Chaos
Spojlery do piątego sezonu.
Chaotyczna opowiastka o tym, jak (nie) powinien wyglądać ciąg dalszy tej sceny po napisach na koniec piątego sezonu.
Pisane pod wpływem głębokiej depresji spowodowanej końcem ferii, ale że nie potrafię pisać angstów wyszła z tego jakaś groteska, która po prostu profanuje fandom xD
I tak w razie wątpliwości: widywałam różne wersje tłumaczenia Maiden odnośnie RWBY i zdecydowanie bardziej podoba mi się wersja Damy niż Panny, ( no zwłaszcza w kontekście Wiosny xD) więc właśnie tego wyrazu będę tu używać.
Miłego czytania xD
____
Oczy Taia zaszkliły się. Z trudem powstrzymywał drżenie rąk. Ta sytuacja zdecydowanie wykraczała poza wszelkie prawa logiki. Jego serce z trudem wytrzymało to emocjonalne przeciążenie. Oto najcenniejszy skarb – znikał na jego oczach. Nie mogąc znieść tego widoku, zacisnął pięści i powiedział:
– Zjawiasz się tu po tylu latach i pierwsze co robisz, to wchodzisz do MOJEGO domu, otwierasz MOJĄ lodówkę i zjadasz MOJE ciasto.
– Zawsze ci powtarzałam, że większy byłby to pożytek dla świata, gdybyś zamiast Łowcą, został cukiernikiem. – odparła, a w jej głosie czuć było rozgoryczenie. – Wybacz, miałam ciężki dzień.
Tai uniósł brew do góry. Raven nie należała do tych osób, które tłumaczyły by się komukolwiek z czegokolwiek. Z trudem próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej słyszał z jej ust słowo "wybacz". Odrzucił, jednak te daremne poszukiwania w zdradzieckiej pamięci i począł zastanawiać się – czy to, w ogóle jest prawdziwa Raven. Wszak żyli w niepewnych czasach i może jakiś szaleniec wpadł na pomysł, aby przebierając się za nią – wyjeść całe jego ciasto.
Nie zdradzając swoich podejrzeń, usiadł na przeciw niej – nie śmiał zabierać jej ciasta – bo ku swemu zdziwieniu zauważył, że oczy miała pełne łez. Nawet wcześniej, nim to wszystko potoczyło się w dramatycznym kierunku – nie należała do tych co płakali bez powodu. Pamiętał tylko, że raz niemalże wywołała powódź w Beacon, gdy Qrow zjadł ostatni kawałek pizzy. Poza tym zdarzeniem – zapamiętał ją jako twardzielkę. A, oto zjawia się w jego domu – w najcięższym stadium depresji.
Taiowi przez chwilę przeszło przez myśl, aby porzucić pracę Łowcy i przekwalifikować się na psychologa. Najpierw Yang, teraz Raven... Ciekawe, kiedy odwiedzi go kolejna osoba z problemami psychicznymi. Już nie mogę się doczekać.
– To czemu zawdzięczam twoją wizytę? – zapytał. – Jakieś problemy w Plemieniu? Wygnali cię?
Ona tylko spojrzała na niego jednym z tych spojrzeń zatytułowanych:Idź się zabić, nędzna kreaturo. On zaś nie zamierzał się poddać – sytuacja była dziwna i czuł, że coś wisi w powietrzu. Jednakże nie miał zielonego pojęcia, co mogło ją przygnać akurat tutaj i to akurat teraz. Od razu wyzbył się podejrzeń, że wreszcie zmądrzała i będą mogli porozmawiać jak normalni dorośli ludzie i wyjaśnić sobie stare sprawy.
Znając Raven znowu przed czymś ucieka i wraz z swą personą przyniosła do tego domu całą lawinę nowych problemów. Tai zdawszy sobie z tego sprawę, zrozumiał, że musi jak najszybciej poznać prawdziwy powód jej wizyty. Kto wie, może zaraz ściągnie mi całe Plemię do domu?
