8. Ciąża

Disclaimer: było to napisane wtedy gdy Erwin IC mówił wszystkim, że jest w ciąży, więc xd don't judge, też nie lubię mpreg. No i ofc sporo faktów jest pozmienianych na potrzebę fika XD

Przepraszam

Edited by alemqa <3

morwin, 675

~~~~

Erwin na drżących nogach wrócił do mieszkania. Wiadomość, którą usłyszał od lekarza była jednocześnie tak absurdalna i tak martwiąca, że autentycznie nie wiedział, jak zareagować. Oczywiście poza strachem, który odczuwał każdym centymetrem swojego ciała.

ciąża.

Jakim kurwa cudem? Jest biologicznym mężczyzną, nie miał nigdy żadnej informacji, że jest w jakimkolwiek stopniu interpłciowy. Wprawdzie w Los Santos działy się rzeczy równie absurdalne — cofanie w czasie, morphlingi i klony, tajne organizacje, inne osi czasu, bogowie i demony, zmartwychwstanie, interakcje z duchami czy rozmowy z nieżywymi — lecz ciąża nie jest czymś, czego Erwin mógł się spodziewać po swoim ciele.

Test DNA przynajmniej utwierdził Knucklesa w jednej sprawie; 'ojcem' nie jest jakieś niewytłumaczone bóstwo czy demon, a jego prawdziwy partner. Na samą myśl, mimo zdenerwowania, siwowłosy parsknął śmiechem; trudno było mu wymyślić gorszą parę do wychowywania dziecka, niż on i Gregory. To również napawało go niepewnością. Nie mógł pozbyć się dziecka poprzez aborcję, w końcu nie był kobietą, a jakiekolwiek eksperymenty na nim mogłyby się nieprzyjemnie skończyć. Oddać do adopcji zaś nie chciał; sam miał niedobre wspomnienia z domu dziecka.

Tylko jak pogodzić niebezpieczne życie gangstera i policjanta z narodzinami małego gówniarza?

Kilka faktów uspokajało Erwina. Po pierwsze, Montanha ma dwójkę dzieci. Wprawdzie był beznadziejnym rodzicem w obu przypadkach, lecz doświadczenie czyni mistrza; pewnie wie o rodzicielstwie więcej, niż on.

Po drugie, cały Zakshot byłby skłonny do pomocy. San i Sky sami wychowywali synka, na pewno coś poradzą. Dia, choć nie miał biologicznych potomków, zaadoptował Landrynki. Owszem, byli oni zdecydowanie starsi, lecz skoro Garcon sobie poradził z siódemką bojówkarzy, to i on powinien dać radę z jednym bachorem. Reszta grupy, choć z mniejszą wiedzą, na pewno również się przyda. W razie potrzeby mogą na zmianę niańczyć maluszka.

Mimo logicznych tłumaczeń, złotooki nadal odczuwał przeogromny stres. Musiał komuś powiedzieć. Kusiło go, by wygadać się Carbonarze czy chociażby Heidi, lecz wiedział, że ktoś inny zasługuje wiedzieć pierwszy. Erwin przymknął oczy, wziął kilka głębszych oddechów, po czym wybrał odpowiedni numer. Mocno bijące serce przyprawiało go o szybszy oddech.

— Co tam? — Usłyszał mruknięcie, zagłuszane poprzez głośne wycie syren.

— Przyjedź do domu. Szybko. Nie może to czekać, a jest to kurewsko ważne — rzekł Knuckles na jednym wdechu.

— Mam pościg... — jęknął Gregory. Po chwili było słychać trzask, huk i brzęk rozbijanego szkła. — Kurwa! 10-50... — dodał zapewne na radiu.

— Grzesiu, uwierz mi, jest to sprawa praktycznie życia i śmierci.

— Zabiłeś kogoś? Masz rozprawę? Nelson chce cię wjebać znowu na krzesło? — wymieniał szatyn.

— Kurwa, nie żartuj — warknął Erwin. — Grzesiu ja... potrzebuję cię — westchnął w końcu, po chwili wahania. W słuchawce zapadło milczenie.

— Jadę. — Montanha najwyraźniej zrozumiał powagę sytuacji. Wiedział, że młodszy nie przyznałby się do tego bez powodu.

Erwin, oczekując na narzeczonego, okrążył całe mieszkanie kilkukrotnie. Niczego właściwie nie załatwił, jedynie starał się odstresować. Marnie mu to wychodziło, a z każdą chwilą bliżej konfrontacji, czuł że jest gorzej. Po parunastu minutach, policjant stanął w progu ich apartamentu.

— Co się dzieje? — wysapał, siadając na kanapie obok młodszego. Miał niepoprawiony mundur, rozczochrane włosy i rumieńce na policzkach, pewnie od biegu po schodach.

— Jesteś na statusie drugim? — zapytał Knuckles zapytał, przeciągając.

— Chwilowy status trzeci, GPS, radio i bodycam off, Vetta grzecznie zaparkowana w garażu — odparł dumnie wyższy. Erwin westchnął.

— Jestem w ciąży — wydukał w końcu.

Zapadło chwilowe milczenie.

— Okej, a na serio? — Gregory roześmiał się nerwowo.

— Mówię na serio. Mam jebany papierek od lekarza, chcesz zobaczyć? To nie żart. — Brązowooki prędko przeleciał wzrokiem po kartce, przeklinając cicho pod nosem. Knuckles schował twarz w dłoniach. — I uprzedzając pytania: Tak, jesteś ojcem, nie, nie możemy się pozbyć dziecka, i nie, nie rozumiem jakim chujem.

— Najwidoczniej moim chujem — wymamrotał Montanha. — Hej, nie przejmuj się. Damy radę — bąknął niepewnie.

— Nie brzmisz na przekonanego.

— Wiesz jakim ojcem byłem. Nie chcę znowu zawieść... Ale postaram się. Naprawdę, postaram się. Mam o co, mam dlaczego, a więc będę dawał z siebie wszystko! — Ucałował skroń siwowłosego, który wtulił się delikatnie w partnera. — Damy radę, wspólnie. Mamy mnóstwo ludzi do ewentualnej pomocy, a co najważniejsze, siebie nawzajem.

Knuckles mruknął coś cicho, muskając wargami policzek szatyna. Trwali długo w uścisku, zapewniając się, że nawet tacy ludzie jak oni, dadzą radę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top