w tym przypadku to była definitywnie tylko twoja wina.
– Moja wina? – prychnął urażony i widząc jej minę dodał: Cóż w takim razie ja zapamiętałem to zupełnie inaczej...
Kilka godzin wcześniej
To był jeden z ulubionych dni Winter – kiedy miała wolne i nie musiała zupełnie nic robić. Jednakże mimo że dołączyła do armii zaledwie kilka miesięcy temu – poranne wstawanie stało się jej codzienną rutyną. Także nawet tego "wolnego" dnia, wstała około piątej nad ranem. Nie mając nic konkretnego do zrobienia o tak wczesnej porze – postanowiła się przejść po pobliskim parku.
Szła powoli, pośród przyjemnego porannego mrozu, aleją po której obu stronach rosły piękne drzewa. Przypatrywała się ich nagim gałęzią, aż nagle niemalże przed jej stopami – na ziemię spadł człowiek. Upadł najwyraźniej z niezbyt dużej wysokości, bo wstał bez żadnego problemu mrucząc pod nosem: A mówiłem, że większy pożytek będzie jak zmieni mnie w strusia. Winter mimo zaskoczenia, nie zatraciła swojego profesjonalizmu – od razu zaczęła wypytywać nieznajomego.
– Kim ty do cholery jesteś?
– Mnie również miło ciebie poznać. Cóż za niesamowite spotkanie. – odparł strzepując kurz ze spodni. – Mam się dobrze, nie musisz wzywać karetki.
– Jak się nazywasz? – zapytała zupełnie ignorującego jego wypowiedź
Stanął na przeciw niej i patrzył w jej niebieskie oczy, przeżył wystarczająco dużo by wiedzieć, że oto ma do czynienia z najnudniejszym typem ludzi – służbistów. Ale z drugiej strony było w niej coś... intrygującego.
Odchrząknął i powiedział:
– Qrow Branwen.
– Qrow? – powtórzyła unosząc brew do góry. W sercu Branwena zrodziła się myśl, że może ta ignorantka, słyszała coś o jego udziale w zasługach drużyny STRQ. Nie żeby zależało mu na jej szacunku, jednak bądź co bądź ciąg dalszy jej wypowiedzi szybko skreślił tę ideę. – To jakieś idiotyczne przezwisko nadane przez wrednych kolegów?
– To moje imię. – odparł.
Rozejrzał się po parku, rozpaczliwe szukając kogokolwiek innego, kto mógłby mu pomóc. Niestety nikogo innego tutaj nie było. W sumie to go nie dziwiło – nikt normalny nie wstaje o tej porze. ( No, chyba, że Ozpin mu każe – tak jak było to w jego przypadku) Tymczasem ona cały czas stała na przeciwko niego nie bardzo wiedząc co robić. Jedną rękę trzymała w kieszeni, gdzie znajdował się jej scroll, a w myślach powtarzała numer na pogotowie i całą procedurę związaną ze zgłaszaniem przypadku.
Tylko nie bardzo była pewna komu bardziej przydałby się lekarz. Kompletnie nie znała tego człowieka, rozsądek nakazywał wykonać taktyczny odwrót, dopóki jest jeszcze nadzieja wyjść z tego spotkania bez szwanku. A, jednak jakieś niewidzialne siły, utwierdziły ją w tym miejscu i nie pozwoliły odejść.
– Chcesz mi w czymś pomóc, miła damo? – zapytał Qrow.
– Nie. – odpowiedziała, mimo że, początkowo miała zamiar kiwnąć głową. Resztki rozsądku powstrzymały ją, jednak przed takim zachowaniem.
– Czy ja usłyszałem:Tak? – powiedział i nie dopuszczając ją do głosu ciągnął dalej: Cudownie! Bo słuchaj mam tutaj pewną sprawę do załatwienia...
– Nie pomagam nieznajomym spadającym z drzew. – Te słowa raczej kierowała do samej siebie niźli do niego.
– No, przecież już mnie znasz! – powiedział. – Poza tym czuję, że to początek pięknej przyjaźni... Co ci szkodzi?
