Miniaturka 2 - "Więzi"
- Pansy? Coś ci jest? – wybudził mnie głos Astorii.
Otworzyłam oczy i zamrugałam, żeby wyostrzyć wzrok. Zorientowałam się, że wpół siedzę, wpół leżę koło łóżka.
- Nie – odpowiedziałam przyjaciółce. – Tylko przysnęłam.
- Na pewno? Jesteś strasznie blada. Znaczy bledsza niż zwykle – szybko się poprawiła.
Od przerwy świątecznej w trakcie siódmego roku, kiedy to pokłóciłam się z rodzicami i uciekłam z domu, mój organizm zmienił się. Zapłaciłam za swoją głupotę i błąkanie się po obskurnych dzielnicach po nocach – zostałam ugryziona przez wampira i sama stałam się jedną z nich. Moje ciało zmieniło się pod wpływem przemiany – byłam dużo bardziej bledsza niż zwykli ludzie.
- Na pewno – podniosłam się dość szybko do pozycji pionowej przez co zakręciło mi się w głowie.
- Pans! – Astoria zareagowała niemal natychmiast, ubezpieczając mnie.
- To nic – podparłam się o filar. – po prostu za szybko wstałam – uspokoiłam przyjaciółkę.
- A to nie chodzi o to, że jesteś po prostu głodna?
Nie dałam po sobie tego poznać, ale dziewczyna miała rację. Jako wampirzyca powinnam urozmaicać swoją dietę świeżą krwią, co najmniej raz w miesiącu. Jednak robiłam to rzadziej przez co organizm bronił się powodując większą bladość i ospałość.
- Nie – skłamałam. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Okej – szatynka pokiwała głową i odsunęła się. – To dobrze.
Przeszłam kawałek od łóżka do biurka i znowu zakręciło mi się w głowie.
- Pansy! – krzyk Ast był ostatnim co usłyszałam, zanim odleciałam.
Obudziło mnie silne potrząsanie za ramiona. Musiałam zamrugać kilka razy, żeby zobaczyć co się dzieje.
Jak się okazało potrząsał mną Draco, a cała reszta się na mnie patrzyła.
- Co się stało? – zapytałam słabym głosem.
- Podobno zemdlałaś – Blaise podał mi rękę, żebym mogła wstać, z czego skorzystałam.
- Kiedy ostatnio piłaś? – spytał Theodore.
- Jakoś w trakcie ferii – odpowiedziałam szczerze.
- Czyś ty zwariowała?! – nakrzyczała na mnie Daphne. – Jak mogłaś doprowadzić się do takiego stanu?
- Daph wystarczy – Draco położył rękę blondynce na ramieniu. – Nie musisz od razu się unosić.
Musiałam przyznać, że miałam najlepszych przyjaciół pod słońcem. Na wieść o mojej przypadłości nie odwrócili się ode mnie, tylko wspierali najlepiej jak mogli.
- Musisz się napić Pans – Ast podeszła do biurka i wyjęła z szuflady niewielki sztylet i fiolkę z maścią.
- Naprawdę nie musicie tego robić – zaprotestowałam kiedy szatynka podała ostrze blondynowi.
- Żebyś nam tu zahibernowała na kilka lat? Nie dziękuje, chcemy cię mieć przy sobie teraz.
Ślizgon naciął sobie skórę dłoni. Czując charakterystyczny, metaliczny zapach krwi jak zaprogramowane wysunęły się moje kły. Wykorzystałam całą siłę woli, żeby nie rzucić się na chłopaka. Złapałam jego wysuniętą w moją stronę dłoń i przybliżyłam do ust. Zaczęłam wysysać krew z rany, pilnując się, żeby nie drasnąć go kłem, ani nie wypić za dużo.
Kiedy skończyłam, wsunęłam kły na poprzednie miejsce.
- Dziękuję.
- Nie ma za co Pansy – odpowiedział blondyn, smarując ranę maścią. Po kilku sekundach cięcie zasklepiło się.
- Mam pomysł – odezwał się Blaise. – Zorganizujmy jakąś imprezę w najbliższym czasie. Zadbamy, żeby nasza wampireczka znalazła sobie jakiegoś typka do podgryzienia.
- Blaise – zaczęłam.
- To dobry pomysł – przerwała mi starsza Greengrass. – Napijesz się i to tak jak powinnaś.
Próbowałam jeszcze protestować, ale poległam z kretesem stanęło na zorganizowaniu w lochach maskowej imprezy dla szósto, siódmorocznych i osób z roku powtórkowego.
W dzień imprezy chodziłam poddenerwowana. Nie byłam entuzjastką wysysania innych. Robiłam to tylko wtedy kiedy musiałam, czyli i tak za rzadko.
Obawiałam się, że nie będę potrafiła przestać i albo kogoś zabiję, albo połączę więzią. Mimo wszystko byłam dość początkującą wampirzycą i nie znałam jeszcze wszystkich aspektów bycia wampirem. Nie wiedziałam ile dokładnie mogę wypić bez żadnych konsekwencji. I wolałam tego nie robić dopóki nie poznam swoich ograniczeń.
