Dama Zimy
Hejka xD
Geneza tego czegoś jest piękna - oto rozmawiam sobie z siostrą (wtajemniczoną w fandom) o tym co mogło by się dziać w kolejnych sezonach i tak jakoś zeszło na temat porównywania RWBY i Wojny Trojańskiej.
I to coś powstało w oparciu właśnie o to dzieło Homera xD <więc wiecie powinno wiać powagą aż do siedziby Salem, ale....>
Kto odnajdzie w tym jakiekolwiek nawiązanie do Wojny Trojańskiej - wygrywa kilogram pyłu xD
[Tu powinnam poinformować Was, że dedykuje ten rozdział mej kochanej sisce, ale ona odmówiła tego <wątpiliwego> zaszczytu. Więc tego tekstu tu nima xD]
Także bez dalszego przynudzania:Przedstawiam Państwu, jak powinien wyglądać szósty sezon RWBY i kto tak naprawdę okaże się Damą Zimy!
[Uwaga, ostre spojlery xxxxD]
_____________
To była jedna, z tych tak częstych chwil, w których Oscar żałował, że dzieli jedno ciało i jedną duszę z Ozpinem.
Czasem po prostu nie chciał wiedzieć pewnych rzeczy. A jeszcze gorsza była świadomość, że to właśnie on musi o tych wszystkich dziwnych wieściach poinformować resztę – bo Oz nagle zaniemówił. Przeklinał go w myślach i groził, że przez kolejny miesiąc nie wypije kawy, jeśli to on nie przejmie inicjatywy, ale Ozpin pozostawał nieugięty.
– Wyrzucę twoją laskę. – powiedział cicho.
Qrow, który siedział najbliżej niego – zdziwiony uniósł brew do góry.
Kolejna uciążliwa rzecz w jego marnej egzystencji – wszyscy w pomieszczeniu zniecierpliwieni patrzyli się na niego. Oto siedzieli w salonie swojego nowego lokum w Atlasie, spragnieni wrażeń i przygód, a tym czasem jedyną ich rozrywką były monologi Oscara.
Spróbuj tylko to zrobić – zabrzmiał groźny głos Ozpina w jego głowie.
Jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
Wyczekujące spojrzenia doświadczonych Łowców – napawały go przerażeniem. Obawiał się, że jeśli zaraz nie odpowie na ich pytania – to go po prostuj zabiją i znajdą sobie nowe ciało dla Ozpina.
– Jeśli mamy znaleźć Damę Zimy musisz nam powiedzieć co wiesz... – powtórzył zirytowany Jaune. – Przecież to bardzo trudne zadanie i...
– Nie... To będzie łatwiejsze niż wam się wydaje. – przerwał Oscar i zrobił dramatyczną pauzę, po czym wypowiedział słowa, w które sam nie mógł uwierzyć: Jedyne co musicie zrobić to uprowadzić Whitley'a
Weiss słysząc te słowa zanotowała sobie w pamięci, aby spytać Winter czy ona również została kiedyś porwana przez kogoś z rodziny. Miała wrażenie, że taką przygodę dziedziczy się razem z Przejawem. Pakiet Schnee, ot co.
Z zapałem przystąpiła do planowania tej arcyważnej akcji. Wszak ojciec zawsze powtarzał, że trzeba podtrzymywać rodzinne tradycje. Poszła po kolorowe mazaki i kilka kartek papieru. A, gdy wróciła do salonu – pomieszczenie niemalże wrzało od szalonych pomysłów jej kompanów.
– Może zwabmy go w jakiś ciemny zaułek. – zasugerowała Ruby.
– Albo upozorujmy zamach! – krzyknęła Yang. – Albo jeszcze lepiej:Zróbmy zamach! Wysadźmy coś!
– Yang... Mój "dom" nie jest jak twoja szopa... – przerwała jej Weiss przerażona myślą, że chciano zniszczyć jej dom. Nie żeby kochała to miejsce, ale jej marzeniem było, aby kiedyś zrobić tam taką oborę z prawdziwego zdarzenia.
– Z której strony to przypomina szopę?! – oburzyła się Ruby. – To drewniany domek w środku...
– Zwracam honor. – odparła Weiss. – To szopa, którą ktoś nieudolnie próbował wystylizować na dom...