– Nie sądzisz, że mam prawo wiedzieć czemu wyżerasz moje ciasto? – powiedział. – Będziesz wisieć mi hajsy za składniki... Ostatnio mąka strasznie podrożała. Ech... Będę musiał chyba wziąć udział w kolejnej misji wcześniej niż zakładałem.
– Nic się nie zmieniłeś, co? – odparła. – Wieczny hipokryta. Yang wmawiasz, że Łowcą trzeba być by ratować świat, a sam robisz to tylko po to by mieć pieniądze.
Mężczyzna westchnął i nim odpowiedział odczekał chwilę. Raven zawsze wiedziała, jak go pogrążyć. Odkąd pamiętał, była bystra i miast wykorzystywać to z pożytkiem dla świata, ona postanowiła łapać każdego za słowa i wyolbrzymiać wszystko co usłyszała. Czyniąc ten ziemski padół jeszcze brzydszym i mniej przyjemnym do egzystencji.
Patrząc na las zza oknem odpowiedział spokojnym głosem:
– Wierzyłem, że będąc Łowcą zmienię ten świat na lepsze.
Raven parsknęła śmiechem i odpowiedziała:
– Pięknie kłamiesz, Tai. Widać nie wyszedłeś z wprawy, Yang dała się nabrać na tę całą bajeczkę i wyrosło z niej takie... Dziwadło.
Spojrzał na nią zaskoczony, niedalekiej jak miesiąc temu chwalił Yang za to, że posiada pewne przymioty matki, a oto ta teraz nazywa ją dziwadłem. Dlatego nie komentował tej wypowiedzi – bawiło go, że Raven uważa swoją córkę za coś dziwnego – podczas, gdy sama była podobna.
– Oj, nie patrz tak na mnie. Doskonale pamiętam, co mówiłeś, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. – powiedziała, posyłając mu lodowate spojrzenie.
Po takich wypowiedziach jak ta, Tai zastanawiał się czasem, po co Raven jakakolwiek broń, skoro potrafi samym słowem zranić człowieka.
Nic jej nie odpowiedział – wiedział, że nawet gdyby zaczął się tłumaczyć. Ona i tak by tego nie zrozumiała – bo wrodzona upartość kazała jej zaciekle bronić wcześniej zajętego stanowiska. I z jej temperamentem, za kilka chwil – cały dom pewnie obrócił by się w pył. Dlatego – w myślach przeanalizował swoją przeszłość, próbując raz jeszcze uświadomić siebie samego, że to co ona mówi – to bzdury.
Idąc do Beacon – żył wizją, którą setki młodych ludzi, karmiły plakaty, spoty reklamowe i filmy. Praca Łowcy jest pełna przygód, niebezpieczeństwa, a przede wszystkim – dobrze płatna. Ten ostatni czynnik był dla niego najważniejszy. Jego rodzina mieszkała w małym, obskurnym mieszkaniu na ostatnim piętrze. Nigdy nie zapomniał jak bardzo zniszczone były dłonie matki, która pracowała dniami i nocami, a oni i tak ledwo wiązali koniec z końcem, ojca ledwo pamiętał – tak rzadko go widywał. Zmarł, gdy Tai miał dziesięć lat – i nie była to żadna heroiczna śmierć, ot tylko zawał serca. To wszystko sprawiło, że on zapragnął dla siebie czegoś lepszego. Przez pierwsze dni pobytu w Beacon wmawiał sobie, że da radę wyuczyć się bycia Łowcą jak każdego innego zawodu, zupełnie ignorował śpiewki Ozpina o cudownym poczuciu misji i ratowania wszystkiego. On wiedział jak wygląda codzienne życie, zwykłego człowieka, którego nie stać nawet na chleb. I pozbycie się tego problemu z własnego życia było szczytem jego marzeń.
Cóż, a potem został członkiem drużyny STRQ i życie zreflektowało jego ambicje.