Dziewczyny dopilnowały mojego przebrania się. Siedziały ze mną w pokoju tak długo aż przebrałam się na imprezę. Potem razem z nimi przeszłam z Pokoju Wspólnego Slytherinu do przygotowanego przez chłopaków miejsca, w którym miała odbyć się impreza.
Profesor Slughorn pozwolił nam do tego celu wykorzystać jedną z wielu nieużywanych sal na terenie lochów, pod warunkiem, że zaproszenia dostaną uczniowie każdego z domów. Od początku roku powtórkowego dyrektorka prowadziła program mający na celu pozbycie się uprzedzeń do domów. W sumie jej to nawet wyszło.
Może i dalej ślizgoni nie przepadali za gryfonami, ale nie okazywali tego w jawny sposób. My jako najstarsi z ślizgonów musieliśmy świecić przykładem i zaprzestać tej bezowocnej rywalizacji. Można powiedzieć, że się do tego stosowaliśmy, nie licząc meczów Quidditcha nigdzie więcej nie można było między domowej rywalizacji. Co więcej Blaise związał się z Ginny przez co byliśmy zmuszeni spędzać razem więcej czasu i odkryliśmy, że gryfoni wcale nie są tacy źli.
Przez większą część maskarady siedziałam na uboczu i nudziłam się, popijając drinki przyrządzane przez Theo. Jako nieumarła miałam większą odporność na alkohol. Nie wróciłam do pokoju, bo cały czas byłam pod czujnym okiem sióstr Greengrass.
- Można? – usłyszałam. Podniosłam głowę i zobaczyłam jakiegoś chłopaka.
- Siadaj nie gryzę – miałam ochotę walnąć się w łeb.
- Dzięki – zajął miejsce naprzeciwko. – Dlaczego siedzisz tak sama? O ile mogę o to spytać.
Lekko się uśmiechnęłam zanim odpowiedziałam.
- Pilnują mnie, żebym została – szepnęłam, dyskretnie wskazując kierunek, gdzie stała blondynka. Przy czym zobaczyłam kolor oczu mojego rozmówcy soczystą, ciemną zieleń. – A ty? Dlaczego wolisz siedzieć niż się bawić? Hmm?
- Tylko się nie śmiej, okej?
- Niczego nie obiecuję - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie potrafię tańczyć, a jestem tu tylko z powodu przyjaciół.
- I nie chciałeś się zbytnio nudzić więc postanowiłeś zagadać do pierwszej lepszej dziewczyny, która się nudzi, tak?
- Nie wiem czy można cię nazwać pierwszą lepszą. Znam tylko jedną ślizgonkę, która ubiera się w tak wyzywający sposób, ale na pewno nie jest dziewczyną, która chciałaby, żeby nazywać ją pierwszą lepszą, Pansy.
Utworzyłam z ust dzióbek i posłałam chłopakowi spojrzenie jakbym nie była zbyt zadowolona jego rozpoznaniem mnie.
- Może i masz rację - przyjrzałam mu się uważnie - Harry.
- Mimo wszystko Blaise miał fajny pomysł z tymi maskami.
- Przekażę mu twoje słowa - obiecałam.
- Jak chcesz, wolałbym się dowiedzieć czemu królowa Slytherinu siedzi w kącie zamiast królować na parkiecie.
- To moja słodka tajemnica - puściłam do niego perskie oczko. Uznałam, że mogę sobie pozwolić na niezobowiązujący flirt.
- A czy jestem godzien jej poznania? - Podobała mi się ta strona Chłopca, który przeżył. Rzadko kto był w stanie dorównać mi we flirtowaniu, a ja lubiłam się bawić.
- Nie wiem, to zależy czy jesteś w stanie mi pomóc - nachyliłam się nad stołem, specjalnie uwydatniając dekolt. I tak jak się spodziewałam gryfon powędrował tam spojrzeniem.
- Cokolwiek by to nie było najpierw muszę wiedzieć o co dokładnie chodzi. I co musiałbym zrobić.
- Musiałbyś pomóc mi się stąd wydostać, ale nie wiem czy dasz radę, bo najpierw musiałbyś się trochę zabawić.
- A jaką mam pewność, że jak ci pomogę to nie znikniesz, zostawiając mnie samego?
- Musisz mi zaufać - zatrzepotałam rzęsami, jednocześnie kreśląc wzorki na dłoni chłopaka, w której trzymał drinka.
- Zakładam, że będę musiał wejść na parkiet.
- Niestety - pokiwałam - ale wiem jak ci pomóc.
Uznałam, że pomoc gryfona pomoże mi się wydostać i stwarzać pozory napicia się dla moich przyjaciół.
Kazałam Potterowi dopić alkohol, a potem zaprowadziłam go pod barek, w którym urzędował Theodore. Tam poprosiłam ślizgona o kilka drinków, które wypiłam razem z Harrym.
- Ty wiesz, że nie potrafię tańczyć, nie? - spytał mój towarzysz, kiedy przedzieraliśmy się przez tańczący tłum.