– Weiss... ty nigdy nie widziałaś ich domu. – wtrąciła Blake, która rozpaczliwie próbowała utrzymać kanon. (Na próżno, albowiem on już pakował walizy i uciekał w Bieszczady.)
– Ale ma rację. – powiedział Qrow. – To wygląda jak szopa. Albo nawet gorzej.
Ruby w przypływie gniewu chwyciła stojący akurat w pobliżu czajnik i zamachnęła się, aby rzucić nim w swego wuja. Lecz, on wykorzystał swój przejaw – i to Jaune oberwał. Blondyn – zapragnął odwetu.
I już by pewnie zamiast uprowadzać Whitleya, spędzali ten czas w szpitalu na oddziale intensywnej terapii, gdyby nie Oscar, który westchnął i powiedział:
– Ludzie, po prostu wejdźcie tam w nocy, gdy będzie spał. Wrzucie go do wora i wyrzucie przez okno. Będzie się turlał na śniegu – oszczędzicie sobie trudu dźwigania go.
Wszystkich zadziwił ten dojrzały i poważny ton chłopca. Qrow otarł łezkę w oku i powiedział:
– Jak te dzieci szybko się starzeją...
Tymczasem on z trudem powstrzymywał się od wyskoczenia z okna. Ta sytuacja napawała go przerażeniem.
Niemniej jego plan wszystkim przypadł do gustu. Był prosty i skuteczny. Oczywista, Weiss najbardziej podobały się dwa ostatnie punkty programu.
Z racji tego, że nie mieli czasu do stracenia – postanowili jeszcze tej samej nocy zakraść się do posiadłości Schnee. Poszli tam w osiem osób ( Oscar uważał, że to zdecydowanie za dużo, lecz nikt nie chciał odpuścić. On zaś nie zamierzał dołączać do tej gromady. Miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Krzyżówki same się nie rozwiążą.)
Oczywiście byli tak dobrze przygotowani, że nawet nie sprawdzili rozkładu autobusu. (Pomińmy fakt, że żaden autobus nie jechał w stronę ich celu)
Dlatego po godzinnym marznięciu na przystanku – postanowili pokonać tę drogę na piechotę. Jako doświadczeni Łowcy doskonale wiedzieli, że głośne zachowanie mogło by przyciągnąć uwagę ludzi i narazić na niebezpieczeństwo powodzenie ich tajnej misji. Dlatego przez całą drogę śpiewali sobie piosenki z gatunku atlas polo. Wśród ich repertuaru nie mogło zabraknąć takich hitów jak: Jej piękne szare oczy, Ruda walczy jak szalona, Miłość w Mantlcie [ave odmiana rzeczowników xD – od aut.] i wiele, wiele innych.
Około północy znaleźli się u celu. Qrow otworzył drzwi frontowe jednym kopnięciem, epicko wywalając się na dywanie, czyniąc przy tym potężny huk. Kiedy się podniósł, reszta wydała radosny okrzyk i rozbiegli się. Każdy poszedł wykonywać swą arcyważną część zadania.
Qrow poszedł szukać zapasu alkoholu Schnee i postawił sobie za cel wypić wszystko co znajdzie. Nigdy nie był tak szczęśliwy, jak wtedy, gdy otworzył ten piękny, mahoniowy barek – mimo że nie rozpoznawał większości z tych trunków, nie utrudniało mu to jego zadania i z radością je wykonywał.
– Gdyby Ozpin kazał wykonywać mi tylko takie misje, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – powiedział.
I wtedy trzymana przez niego butelka – wypadła mu i rozbiła się na białym dywanie. Wzruszył ramionami, nie zdając sobie sprawy z poczynionych szkód.
I podczas, gdy on opróżniał trzynastą butelkę, drzwi od pomieszczenia otworzyły się...
Jaune podczas podróży do Atlasu zdążył przemyśleć parę rzeczy. Postanowił zostać światowej sławy projektantem mody, ale aby spełnić swe wielkie marzenie – musiał zdobyć dużo pieniędzy, dlatego właśnie teraz poszedł szukać swojego kapitału. Oczywiście po drodze do posiadłości, zapytał Weiss:
– Obrazisz się jak zabiorę z twojego domu parę brylantów?
– Nie, no coś ty! – odparła. – Ale weź tylko tę obrzydliwą kolekcję diamentowych komarów, które ojciec kupił matce na urodziny.