Machnął ręką, próbując odganiać ponurą przeszłość. O wiele przyjemniej było na powrót znaleźć się w teraźniejszości, gdzie największym problemem była Raven zjadająca jego ciasto. Mimo że, jeszcze kilka minut temu Tai mógł podziwiać całą blachę tego cuda – teraz pozostała już tylko połowa. A ja nie wziąłem ani kawałka. Niemniej nie to było jego największym problemem. Ciasto mógłby upiec jeszcze raz, a patrząc jak często odwiedza go Raven... Cóż, istniała realna szansa, że w takim tempie nie dożyje jej kolejnej wizyty, dlatego musiał wyjaśnić tyle ile tylko zdoła.
– Ale ostatecznie, jednak próbowałem uratować świat. – powiedział. – Ludzie się zmieniają.
– Zwłaszcza ty zmieniasz się nadzwyczaj często. – odparła.
Spojrzała na niego – wzrokiem pełnym żalu. Ale, przecież w tej historii nic nie było proste. Nie było czarnego i białego. Nie było dobrych i złych. Było tylko to co się stało i to co powinno się wydarzyć.
Tai przez chwilę milczał – nie bardzo wiedząc, co powinien powiedzieć. Cała ta rozmowa była dla niego strasznie niezręczna. Rzadko kiedy musiał rozmawiać z takimi ludźmi jak ona. Przywykł do rozmów z Yang, gdy wszystko razem obracali w żart. Przywykł do rozmów z Ruby, która nigdy nie odważyła by się powiedzieć czegoś niemiłego. (Zresztą, czasem się zastanawiał, czy ona w ogóle potrafi być nie miła)
Już nawet z Qrowem rozmawiało mu się lepiej – bo przynajmniej mieli wspólny priorytet – dobro Yang i Ruby. A Raven... Czuł jakby rozmawiał z zupełnie obcym człowiekiem. Albo jeszcze gorzej – z śmiertelnym wrogiem.
– To wszystko, jednak nie wyjaśnia czemu tu jesteś.
– Ależ to wyjaśnia wszystko. – odpowiedziała.
Uniósł brew do góry i pokręcił głową w geście dezaprobaty.
– Raven... Co wspólnego ma fakt, że ludzie się zmieniają do twojej wizyty? – zapytał. – Doznałaś jakiejś cudownej przemiany i zamierzasz jednak zbawić świat?
– Nic z tych rzeczy. Jeszcze nie zwariowałam. – odparła.
Patrzyła zza okno, gdzie kwitły piękne słoneczniki. Niedaleko nich, na trawie leżała porzucona przez Taia w pośpiechu, czerwona konewka. W oddali na drzewie siedziały radosne ptaszki. Cały ten krajobraz – był czymś niecodziennym dla Raven. Bywała w wielu miejscach, ale odznaczały się one raczej chaosem i smutkiem. Tu zaś panował spokój... A może nawet i szczęście? Cóż, tego drugiego tak dawno nie zaznała, że nie była pewna czy, umiałaby rozpoznać to uczucie.
Raven miała dosyć dzisiejszego dnia. Mogła wmawiać wszystkim wokół, że była silna, ale nawet dla niej to było trudne znowu patrzeć jak ktoś umiera. I, żeby to był ktoś słaby. I, żeby to nie było tak, że ona nie mogła tego przewidzieć, ochronić jej. Doskonale wiedziała, że to wcale nie Cinder, ale ambitny plan Raven – zabił Vernal. I może nawet to dało by się jakoś wyprostować, wróciła by do Plemienia – zajęła by się czymś pożytecznym, jak rabowanie słabych wiosek.
Gdyby nie to, że była Damą Wiosny, co było równoznaczne z tym, że wszyscy będą ją ścigać. Wątpiła, by Yang zachowała tę informację dla siebie, a Salem ze swą siecią szpiegów, dowie się o tym szybciej niż Ozpin. W takiej sytuacji – nie miała już dokąd uciekać.
Ale czemu tu przyszła?
Chciała się tylko pożegnać. Być może to ostatni raz, kiedy może napsuć mu krwi. Nie mogła zmarnować takiej okazji.