- Wyluzuj i daj się ponieść muzyce - ciągnęłam go za rękę.
- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
- Gwarantuję, że ci się uda jak się postarasz, jak chcesz to mogę ci zdradzić mój sekret od razu.
- A skąd mam wiedzieć, że to nie zwykła podpucha?
Zatrzymałam się i odwróciłam przodem do chłopaka. Byliśmy akurat gdzieś pośrodku parkietu. Położyłam mu ręce na ramiona czym przybliżyłam nas do siebie.
- Czy ja kiedykolwiek kogokolwiek podpuszczałam? - spytałam retorycznie, zaczynając bujać się w rytm melodii.
- Serio pytasz?
- To było retoryczne, Harry. - Czułam, że chłopak nie jest przyzwyczajony do takich zbliżeń. W normalnej sytuacji uznałabym to za urocze, ale w momencie kiedy zależał od tego mój wolny wieczór. - Ręce na talię, Harry.
- No nie wiem czy to napewno dobry pomysł.
Wywróciłam oczami i sama nakierowałam jego ręce w odpowiednie miejsce.
Wystarczyło kilka utworów, żeby gryfon w miarę się wyluzował i pozwolił ponieść się muzyce.
- Widzisz? To wcale nie jest takie trudne - szepnęłam mu wprost do ucha.
- Może dla ciebie.
Postanowiłam pójść o krok dalej i splotłam dłonie za karkiem towarzysza, czym zmusiłam go do powtórzenia czynności i zmniejszenia odległości pomiędzy.
- Króluje na parkiecie tylko wtedy kiedy mam odpowiedniego partnera. - Uznałam za odpowiednie wynagrodzenie brunetowi niecodziennej sytuacji.
- Czyli uważasz, że jestem dla ciebie odpowiedni?
- Wiesz, każdy inny facet próbowałby wykorzystać taką sytuację do swoich celów. Na przykład mugole są pod tym względem prości w obsłudze.
- Chodzisz na mugolskie imprezy?
- A czemu nie? Często są lepsze od tych naszych. Mają fajną muzykę, klimat, lokale. Można się zabawić.
- Masz jeszcze jakieś niespodzianki? Cały czas dowiaduję się o tobie czegoś nowego.
- Lubię zaskakiwać.
Musiałam przyznać, że świetnie się bawiłam spędzając czas sam na sam z gryfonem. Nie był w żadnym stopniu taki jak większość chłopaków, których spotykałam na mugolskich potańcówkach.
Przetańczyliśmy razem jeszcze kilka piosenek w międzyczasie popijąc alkohol. Potem pociągnęłam Harry'ego do wyjścia, dbając, żeby zobaczyła nas Daphne.
- Zobacz, udało nam się - powiedziałam, kiedy bez problemu zniknęliśmy z imprezy. - Mam nadzieję, że bawiłeś się tak dobrze jak ja.
- Wyobraź sobie, że owszem, bawiłem się świetnie nawet pomimo tańca. Wychodzi na to, że jednak jak się wyluzuję to daję radę. Z chęcią powtórzyłbym jeszcze kiedyś taką ucieczkę.
- Może kiedyś nadarzy się okazja.
Gryfon uparł się, że odprowadzi mnie pod Pokój Wspólny, nie stawiałam się długo, miło było z nim pogawędzić.
-- Dziękuję za miły wieczór - powiedziałam, kiedy dotarliśmy do celu naszej wędrówki.
- Ja również - uśmiechnął się.
Nie wiedząc czemu poczułam jakieś dziwne pragnienie i kierowana nim, zbliżyłam się do chłopaka i pocałowałam.
Jakieś kilka sekund zajęło mu zorientowanie się w sytuacji. Podejrzewam, że gdyby nie buzujący w żyłach alkohol po prostu by mnie odepchnął, ale na szczęście otumanione procentami zmysły nakazały mu oddać pocałunek.
Czułam, że to nie jest umiejętność opanowana przez niego do końca i to na mnie spadło kierowanie sytuacją, ale nie przeszkadzało mi to.
Pozwoliłam sobie na pogłębienie pocałunku i wędrówkę rąk po ciele partnera.
Nie przewidziałam tylko, że do władzy dojdzie moja wampirza przypadłość i wykorzysta sytuację do zaspokojenia pragnienia.
Ach ta ja... początkowo ta miniaturka miała być bardziej związana z Halloween, ale jak to ja, nie wyrobiłam się. Miałam pisać jedną z dwóch wcześniej omówionych miniaturek, ale zamiast tej jednej wybranej próbuje pisać dwie na raz i wychodzi tak jak zwykle
No cóż miniaturka jakaś jednak jest więc mogę zdradzić, że chcę zrobić z niej coś dłuższego jeszcze nie wiem do końca jak to będzie wyglądać, ale wiem jedno - wymyślę jakiś opis, spróbuję pobawić się w karty postaci, zrobię tak zwaną okładkę tymczasową i opublikuję nową książkę, więc obserwujcie profil, żeby być na bieżąco
Do napisania
Diana
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top