Gdy wszedł do pomieszczenia, o którym wspomniała mu dziewczyna – odebrało mu mowę. Cóż, słysząc;Garderoba mojej mamy. Myślał o jakiejś małej kanciapie. Tymczasem znalazł się w pokoju wielkości jego rodzinnego domu. Ochłonąwszy z zachwytu – zabrał się do pracy.
Yang udała się w stronę garaży, w nadziei znalezienia jakiś nowych części do swojego motocyklu. Blake planowała pójść z nią, lecz dowiedziawszy się, że w pobliskim stawie jest dużo ryb – wzięła na misję wędkę i wiadro – poszła na łowy.
Tymczasem Ren smażył naleśniki w kuchni, a Nora smarowała je kawiorem.
A Ruby i Weiss poszły szukać Whitley'a. Cóż, nie było to trudne zadanie. Spał snem sprawiedliwego ( choć wszyscy wiedzą, że taki nie był) we własnym łóżku, tuląc przytulankę w kształcie jednorożca. Rose widząc go powiedziała:
– Jaaki on uuuroczy.
– Czy ciebie naprawdę interesują tylko mali chłopcy, Ruby? – zapytała zazdrosna Weiss. – Wiesz, że to się leczy?
– Mówiłam o jednorożcu, ignorantko! – krzyknęła.
Weiss uniosła ręce w geście poddania się i zaczęła zakładać na swojego brata worek, który kupili u napotkanego przypadkiem mężczyzny, który akurat znalazł się w środku lasu trzy minuty przed północą i sprzedawał worki – i wcale nie przypominał Tyriana. Absolutnie.
Cóż, ten fakt nie zaważył na ich misji, bo mężczyzna przez resztę nocy musiał uciekać przed wściekłymi wiewiórkami (ale to zupełnie inna historia)
Wróćmy, więc do pokoju Whitley'a, gdzie dwie dziewczyny – właśnie wykonywały arcyważną misję od, której zależały losy świata.
– Mogę wziąć tego jednorożca? – zapytała Ruby.
Schnee rzuciła pluszakiem w dziewczynę. Ta uradowana przypięła go sobie do pasa, a następnie razem zawiązały Whitley'a. Przeniosły pakunek do okna, w którym Weiss wybiła szybę (otwieranie okien jest dla lamusów)
– Pamiętaj na trzy go wyrzucamy. – powiedziała Weiss. – Raz... dwa... RUBY!
– Ups... – odparła Ruby. – Po dwa jest trzy, nie Ruby. Wiesz, Weiss?
Efektem pomyłki Ruby było to, że miast poziomo, Whitley spadał pionowo. Spadał naprawdę cicho, a kiedy wreszcie wylądował na ziemi – dumne ze swej roboty przybiły piątkę. Wyjrzały przez okno chcąc podziwiać swe dzieło. I w tym momencie pojawiły się pierwsze problemy. Worek się nie turlał, a na śniegu pojawiła się plama krwi.
– Czy myśmy go zabiły?! – zapytała przerażona Ruby.
Weiss zamilkła i po chwili zastanowienia wydała wyrok:
– W sumie to zrzuciłyśmy go z drugiego piętra. Możliwe, że umarł. To się zdarza.
Ruby przytaknęła i dodała z nadzieją:
– W końcu Oz kazał nam uprowadzić Whitley'a... Nie mówił nic o tym, że ma być żywy, prawda?
– Dokładnie. A teraz chodźmy zebrać resztę. – powiedziała i wyczuwając dziwny zapach spalonych krewetek smażonych na oleju koksowym dodała: Wyczuwam kłopoty.
I pobiegły przed siebie. Zegar właśnie wybijał czwartą nad ranem, gdy odnalazły Jaune'a – siedzącego w garderobie pani Schnee. Prócz wspomnianej wcześniej biżuterii, zabrał ze sobą parę ubrań, tłumacząc, że sprzeda je na bazarku. Weiss pochwaliła jego przedsiębiorcze zachowanie.
– Masz szanse zostać wielkim biznesmenem. – powiedziała.
– To się nazywa kradzież. – wtrąciła Ruby.
– Nie, Ruby – odparł Jaune, którego trudno było dostrzec pod stertą ciuchów. – to się nazywa szansa na nowe, lepsze życie...
A gdy mówił te słowa – potknął się o dywan i wszystkie ubrania wypadły mu z rąk. Leżał tak przez chwile oszołomiony miękkością podłoża.