– Muszę dokończyć podlewanie słoneczników. – Z zamyśleń wyrwał ją jego głos.
Pamiętała jak kiedyś reagowała na jego słowa – serce podchodziło jej do gardła, policzki lekko się rumieniły. Raven naprawdę łudziła się kiedyś, że była dla niego tą jedyną.
Zwróciła swój wzrok w stronę wspomnianych przez niego kwiatów – byle by jak najszybciej wyzbyć się jego w swoich myślach.
A, gdy ona nie patrzyła – on otarł pojedynczą łzę – bolejąc na tym, że przez jedną głupotę – na zawsze ją utracił.
To było takie straszne – być tak blisko siebie, a jednocześnie tak daleko.
Zwei, który nagle przybiegł do kuchni zaczął szczekać – jakby chciał powiedzieć:Ludzie, porozmawiajcie ze sobą! Lecz chłodne spojrzenie Raven – przeraziło zwierzaka. Pozbywszy się natręta, powróciła do poprzedniej czynności.
Przypomniało jej się, jak kiedyś Summer widząc słonecznika powiedziała, że świat byłby piękniejszy, gdyby ludzie tak jak słonecznik obraca się w stronę Słońca, obracali się w stronę dobra. Raven rzadko śmiała się równie mocno, jak po usłyszeniu tych słów. Rose pokręciła wtedy tylko głową i z nadzieją rzekła, że ona kiedyś to zrozumie.
Cóż, trudno jej było pojąć po co Taiowi te chwasty w ogrodzie. Nigdy nie posądzała go o taki sentymentalizm. Choć po tym co zdarzyło się szesnaście lat temu – Raven wątpiła czy kiedykolwiek znała tego człowieka.
Już miał wychodzić z kuchni, gdy ona zwróciła się do niego tymi słowami:
– Przyznaj, że zdarzyła się rzecz zabawna ja, której wydawało się, że robi wszystko by przetrwać, oto stoję teraz na krawędzi. A ty siedzisz sobie w domku na końcu świata i największym twoim problemem jest podlewanie słoneczników. Dlaczego?
– Bo w uprawie słoneczników liczy się konsekwencja w codziennym ich doglądaniu, trzeba uważnie go obserwować pilnować by był odpowiednio nasłoneczniony, nawadniany i nawożony. – Słysząc te słowa miała wrażenie jakby właśnie cytował jej fragment artykułu o uprawie tych roślin.
– Dobrze wiesz, że nie oto mi chodziło.
Pokręcił przecząco głową i zasuwając krzesło powiedział:
– Tej właśnie odpowiedzi przecież szukałaś. Twój problem polega na tym, że jesteś zbyt uparta, by przyznać się do porażki, dlatego gdy coś ci się nie udaje – szukasz jakiegokolwiek innego wyjścia, byle by dobrnąć do końca. Przecież twój plan, jakikolwiek on nie był, z pewnością nigdy nie zakładał zjadania mojego ciasta, prawda? A, jednak coś się nie powiodło i zamiast cieszyć się z triumfu, jesteś tutaj.
I mówiąc te słowa, zabrał jej ciasto sprzed nosa. Łudził się, że w ten sposób się jej pozbędzie.
Raven zirytowana – sama nie wiedząc czym, czy jego słowami, czy jego karygodnym czynem – wstała, a krzesło z hukiem spadło na podłogę.
– Ale w odróżnieniu od ciebie robię cokolwiek! – powiedziała.
Tai niosąc ciasto do lodówki, doszedł do następującej konkluzji. Mogła teleportować się w trzy różne miejsca. Yang i Qrow byli w Animie, a to przecież tam znajdowało się jej Plemię. Nawet jeśli ją wygnali albo stało się cokolwiek innego – o wiele łatwiej i przyjemniej było by jej szukać nowego początku tam. W końcu to Mistral słynęło z rozbudowanego podziemia przestępczego. Z pewnością znalazła by sobie tam jakiś przyjaciół.