Spojrzała w niebo i mruknęła cicho:
– To na pewno skończy się tragedią.
– Cieszę się, że się zgodziłaś. – odparł i dodał. – A teraz...Zaprowadź mnie do Cyrku.
Winter w milczeniu patrzyła na niego przez chwilę, zastanawiając się czy, aby nie zaprowadzić go do lekarza. Owszem, w Mieście Atlas znajdował się Cyrk, wielki namiot do, którego co tydzień ciągnęły tłumy – spragnione rozrywki. Sama odwiedziła to miejsce tylko raz, ten rodzaj spędzania wolnego czasu zdecydowanie nie przypadł jej do gustu.
– Totalny wariat.
Po drodze rozmawiali na błahe temat – wykorzystując każdy pretekst do przycinania sobie. W końcu, gdy znaleźli się na miejscu – miała nadzieję, że w tym momencie ich drogi się rozejdą. Na zawsze. Pożegnała go oschle i odeszła łudząc się, iż nigdy więcej go nie zobaczy. Lecz nie doszła nawet do skrzyżowania, gdy usłyszała potężnych wybuch. Odwróciła się i ujrzała, że cały Cyrk wyleciał w powietrze. Cóż, w momencie, gdy Qrow szedł powoli w jej stronę z uśmiechem na twarzy, cały pokryty pyłem – obudził się w niej Wzorowy Obywatel Atlasu i od razu przystąpiła do strofowania go.
– Jesteś idiotą! – krzyknęła. – Czemu to zrobiłeś?
– Trzymali tam nielegalny zapas Pyłu... Wiesz, co by się stało, gdyby go wykorzystali? – odparł.
– Wyobraź sobie, że istnieją odpowiednie służby, które takimi rzeczami się zajmują.
– Jak widać robią to nieudolnie. – powiedział. – Poza tym, zobacz jak łatwo tam wszedłem... A gdyby zrobiły to jakieś dzieci albo szalona młodzież? Zapobiegłem tragedii.
– Tragedii? – zapytała. – Nie wiem skąd pochodzisz, ale tu w Atlasie odsetek przestępstw nieletnich jest niemalże równy zeru. Tak wygląda życie w prawdziwej cywilizacji.
– Żałosna ta wasza młodzież. – odparł. – W Vale to dzieciaki są normalne, biją się ile wlezie.
– Vale... – parsknęła śmiechem. – Nie dziwne, że wciąż się biją skoro według najnowszych badań jesteście na etapie rozwojowym małpy.
– Badań, które sama przed chwilą wymyśliłaś?
– Po prostu przyznaj, że Vale to intelektualna... synklina.
– Nie do końca jestem pewien co chciałaś przez to ująć, niemniej udowodniłaś tym, że Atlas osiągnął mistrzostwo w byciu nadętym pawianem.
– Nie ma takiego idiomu jak "nadęty pawian" – powiedziała. – Pawiany nie mogą być nadęte.
– A to niby czemu?
– Nawet, gdybym ci to wytłumaczyła twój umysł tego nie ogarnie. – odparła. – Żegnam.
Qrow westchnął.
– Ile razy jeszcze będziesz mnie żegnać, zanim na dobre znikniesz z mojego życia? – zapytał.
– To był już ostatni raz. Dalsza rozmowa z takim idiotą nie ma najmniejszego sensu.
– Słuchaj... Masz rację. – powiedział. Winter słysząc te słowa spojrzała na niego podejrzliwie. – Dalsza rozmowa nie ma sensu. Ty zawsze będziesz uważać, że masz racje, a ja wiem, że nigdy tak nie jest, więc... Załatwmy to po ludzku. – tu przerwał na chwilę wskazując na nią palcem oznajmił – Wedle pradawnych zwyczajów, wyzywam cię na pojedynek. Ten kto wygra – zostaje uznany za lepszego. Proste i skuteczne, prawda?
– Nie będę się z tobą, biła bo jeszcze będę miała cię na sumieniu.
– Po prostu się boisz, że przegrasz.
– Nie mam czasu.
– A co takiego ważnego musisz zrobić o... – Tu przerwał i wyjął swojego scrolla na, którym sprawdził godzinę. – piątej czterdzieści jeden?
