9.3 Alejka
Szczerze? Nie miałom pomysłu na to XD
Edited by alemqa <3
morwin, 355
~~~~
Szatyn niepewnie kroczył w kierunku miejsca ukazującego się na GPS'ie. Długo na to czekał, ponad dwa tygodnie od jego ostatniej wizyty w więzieniu. Nie wiedział, czego się spodziewać. Erwin napisał mu krótkie "jestem wolny", po czym dołączył do wiadomości swoją lokalizację. Tak jak się wcześniej umawiali, znajdował się na południowym Los Santos.
Gregory zauważył siwą czuprynę nieudolnie zasłoniętą kapturem. Mężczyzna opierał się o ścianę, stojąc nienaturalnie w bezruchu. Maska zakrywała większość twarzy, lecz dwa złote diamenciki migały wesoło zza zakrycia.
— Wreszcie — mruknął, przyciągając Montanhę za bluzę.
— Wreszcie? Ty mówisz wreszcie? — zdziwił się szatyn. — To ja czekałem na ciebie kilkanaście dni od akcji z kluczykiem. Czemu tyle? — zapytał, mimowoli głaszcząc policzek złotookiego. Nie mógł się na niego złościć, był bardziej zainteresowany, niż zdenerwowany.
— Eh, Grzegorz, to nie takie proste. Musiała nadarzyć się mi okazja i w ogóle...
— W sensie?
— Nie wiem czy zapomniałeś, ale są tam strażnicy z pistoletami. Łatwo by mnie złapali, gdyby nie jakiś haczyk. Na szczęście, dzień po otrzymaniu kluczyka, San "przypadkiem" dał się złapać i porozmawiał ze mną. Udało się mnie podmienić na Camilo, ale przygotowania do tego nie były proste — zrelacjonował młodszy. — Dziwne, że nikt cię nie raczył o tym poinformować.
— W końcu jestem psem, przecież muszę na siłę wsadzać ludzi do więzienia, nawet mojego chłopaka — burknął ironicznie Gregory. — Powiedz tym swoim, że jeśli chodzi o sprawy takie jak dożywocie czy kara śmierci, to jestem jak najbardziej po twojej stronie. Ja pierdole, myślałem, że to oczywiste.
— Debile — skwitował Erwin. — Camilo powinien niedługo wyjść za dobre sprawowanie, lecz jeszcze trochę minie. Mogę się poruszać na mieście jako on, albo się ukrywać.
— Mam ochotę własnoręcznie cię zmusić do siedzenia w domu — rzekł Montanha. — Mam kilka pomysłów...
— Mmm, podzielisz się? — Knuckles uśmiechnął się sugestywnie.
— Przykułbym cię kajdankami i zostawił samego dopóki nie wrócę z pracy, a następnie osobiście bym cię pilnował— rzucił, wzruszając ramionami.
— Takie więzienie mi zdecydowanie bardziej odpowiada — roześmiał się młodszy. — Spokojnie, nie dam się złapać.
— Ta... — wymamrotał brązowooki, wzdychając cicho. Erwin przybliżył się do twarzy kochanka.
— Hej, nie martw się. Będzie dobrze — zapewnił łagodnie, całując go subtelnie w usta. Szatyn zamruczał z delikatnej przyjemności i lekko przycisnął mężczyznę do ściany alejki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top