– Raven... Coś ty narobiła, że byłaś tak zdesperowana, że przyszłaś akurat do mnie? – zapytał, zamykając z impetem lodówkę. – Czemu nie Qrow, przecież bądź co bądź, to twój brat...
– Kiedy ostatnio się widzieliśmy, oficjalnie ustaliliśmy, że nie jesteśmy rodziną. – odparła stawiając z powrotem krzesło, najwyraźniej żal się jej zrobiło niewinnego mebelka. – Zaraz po tym jak próbowaliśmy się nawzajem pozabijać.
Tai już miał odpowiedzieć, że zawsze, gdy tylko się widzą próbują się pozabijać, ale przemilczał tę kwestię. Po cóż mówić o rzeczach oczywistych, gdy wokół tyle niewiadomych.
– A Yang? – zapytał, próbując zignorować dziurę w podłodze.
– Yang nazwała mnie tchórzem. – powiedziała i dodała obojętnym tonem. – Spośród trójki ludzi, którzy dla mnie się liczą, jeszcze tylko ty nie powiedziałeś mi czegoś optymistycznego, więc teraz daje ci tę możliwość.
W innych okolicznościach, z pewnością wykorzystałby taką okazję, ale teraz co innego wywołało u niego zdziwienie. Z niedowierzaniem zapytał:
– Widziałaś się z Yang?
– Inaczej nie miałaby tej przyjemności nazywać mnie tchórzem, prawda?
– Raven, jak doszło do twojego spotkania z Yang?
– Co cię to tak interesuje? – zapytała. – Yang żyje i ma się świetnie.
– A jak zareagowała... widząc cię po tylu latach?
– Nijak. – odparła. – Chciała, abym otworzyła jej portal do Qrowa, by mogła pobiec na ratunek swojej siostrzyce, która trzyma się tego idioty.
– I w podzięce za to nazwała cię tchórzem?
Ignorując jego pytanie, zwróciła swe kroki do drzwi.
– Pora już na mnie. – powiedziała. – Masz, przecież tyle zajęć do zrobienia. Podlewanie słoneczników to faktycznie trudne zajęcie... Może mam o tym opowiedzieć, Yang, gdy znów ją przypadkiem spotkam?
Tai nie wierzył w to, aby Raven poszła spotkać się ze swoją córką. Ale widząc wyraz zwycięstwa na jej twarzy, zdawało mu się, że wreszcie pojął po co tutaj była.
– A więc po to tu przyszłaś! – krzyknął. – Żeby pocieszyć się, że wcale nie jesteś taka najgorsza, bo jest ktoś kto w twoich oczach jeszcze bardziej niż ty unika niebezpieczeństwa...
– I tobie nikt nie ma tego za złe! – odparła. – Yang nigdy nie nazwała cię tchórzem, mimo że, jedyne co zrobiłeś przez ostatnie lata to podlewałeś chwasty i piekłeś ciasta.
– Wiesz doskonale, że tak nie było. – odpowiedział. – Poza tym, nikt nigdy nie kazał ci odchodzić.
– Nikt nie kazał... – powtórzyła jego słowa i uśmiechnęła się pod nosem.
Usłyszeli pukanie do drzwi. Oboje spojrzeli na siebie chłodnym wzrokiem, na chwilę zawieszając rozmowę. Pukanie stawało się coraz bardziej uporczywe, a gdy Tai z zirytowaną miną otworzył – jego oczom ukazał się jakiś mężczyzna z szaleństwem wpisanym na twarzy. Już miał go pytać, czy nie jest aby jakimś znajomym/dilerem Raven, lecz gość odezwał się pierwszy.
– Jest tu Raven? – zapytał. – Salem kazała przesłać jej pozdrowienia.
Tai, który cały czas patrzył na jegomościa jak na wariata, uśmiechnął się szeroko. Cóż, jeśli idziesz między wrony – to kracz tak jak one.
– Oczywiście, że tak. Wyżarła prawie całe ciasto, ale może jeszcze załapiesz się na jeden kawałek. – powiedział i widząc jego broń dodał – Ale to może kiedy indziej... Do widzenia!