Cóż, i w tym momencie rozpoczęła się walka, którą w innych okolicznościach można by nazwać epicką. Niemniej nim udało się ostatecznie wyłonić zwycięzcę – przybyli policjanci poinformowani przez pobliskich mieszkańców – i aresztowali ich oboje.
Piętnaście minut później siedzieli na komisariacie, a funkcjonariusz odczytywał im ich prawa.
– Dziesięć godzin aresztu za złamanie ciszy nocnej o piątej nad ranem?! – Qrow nie krył oburzenia i patrząc na Winter dodał: Ten kraj to jakaś paranoja.
– Cisza nocna w tym kraju obowiązuje od dwudziestej drugiej do szóstej nad ranem. Kodeks Karny jasno określa zasady, dla tych co to ustalenie łamią. – powiedziała. – Było poczekać te piętnaście minut.
– Zapamiętam to i następnym razem wyzwę cię na pojedynek trochę później.
– Nie będzie żadnego następnego razu. – odparła.
Funkcjonariusz spojrzał na nich surowo, samym tylko wzrokiem zmuszając ich do zamilknięcia, odchrząknął i czytał dalej. Podczas, gdy Winter siedziała wyraźnie poirytowana i dotknięta faktem, że swój wolny dzień spędzi w celi. Qrow bujał się na krześle i patrzył na kręcący się na suficie wiatrak. Jego przejawem był pech, dlatego taka sytuacja jak ta była dla niego zupełną normalnością. Nie pojmował tylko jednego. Dlaczego w kraju, gdzie wiecznie jest zimno, w ogóle montują wiatraki na sufitach? Minęło dobre pół godziny zanim odczytano te całe sto stron – Qrow chciał zadać kilka pytań odnośnie tego, ponieważ zupełnie nic nie pamiętał. Doszedł, jednak do wniosku, że lepiej po prostu siedzieć cicho.
Zanim jeszcze dostąpili tego zaszczytu jakim było wejście do celi, kazano im złożyć swoje rzeczy do depozytu i dopiero w drodze do celi idąc zza białowłosą przypomniał sobie, że nie poznał o niej arcyistotnego faktu.
– To jak ty w zasadzie masz na imię?
Cela – teraźniejszość
– Musisz przyznać, że projektant tego wnętrza włożył całe swoje serce w przygotowanie tej... izby. To dobranie kolorów, ten minimalizm. Jak wrócę do Vale to robię remont mieszkania i urządzę je dokładnie tak jak uczyniono to tutaj.
Winter pokręciła z rezygnacją głową i patrząc w sufit spytała w myślach:Dlaczego? Słowa Qrowa opisywały celę w naprawdę optymistycznym świetle. W rzeczywistości było to po prostu kwadratowe pomieszczenie o białych ścianach, białej podłodze, białej lampie i białych drzwiach. Winter, która praktycznie całe życie spędziła wśród bieli, czuła, że zaraz oszaleje. Najbardziej, jednak na jej złe samopoczucie wpływał fakt, że mogła tego wszystkiego uniknąć. I nie omieszkała się wypomnieć tego towarzyszowi niedoli.
– Jakbyś od razu powiedział, że chcesz wysadzić cyrk to bym cię poinformowała, że to głupi pomysł.
– Nie wracajmy do tamtego zdarzenia. Zakopmy topór wojenny. Chociaż na tę chwilę. – powiedział. Przebywanie w tym pomieszczeniu okropnie go nudziło, dlatego postanowił być dla niej miłym, wszak nie ma nic bardziej emocjonującego niż podejmowanie się niemożliwych wyzwań. – Może zagrajmy w skojarzenia?
– Lepiej nie.
– Pomidora? – zapytał i widząc jej minę dodał: – To może... papier, kamień, nożyce?
Winter ku swojemu zdziwieniu – zgodziła się. Podświadomie czuła, że i tak nie ma nic do stracenia. Dalsze milczące wpatrywanie się w biel, mogło ją tylko przyprawić o depresję. W końcu i tak będę musiała tu z nim siedzieć. W pewnym momencie, jednak rywalizacja stała się arcynudna, bo za każdym razem wygrywała. I choć na początku było to dla niej powodem do ukazania swej przewagi nad Qrowem,w pewnym momencie, jednak było to już po prostu męczące.
