Miniaturki Dodatkowe
Kilka miniaturek z Pisanego Października
Zimowe wieczory w pokoju wspólnym Slytherinu potrafiły być chłodne.
Głównie poprzez umiejscowienie – po pierwsze lochy, a po drugie jezioro.
Uczniowie domu węża jednak potrafili przyzwyczaić się do zimnych murów.
Grupka przyjaciół siedziała przed kominkiem i ogrzewała się ciepłem z niego bijącym.
Astoria w pewnym momencie zaczęła pocierać dłońmi o ramiona.
– Zimno mi – poskarżyła się.
Wtedy Theodore zdjął z siebie bluzę i podał ją młodszej ślizgonce.
– Proszę weź, mnie nie jest zimno.
Szatynka niemal porwała bluzę chłopaka i założyła ją na siebie.
– Dziękuję Theo.
– Zimno mi – powiedział nagle Blaise. Odpowiedzi nie uzyskał, więc powtórzył się sugestywnie trąc dłońmi o siebie. – Zimno mi – powtórzył raz trzeci.
– Gratulacje – wypowiedziały Pansy i Daphne.
***** ***
Zakazany Las posiadał wiele naprawdę ciekawych miejsc. Większość osób odstraszała nazwa. Jednak nie mnie. Lubiłam czasami poczuć dreszczyk adrenaliny.
W Zakazanym Lesie miałam swoje jedno ulubione miejsce, gdzie uwielbiałam spędzać czas. Było dość trudne do znalezienia, ale warte zachodu. Malownicze jeziorko otoczone polaną. Żeby tam dojść potrzeba było jednak pokonać kilka niezbyt miłych przeszkód, na przykład gniazdo sklątek tylnowybuchowych.
Poza mną była tylko jedna osoba, która wiedziała o tym miejscu: mój tajemniczy chłopak - sam Harry Potter.
Gryfon uwielbiał łamanie regulaminu szkolnego aż za bardzo. W tym dobraliśmy się idealnie. Nie raz i nie dwa wymykaliśmy się po ciszy nocnej – pożyczył mi w tym celu Pelerynę Niewidkę, pamiątkę po swoim ojcu.
Zazwyczaj organizowaliśmy sobie lot na miotle, był to jeden z moich ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu, mogłam bezkarnie się do niego przytulać.
Polanka jednak była naszym ulubionym miejscem spotkań – byliśmy tam sami, tylko we dwoje, co sprzyjało romantycznemu klimatowi, a Harry miał słabość do taniego romantyzmu, co dodawało mu uroku. Ja w kwestii relacji damsko-męskich stąpałam twardo po ziemi, wiedziałam z czym to się je. Ale zagubienie i niedoświadczenie gryfona mnie po prostu kręciło.
Uwielbiałam go prowokować kusymi spódniczkami, czy dwuznacznym zachowaniem. Pociągała mnie jego zazdrość i chęć oznaczenia "terytorium". Najczęściej zaciągał mnie do opuszczonych sal, albo jakichś schowków.
Kochałam go takiego jakim był, a był typowym, narwanym gryfiakiem, zupełnym przeciwieństwem chłodno myślącej ślizgonki. Więc przeciwieństwa jednak się przyciągają.
***** ***
– Nie zrobiłeś tego – były to pierwsze słowa jakimi uraczyłam Zabiniego, kiedy pojawił się w Pokoju Wspólnym Slytherinu.
– Zrobiłem – oznajmił, pokazując nam trzymaną w ręce butelkę odżywki do włosów.
– Wiesz, że on cię zamorduje, nie? – powiedział Theo, tuląc Astorię, siedzącą na jego kolanach.
– Dla tego widoku warto, uwierzcie.
– Kto to zrobił?! – dało się słyszeć po jakimś kwadransie.
– Lepiej się schowaj – poradziłam Diabłu.
Mulat rzucił na siebie Zaklęcie Kameleona i wtopił się w otoczenie.
– Zamorduję! - W Salonie pojawił Draco Malfoy w spodniach dresowych i neonowo-różowych włosach.
Wszyscy siedzący w pokoju zaczęli się śmiać. To dopiero był widok.
– Kto to zrobił?! – Malfoy starał się przekrzyczeć hałas.
– Nie wiem kto, ale należy mu się dozgonne uwielbienie od wszystkich pokoleń ślizgonów – odparłam poprzez śmiech.
– Parkinson to nie jest śmieszne! – wysyczał farbowany blondyn.
– Ma ktoś aparat!? – zawołałam.
– Parkinson!
– No co? – nie mogłam ze śmiechu.
– Zamorduję was wszystkich!
Po pokoju nagle rozległ się dźwięk robionego zdjęcia.
Wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku. Każdy zobaczył lewitujący aparat.
– Zabiję. – Zaczął zbliżać się do niewidzialnego Blaisa.
Zareagowałam błyskawicznie – przywołałam aparat i otoczyłam się tarczą.
– Parkinson oddaj mi to – wysyczał w moim kierunku Draco.
– A co dostanę? – zamrugałam, jednocześnie robiąc dziubek.
– Nie zamorduję cię.
– To mnie nie przekonuje. – Bawiłam się aparatem, kilkoma zaklęciami stworzyłam kopię zapasową aparatu i odesłałam ją do swojego kufra.
– Zrobię cokolwiek zechcesz, tylko oddaj mi ten aparat.
– Wszystko?
– Wszystko.
– Ubierz się na różowo i pójdź tak na lekcje.
– Nie, tego nie zrobię.
– To nie dostaniesz aparatu i jutro twoje zdjęcia będą wszędzie.