Mówiąc to, zaczął zamykać drzwi, lecz mężczyzna powstrzymał go i z szaleńczym uśmiechem, cały czas kręcąc głową powiedział:
– Nie, nie... Skoro Raven tu jest... to nie mogę iść. Muszę ją zabić.
Te słowa zszokowały Taia. Kompletnie nie wiedział co o tym sądzić. Z jednej strony – z jej charakterem trudno było mu się dziwić, że ktoś chce ją zabić. Z drugiej, jednak przerażała go myśl, że ktoś odnalazł ją tutaj, w jego domu. Nie chciał, żeby jego chatka nazbyt ucierpiała. Niedawno robił gruntowny remont, nie chciał by jego praca poszła na marne.
– Uroczo... – odparł przerywając niezręczną ciszę. – A czemuż to?
– To jest ściśle tajne.
– Dam ci ciasto. – odpowiedział. – Jest czekoladowe.
– Sam je sobie wezmę, jak już cię zabije... – odparł.– No dobra, ufam, że nie kłamiesz z tym ciastem, to masz tutaj w ramach wdzięczności informację: Raven jest Damą Wiosny, a Salem...
Lecz nie dane im było dalej rozmawiać , bo już po chwili ów anonimowy mężczyzna leżał nieprzytomny. Jego upadek był tak nieszczęśliwy, że strącił jeszcze wazon stojący obok, a który roztrzaskany na jego twarzy stworzył mozaikę krwi i porcelany.
– Raven... – warknął Tai.
Nie musiał się nawet odwracać. Doskonale wiedział, że to jej sprawka.
– To wiatr. – odparła wzruszając ramionami.
Tai zanotował sobie w głowie, by następnym razem zaprosić Raven na kawę w mieście. Przynajmniej nie będzie miał tak dużych strat. Nie znał tego człowieka, lecz postanowił, że czym prędzej trzeba go zabrać z progu, bo jeszcze ktoś oskarży go o morderstwo.
Tak, więc, gdy on układał tego dziwnego człowieka na swojej kanapie, którą spisał już na straty. Raven zaparzała sobie herbatę, którą następnie zaczęła słodzić. Ten, jeden fakt, utwierdził go w przekonaniu, że ma do czynienia z jej prawdziwą wersją. Pięć łyżek – nikt inny na tym świecie nie słodzi herbaty łyżką. Cóż, to zawsze było dla Taia dziwne, że ktoś tak zgorzkniały jest w stanie wypić coś tak obrzydliwie słodkiego.
Kiedy wreszcie ułożył tego człeka na kanapie – przyjrzał mu się nieco i zauważył, że miał ogon. Czyżby Raven zadarła z Białym Kłem?
Na razie, jednak musiał odrzucić te pytania – bo kimkolwiek ten faunus nie był – nie mógł całe życie przeleżeć na jego kanapie.
– No, więc... co z nim zrobimy? Sprzedamy na organy? – powiedział. – A może zawieziemy go do szpitala?
– Zostawimy go tutaj. – odparła. – Niech powie Salem, co tu widział...
– Oszalałaś? – zapytał. – Ta wariatka zniszczy mi dom!
Raven machając mu przed oczami, papierami znalezionymi na parapecie powiedziała:
– Zapłaciłeś ubezpieczenie. Możemy, więc spokojnie iść ratować naszą córkę.
Choć te dwa zdania brzmiały dość groteskowo, to jak na standardy Raven podchodziło to niemalże pod altruizm. Tai przez chwilę nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
– A co ci się tak nagle odmieniło?
– Głupcze, to prosta kalkulacja. Skoro ona może mnie znaleźć w takiej dziurze jak ta, to zaprowadzę ją do Ozpina. Jedno zabije drugie i będzie spokój. – powiedziała. – A ty wreszcie będziesz mógł się pochwalić, że uratowałeś świat.