– Znowu przegrałeś. – powiedziała. – Jakim cudem, żyjesz tyle lat skoro ani nie umiesz walczyć, ani nie masz szczęścia?
– Mam pecha, to wystarcza by długo żyć, uwierz mi. – odparł. – Raz jak chciałem uśpić się lekami nasennymi to, zamiast nich przez przypadek wziąłem tabletki mojej siostry na porost włosów.
– Jak mogłeś ich nie rozróżnić? – zapytała, a w jej głosie dało się usłyszeć nutkę wyrzutu.
– Miałem osiem lat. – odparł. – Pamiętam, że ona się nieźle za to na mnie wkurzyła. I w ramach przeprosin miałem pomóc jej zdobyć pewnego chłopaka. No, ale ona zawsze była dość przerażająca, więc typowe rozwiązania jak pogadanie z nim czy zaproszenie do domu nie wchodziły w rachubę. Więc postanowiłem uwarzyć eliksir miłości, pomińmy fakt, że pierwsza próba zakończyła się spalonym garnkiem i kuchnią w stanie do remontu, ale kiedy w końcu mu podałem ten eliksir on zaczął się do mnie przymilać i ogólnie jakby to we mnie się zakochał. Więc, moja siostrzyczka stwierdziła, że zastosuje jedyną słuszną formę przebaczenia. Zwaną bardzo trywialnie – wpierdolem. Przez pół roku miałem nogę w gipsie.
Winter słuchała go z zaciekawieniem, nie do końca była pewna, czy tak absurdalna historia mogła zdarzyć się faktycznie, ale patrząc na tego człowieka – przekonywała się, że wszystko jest możliwe.
– Opowiadaj dalej. – powiedziała. – Napiszę kiedyś twoją biografię, to mi się chociaż opłaci przebywanie z tobą.
– Myślisz, że ktokolwiek by przeczytał moją biografię?
– Jest wielu, dziwnych ludzi, którzy wręcz ubóstwiają takich wariatów jak ty. – odparła. – Ja oczywiście do nich nie należę.
– Ależ oczywiście. – odpowiedział.
I przez kilka następnych godzin – prowadzili rozmowę – jakby znali się od lat. Jakby to co zaszło tego poranka nigdy się nie wydarzyło. Czuli się swobodnie, co było dość dziwne zważywszy na to, że znajdowali się w celi. Kiedy oboje nieco ponarzekali na swoje dziwaczne, by nie rzec szalone rodziny, bezdusznych pracodawców i drogi ( a raczej ich brak) w Vacuo – Branwen zaczął zarzucać sucharami.
– A, więc mieszkaniec Atlasu to Atlasańczyk, mieszkaniec Vacuo to Vacuoańczyk. Więc mieszkaniec Vale to? – Tu zrobił dramatyczną pauzę. – VALEŃczyk. Hehehe...
Uśmiechnęła się lekko bardziej w geście wyrażenia zakłopotania niźli rozbawienia, lecz słysząc jego śmiech musiała przyznać, że należał do tego nielicznego grona osób, których śmiech był zdecydowanie śmieszniejszy niż same jego żarty.
Kilka(dziesiąt) "żartów" później, które tu pominiemy, ażeby nie narażać nikogo na trwałe urazy psychiki, przyszedł strażnik oznajmiając im, że czas ich kary dobiegł końca. Oboje potrzebowali chwili, aby uświadomić sobie ten fakt. Mimo że, przebywanie w celi nie należało do ich najprzyjemniejszych rozrywek, to czas spędzony w tym miejscu nie był dla nich jakiś drastyczny.
Gdy wreszcie stanęli przed komisariatem, Winter powiedziała:
– Obyśmy nigdy więcej nie musieli się spotkać.
– Niestety znając moje szczęście, będzie się to zdarzać częściej niż bym sobie tego życzył. – odparł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top