– Ależ to byłby piękny mem. – stwierdziła Weiss. Po chwili przypomniała sobie o istnieniu scrolla. Zrobiła zdjęcie Jaune'owi, mówiąc: Wstawię ci na urodziny.
Potem zaś przy użyciu tegoż wynalazku powiadomiła resztę ekipy o zbliżającej się zbiórce. Następnie przez pięć minut próbowała odciągnąć Ruby od jednego z obrazów.
– To dzieło sztuuuki mogę je zabrać? – zapytała Ruby
– Absolutnie wykluczone! – odparła patrząc na swój rodzinny portret.
– Ale tak ładnie proszę! – powiedziała młodsza, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.
Weiss przeklęła w myślach te piękne szare oczy.
I oto biegły przez cały dom – z wielkim obrazem. A idący za nimi Jaune – turlał za sobą zwinięty dywan, w którym ukrył ubrania.
– Kompletnie nie wiem po co ci to! – powiedziała Weiss, gdy próbowały przejść z obrazem przez drzwi.
– Tyle piękna w jednym miejscu! – odparła Ruby. – Jak jeszcze możesz pytać po co mi to!
Tymczasem drużyna powoli zbierała się koło worka, którego zawartość smacznie chrapała. Ruby cały czas próbowała policzyć swoich ziomków, lecz ci nie ułatwiali jej tego zadania.
– Jeden, dwa, trzy... Jaune nie ruszaj się! Nie mogę was policzyć! – krzyknęła. – Nora, czy ty tam jeszcze żyjesz za tymi naleśnikami?
– Ruby, oszczędź sobie trudu. – powiedziała Weiss. – Brakuje tylko twojego wujka.
W innych okolicznościach Ruby za pewne przejęłaby się tym faktem i wpadła w panikę, ale była piąta nad ranem. A ona miała przy sobie ten piękny obraz, dlatego z uśmiechem na twarzy nakazała reszcie siedzieć i pilnować ich ofiary – choć ten rozkaz był zupełnie niepotrzebny. I tak, gdy tylko Rose odeszła, Nora zaproponowała lepienie bałwana – urządzili sobie konkurs na najpiękniejszą śnieżną istotę.
A potem przez wieki najwięksi mędrcy Atlasu próbowali wyjaśnić – co na podwórku Schnee robiła śnieżna postać ogromnego naleśnika.
Ruby i Weiss Weiss w podskokach wróciły do domu i biegiem skierowały się do pomieszczenia, w którym oczekiwały zastać Qrowa.
Kiedy weszły do pokoju nie wiedziały co robić. Widok jaki zastały sparaliżował je. Oto dwóch dorosłych mężczyzn śpiewało:Ąse, madą se. I może nie było by w tym jeszcze nic arcydziwnego, gdyby tymi ludźmi nie byli Qrow i Jacques.
– Przegrałeś, Jack. – powiedział Qrow z uśmiechem na twarzy.
– Bywa... – odparł Jacques. – Na wojnie nie można tylko zwyciężać...
– Wuuujku musimy już iść. – powiedziała Ruby.
Dopiero, gdy wypowiedziała te słowa mężczyźni zauważyli ich obecność. Jack był równie zdziwiony, co one tym spotkaniem.
– O, Weiss... – powiedział ziewając.
– Owies... – powtórzył Qrow. – Fajnie nazywasz swoje dzieci, Jack.
– Ja wszystko robię fajnie, Qrowciu. – odparł. – Aleee co ty tu robisz oWiessie?
– Przyszła porwać Whitley'a. – odpowiedział Qrow.
Jacques zmarszczył brwi w zamyśleniu.
– Tego hultaja i nicponia? A śmiało bierłej go Wiesiu... – powiedział. Szukał czegoś chwilę w kieszeni po czym dał jej do ręki kluczyki mówiąc: Masz, weź ten wóz. Przyda się wam. Tylko jedź ostrożnie. Nie będę płacił za drzewa, w które uderzysz i rozbryzgasz się na nich jak.... no... Qrow pomóż.
– Jak śnieżka na ścianie. – odparł i widząc, że jego druh nie pojmuje tak skomplikowanej metafory, dodał: No, wiesz... jest kulka. A potem bach! I masz... No nie masz kulki.
– Nie ma to jak rodzina. – mruknęła Weiss. – Zawsze cię dobije.