Mówiąc to otworzyła portal, lecz wtem Tai przypomniał sobie o istotnym szczególe – nie zabrał swojej broni. I podczas gdy on latał po domu szukając tego dziadostwa, co akurat w tamtej chwili musiało się gdzieś zawieruszyć. Raven stała w salonie i podziwiała kolekcję zdjęć. Na wielu z nich znajdowała się Yang – zawsze uśmiechnięta. Przez chwilę kobieta żałowała, że nie było jej w tych wszystkich momentach jej życia i przeszło jej przez myśl, by naprawić te błędy. Być taką typową, nudną, mateczką.
A potem przypomniała sobie co wydarzyło się w Krypcie i już jej przeszło. Ludzie może i się zmieniają, ale opinie o innych rzadko kiedy zmieniają. Raven uświadomiła sobie gorzką prawdę, że w oczach Yang już na zawsze pozostanie tą, która jest mocna, ale nie silna.
Może chociaż przyjdzie na mój pogrzeb? To, że niewątpliwie niedługo umrze – było dla niej pewnikiem. Wszystkie Damy kończyły swój żywot w ten sam sposób – zabite przez kogoś lepszego, silniejszego. Żadna nie umierała z przyczyn naturalnych. W pogoni za wielką mocą – zawsze znajdą się tacy co zrobią dla niej wszystko. A Raven czuła, że robi się coraz słabsza, podczas gdy wrogowie rosną w siłę. Jedyne co mogła teraz zrobić to wykorzystać czas jaki jej pozostał – i dokończyć to co zaczęła.
Spojrzała na portal – przez chwilę coś ją korciło, aby wejść tam samej, zmienić się w kruka i znów gdzieś uciec. Ale potem spojrzała na człowieka na kanapie. Nie mogła uciec, ponieważ nie miała dokąd. Gdziekolwiek by nie poszła – ona i tak ją znajdzie. Ta myśl najbardziej ją przerażała. Odkąd dostała moc przemiany w kruka– czuła się bezpieczniej. Zawsze mogła się zmienić w jedną z tych czarnych istot, które ludzie zupełnie ignorują – i zniknąć.
A teraz padła ofiarom własnej ucieczki. Zaczynały dopadać ją wątpliwości. Może, gdyby nie stanęła po stronie Salem – wszystko było by jak dawniej? Ozpin i jego banda zdobyli by Haven, a ona szczęśliwie wróciła by do swojego Plemienia.
I wtedy z zamyśleń wyrwało ją głośne dudnienie, jakie towarzyszyło Taiowi schodzącemu ze schodów. Szukając swej broni – gorączkowo próbował znaleźć wyjaśnienie całej tej sytuacji. Wahał się, czy powinien iść z nią gdziekolwiek. Lecz ostatecznie znalazł dwa powody, dla których warto to było zrobić. Po pierwsze:być może wreszcie wyjaśnią sobie te wszystkie dawne sprawy.
Po drugie: Byłby bliżej Yang i Ruby. Mógłby je wesprzeć, w tym trudnym przedsięwzięciu. I ochronić przed słowami Raven, które raniły bardziej niźli noże.
Gdy stanął przed portalem – z bronią, która jak się okazało leżała w koszu z brudną odzieżą – zadał jej jedno pytanie, te które niosło najwięcej wątpliwości:
– Raven, jakim cudem, jesteś Damą Wiosny?
Wiedząc, że tam dokąd się udają jeszcze dziesiątki osób będą o to pytać – zignorowała je i mocnym kopnięciem wrzuciła go do portalu – gwarantując mu bolesny upadek.
Sama zaś przeszła przez portal dopiero po kilku minutach – kiedy wreszcie blacha po cieście została pusta. Od tego momentu obiecała sobie nigdy nie zostawiać już żadnej sprawy niedokończonej.
______
Tytuł jak się pewnie domyślacie po przeczytaniu - wynika z tego, że mamy tu niezłą plejadę emocji - taki chaos xD (Tak, tak to było zaplanowane - to wcale nie jest tak, że kanon i logika wzięły walizy i wyjechały na wakacje )
Dziękuje za uwagę i miłego dnia życzę xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top