– Dobra, niech ci będzie. A teraz oddaj mi aparat.
– Uważasz mnie za głupią? Najpierw się przebierz, a aparat dostaniesz po lekcjach.
Draco nic nie powiedział tylko wyszedł do dormitorium.
– Ją się tak naraziłem, a ty chcesz mu oddać ten aparat, Pansy no – Zabini pojawił się gdzieś po mojej lewej.
– Diable czy ty uważasz mnie za kompletną idiotkę?
– Nie, absolutnie nie.
– Zaprzeczyłeś podwójnie, wiesz co to znaczy?
– Nie...
– Że chyba powinnam się na ciebie obrazić. Podwójna negacja, to prawie jak kłamstwo.
– Nie uważałem, nie uważam i nie będę uważał cię za kompletną idiotkę. Lepiej?
– Lepiej. Nie jestem głupia, mam kopię.
***** ***
Pamiętam jakby to było wczoraj.
Zarobiłem szlaban od Snape'a, tylko dlatego, że eliksir nie był taki jak w instrukcji. Byłem do tego przyzwyczajony. Nauczyciel eliksirów nie przegapił żadnej szansy, żeby mi dopiec.
Jedyną rzeczą, która mnie wtedy zdziwiła to ogromny wybuch kociołka ślizgońskiej prymuski Pansy Parkinson. W jej przypadku nie było mowy o pomyłce, to było działanie z pełną premedytacją.
Podejrzewam, że skończyłoby się tylko na utracie punktów gdyby eliksir nie wybuchł prosto w twarz Snape'a – brunetka również dostała szlaban i wydawała się z niego nadzwyczajnie zadowolona.
W porze kolacji zjawiłem się pod salą od eliksirów. Czekał tam tylko Snape. Kazał mi oddać mu moją różdżkę, zrobiłem to dość niechętnie.
Wtedy zjawiła się ślizgonka, w stroju zupełnie nie pasującym do standardu szlabanu - w czarnej, przylegającej, mega krótkiej sukience i wysokich szpilkach. Musiałem przyznać sam przed sobą, że wyglądała niesamowicie seksownie.
Profesor wpuścił nas do klasy i kazał ją wysprzątać na błysk.
Zabrałem się za sprzątanie z całych sił, starając się nie zerkać w stronę dziewczyny.
Wszystko legło w gruzach kiedy usiadła na ławce centralnie przede mną.
– Myślisz, że nie czuję, że się na mnie gapisz? – spytała, zakładając nogę na nogę. Pieprzona kusicielka, zrobiła to specjalnie. Wiedziała, że w ten sposób zmusi mnie do zerknięcia.
Zdążyłem zauważyć koronkowe, czarne podwiązki, zanim zeskoczyła z biurka i podeszła do mnie na tyle blisko, że zdołałem poczuć jej perfumy. Zniewalający zapach lilli, czekolady i czegoś jeszcze.
– Gapisz się na mnie od połowy miesiąca, dzień w dzień, lekcja w lekcje, przerwa w przerwę. Robisz to na tyle zauważalnie, że zaraz rozniosą się plotki po calutkiej szkole.
Nie mogłem skupić się na jej słowach, kiedy stała tak blisko mnie. Patrzyłem tylko na usta. Pomalowane krwisto czerwoną szminką. Skubana.
– Harry – zmusiła mnie do spojrzenia jej prosto w oczy. – Przecież prosiłam cię o dyskrecję, nieprawdaż? – zatrzepotała rzęsami i kompletnie straciłem dla niej głowę.
Tylko ona jedna potrafiła kompletnie zawrócić mi w głowie jednym spojrzeniem. Kolor jej oczu nie był jedynie zielony, to był kalejdoskop odcieni.
Truskawki. Przebiegła ślizgonka użyła perfum na bazie amortencji.
– No i co ja mam z tobą zrobić? – wplotła palce w moje włosy, raz za razem pociągając delikatnie.
Stanęła na palcach i pocałowała mnie przelotnie, żeby szybko uciec na drugi koniec sali.
– Jak sprzątniesz to zastanowię się nad nagrodą – mruknęła, biorąc się za porządki.
Nie mogłem przestać o niej myśleć, zwłaszcza jak co chwilę mnie prowokowała. Pieprzona manipulatorka, doskonale wiedziała jak działa na płeć przeciwną.
Pierwszą rzeczą jaką zrobiła po powrocie nauczyciela i skończeniu szlabanu było zaciągnięcie mnie do jakiegoś kantorka.
Tam pocałowała mnie z pełną żarliwością. Smakowała czekoladą i truskawkami.
***** ***
Harry, to miało być straszne? – zapytała Pans kiedy wyszliśmy z kina. Lubiłem wprowadzać byłą ślizgonkę w świat nie magiczny.
– Teoretycznie – odpowiedziałem, otaczając ją ramieniem.
– A wcale nie było. Ale muszę przyznać, że skoro potrafią zrobić magię bez magii, to są całkiem nieźli. Ale tego klauna to mogli bardziej ustrasznić.
– Chyba nie do końca wiesz jak wyglądają klauni, no i nie jestem przekonany czy takie słowo istnieje. Następnym razem zabiorę cię do cyrku.
– Do czego?
– Do cyrku. To takie miejsce gdzie występują akrobaci, iluzjoniści czyli udawani mugolscy czarodzieje i dość często zwierzęta. No i klauni. Tacy prawdziwi.
– Nie mogę się doczekać.
Napiszcie, która jest Waszym zdaniem najfajniejsza
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top