– I tak ty mnie słuchasz, Weiss! – krzyknął Jacques. – To drzewo cię dobije, nie rodzina! DRZEWO. Taaakie duże coś...
Ruby widząc, że cała ta konwersacja zdecydowanie zmierza w złym kierunku, postanowiła przejąć inicjatywę i korzystając ze swojego przejawu – zabrała wuja z pokoju. Weiss idąc za nią – zamknęła ojca w pokoju. Wysłała reszcie informację, że oto mają załatwiony samochód i po kilku minutach wszyscy jechali luksusowym autem wartym co najmniej dziesięć milionów lienów.
– Yang! Policja! – krzyknęła Blake, która zajmowała miejsce koło kierowcy. Reszta ekipy musiała cisnąć się z tyłu. A Whitley dostał zaszczytne miejsce w bagażniku.
I słysząc te słowa blondynka dodała gazu. Ostatecznie, jednak siły porządkowe Atlasu przezwyciężyły ich – na polnej dróżce Yang wjechała w ślepą uliczkę, gdzie czekał już na nią kolejny radiowóz. Pozostałe – widząc, że sprawca został złapany – odjechały. Albowiem atlasańscy kierowcy nigdy nie sprawiali zbyt wielu kłopotów, dlatego stróże prawa łudzili się, że dwóch funkcjonariuszy poradzi sobie z tym przypadkiem.
– Wszyscy wysiadać! – krzyknął jeden z policjantów.
Nasza drużyna – wykonała posłusznie polecenie. Większość z nich była zbyt zmęczona by walczyć. Jaune zasypiał na stojąco, Ruby cały czas ziewała, a Weiss drżały ręce – rozpaczliwie potrzebowała kawy.
– Co my teraz zrobimy? – zapytała przerażona Ruby między jednym ziewnięciem, a drugim.
– Spuścimy im łomot! – krzyknęła Yang
Qrow uśmiechnął się i odparł:
– Yang... Twój ojciec jest kretynem, ale nauczył mnie kiedyś pewnej sztuczki, dzięki której załatwimy to po cichu... Po prostu patrzcie, podziwiajcie i uczcie się.
I dokładnie to wykonali, a kiedy dwóch funkcjonariuszy zaczęło ich wypytywać, Qrow odezwał się do nich w te słowa:
– Dzień dobry, panowie!. Może mogliby panowie nas puścić wolno? Zapomnielibyśmy o całej sprawie i rozeszli się w przyjaznych stosunkach.
– Absolutnie wykluczone. – powiedział ten drugi.
– W bagażniku mamy ciasto. – odparł.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Chwilę dyskutowali na ten temat, aż w końcu ulegli. A gdy Qrow prowadził c ich do bagażnika – uderzył ich znienacka kosą. Dzięki temu mogli z powrotem
wrócić na trasę. Kierowcą dalej była Yang, albowiem powiedziała, że ustąpi miejsca kierowcy tylko wtedy, gdy ktoś pokona ją w pojedynku. Na to zaś nie było czasu.
– To niemożliwe! – powiedziała zachwycona Nora. – Skąd wiedziałeś, że ciasto na nich zadziała?
– Zapamiętajcie drogie dzieci. – powiedział Qrow zapinając pasy. – Kiedy twój przeciwnik jest zbyt silny, zaproponuj mu ciasto... Wyjątek:Winter Schnee.
– Proponowałeś Winter ciasto? – zapytała zdziwiona Weiss.
Qrow już miał coś odpowiedzieć, gdy Yang gwałtownie skręciła w lewo, tak że wszyscy powpadali na siebie. W takich warunkach przejechali jeszcze pół godziny.
I kiedy wreszcie wysiedli z poobijanego samochodu ( bo oczywista Yang nie mogła parkować jak normalny człowiek. Musiała przy okazji przestawić jeszcze trzy inne pojazdy na parkingu.) Otworzyli bagażnik – i z trudem dostrzegli worek. Cóż, najpierw spakowali właśnie jego, a dopiero potem dorzucili swoje rzeczy.
– On... chyba nie żyje. – stwierdził Qrow.
– Czemu Ozpin nie powiedział nam, że nie zrzuca się ludzi z drugiego piętra? – zapytała Ruby.
– I nie wrzuca się na nich dywanu... obrazu... wiadra ryb... – wymieniał Qrow wyjmując kolejne rzeczy z bagażnika. – Aaa! Co to za papka!
– Naleśniki z kawiorem. – powiedziała Nora i biorąc jednego do buzi dodała: Bardzo pyszne, polecam!
– Spakowałaś naleśniki do bagażnika?! – zapytał Qrow, zdejmując naleśnika, który przykleił się do worka.
– Blake spakowała wiadro ryb! – odparła z pełną buzią.
– Ale ja jej zabezpieczyłam tak, aby nic się nie pobrudziło. – odparła dziewczyna próbując wyprostować swoją wędkę, która wygięła się podczas jazdy.
– Blake perfekcyjna pani bagażnika. – powiedziała Yang wyjmując piękne odblaski i różowy dzwonek rowerowy.
– Ukradłaś odblaski z mojego roweru?! – zapytała zdziwiona Weiss.
– Przecież pytałam....
– Dobra ludziki, później to załatwicie. – powiedział Qrow. – Teraz idźcie do Oza. Ja zajmę się Whitley'em.
Skinęli głowami i posłusznie wykonali polecenie mężczyzny.
Kiedy Oscar otworzył drzwi – nie wierzył własnym oczom. Blake trzymała w dłoni wiadro pełne ryb, Jaune turlał dywan, Nora niosła stertę zmasakrowanych naleśników, a Ruby próbując wnieść do środka ten gigantyczny obraz, z uśmiechem powiedziała:
– Misja wykonana!
– A gdzie Whitley? – zapytał przerażony Oscar.
– Qrow ciągnie go po schodach.... – powiedziała spokojnym tonem Yang.
Chłopiec uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że takich rzeczy ludzie raczej nie przeżywają.
Zdziwisz się. – odezwał się Ozpin, który jak zwykle go swymi wypowiedziami motywował go do wyskoczenia przez okno.
Po kilku minutach – Branwen przybył z workiem – który przyturlał aż do salonu, gdzie zostawił go na dywanie.
– Czemu zajęło ci to, aż tyle czasu, wujku? – spytała Ruby.
– Sąsiadka z czwórki prawie oskarżyła mnie o morderstwo! – powiedział. – Spytała mnie:Co pan tam ciągniesz, pewno jakiegoś trupa, prawda?
– I co ty na to?
– No powiedziałem jej:Tak, ma pani rację! – odparł. – Oz, zawsze powtarzałeś, że nie wolno kłamać!
Oscar westchnął i powiedział:
– Wyjmijcie go.
Do końca miał jakąś nadzieję, że może Whitley tego nie przeżyje. Tak, jego śmierć rozwiązywała by pewną niewygodną kwestię. A, jednak – oto leżał przed nim dziedzic Schnee. W różowej pidżamce z dużą czerwoną plamą krwi w okolicach ud.
– To, gdzie ta Dama Zimy? – zapytał Jaune
– Leży przed wami. – powiedział Oscar wskazując na Whitley'a.
Wszystkich oczy skierowały się na podłogę. Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu.
– Co? – zapytała Weiss. – To-to nie możliwe! On jest... no...
– Ozpin po prostu jest nowoczesnym człowiekiem. Istnieje coś takiego jak RÓWNOUPRAWNIENIE i Damą może zostać każdy, prawda? – zapytał Qrow. – Dlatego zaklepuję sobie stanowisko Dama Lata...
– Nie do końca tak to działa, Qrow – powiedział Oscar i dodał ciszej – Whitley... jest... dziewczyną.
Weiss w milczeniu trawiła tę informację. Wszyscy patrzyli się na Whitley'a usilnie próbując dopatrzeć się w nim jakiegoś żeńskiego pierwiastka. Nora wstała i powiedziała:
– Cudowne wieści! Przygarniemy ją do naszej drużyny! I będziemy drużyną WJNR!
– To nie jest żaden kolor! – wtrącił Ren.
– Ale brzmi jak Winiary... – odpowiedziała. – A Winiary to jedzenie...Och! Już nie mogę się doczekać aż się obudzi i rozpoczniemy naszą wspólną przygodę! Będziemy robić obiady jak u mamy i...
A nieświadoma niczego Whitley spokojnie spała i marzyła o tęczowym jednorożcu.
___
Jeśli dotarłeś, aż tutaj i wciąż jeszcze nie umieścili Cię w psychiatryku to gratuluje xD
Życzę pogodnego poniedziałku xD
PS:Audycja zawierała lokowanie produktu:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top