13. Cmentarz

Zamysł na tego fika był spoko, ale końcówka mi kompletnie nie siada :<

Edited by alemqa <3

morwin, 899

~~~~

Erwin westchnął cicho wydmuchując dym z ust. Nie był sobą od samobójstwa Montanhy. Nadal miał wrażenie, że mężczyzna lada chwila wróci do miasta, mówiąc, że właśnie wrócił z dłuższego pobytu na Majorce. Jednak, czas mijał, a nic się nie zmieniało. Gregory'ego jak nie było, tak nie ma.

Knuckles dość dobrze ukrywał to jak się czuł z nagłą śmiercią policjanta. Nikt z grupy nie podejrzewał, że każdej nocy nie może spać, zastanawiając się dlaczego szatyn posunął się do tak ekstremalnych kroków. Nikt nie wiedział, że ciągłe sięganie po kokainę miało drugi powód.* Nikt nie zauważył, że znowu przestał jeść regularne posiłki.

Erwin czuł, że gdyby tylko zachował się inaczej względem Montanhy, to mógłby go uchronić od tego losu. Nie wiedział, co popchnęło starszego to samobójstwa, choć miał przeczucie, iż chodzi o coś z jego pracą. Jeszcze gdy mieli dobry kontakt, brązowooki skarżył się na nierówne zachowanie względem jego. Jednak musiało być więcej na rzeczy.

Przez ostatnie kilka miesięcy oddalali się od siebie coraz bardziej. Teraz jedynie okazjonalnie rozmawiali, zazwyczaj na napadach czy rzadziej poprzez dwu minutową rozmowę telefoniczną. Teraz Erwin żałował, że nie walczył o tę relację. Może gdyby Montanha miał wsparcie poza dysfunkcyjną policją to by żył?

Erwin zadrżał, czując jak zimny wiatr przenika przez jego cienki golf. Oderwał w końcu wzrok od grobu Montanhy. Był on postawiony w specjalnym miejscu na cmentarzu za zakonem Erwina. Kiedyś mu obiecał, że jeśli go przeżyje, to go tu pochowa. Nie sądził że będzie musiał wypełnić obietnicę tak prędko.

Wstał z ziemi, na której dotychczas siedział. Ostatnio dużo czasu spędzał na ziemiach zakonu. Całe myślenie o Gregorym, poza bólem, wzbudzało też nostalgię w siwowłosym. Teraz miał zamiar udać się na zakrystię, wziąć kilka butelek wina z starego zapasu, pojechać do mieszkania i upić się. Jednak nim zdążył zrobić jakikolwiek krok, zauważył coś co sprawiło, że zamarł.

— Erwin? — Niepewny, lecz nieomylnie znany Erwinowi głos przerwał przenikliwą ciszę.

— Co do chuja — wymamrotał Knuckles, wpatrując się w sylwetkę Gregory'ego Montanhy.

— No co — wzruszył ramionami. — Auto mi padło i musiałem przedrzeć się przez ten cmentarz... Nie spodziewałem się ciebie tutaj, szczerze mówiąc.

— Czy ja mam omamy? — wymamrotał złotooki, siadając z powrotem na ziemię. — Widzę kurwa nieżywego człowieka.

— Mówisz jakby to był pierwszy raz. Carbo mi powiedział o Kui'u, wiesz? Powinieneś pogadać wtedy z kimś a nie... A jebać. Nie ważne zresztą, kogo tym razem niby widzisz? Conrada?

— Conrad ży... Nie, nie jego. — Szybko się poprawił. — Gregory, ty udajesz? Miałeś nie żyć! Kurwa, stoję nad twoim grobem!

— Co?

Montanha nachylił się nad nagrobkiem. Czytając wygrawerowane słowa lekko pobladł.

— Czyli kurwa wiecie już o tym? — wymamrotał. — No zesram się, powiedzieli mi, że nikogo nie będzie dziwić, że znowu żyję... Co za chuj kłamliwy, jebany...

— Ja chyba jestem naćpany — stwierdził Knuckles.

— Kukel, jesteś ostatnią osobą, która powinna się dziwić. Nie wierzę, że gdy byłeś tym całym pastorem, nie sprzedałeś swojej duszy Marianowi. No, teraz masz kompana. — Gregory uśmiechnął się nieśmiało. — Oddałem duszę za powrót do życia.

— Zrobiłeś CO?! — wrzasnął Erwin.

Wiedział dobrze z czym wiąże się sprzedanie własnej duszy. I jak we własnym przypadku go to nie obchodziło, to nie chciał by Gregory musiał się borykać z konsekwencjami.

— Przynajmniej będziemy w tym samym sektorze piekła — wyszczerzył się Montanha. — I tak tam miałem się dostać, więc uznałem, że co mi szkodzi jeśli będzie troszeczkę gorzej?

— Troszeczkę? Nie doceniasz Mariana — wymamrotał Erwin. — Na serio dostałeś się do piekła? Przynajmniej to ma sens...

— Spierdalaj. Liczę na cud z nieba, dosłownie. W końcu jestem zajebistym policjantem. Może mimo sprzedania duszy uda mi się zapracować na--

— Nie licz na to — mruknął Knuckles. — Boże, jesteś tak głupi. Dlaczego w ogóle się zabiłeś? — zapytał, niby lekceważąco, lecz iskierki w jego oczach ukazywały zmartwienie. Szatyn zauważył je i cień uśmiechu ukazał się na jego twarzy.

— Przypadkiem.

Erwin zamarł.

— Co kurwa?

Gregory wyglądał na zawstydzonego.

— No pistolet wystrzelił i jakoś trafił mnie w pierś, przez co straciłem równowagę i spadłem z budynku? Nie chciałem się zabić... — mruknął, drapiąc się po karku. — Po prostu...

— Jesteś idiotą pierdolonym. Zesram się. Ja tu się załamuje, zastanawiam się, co mogłem zrobić, żałuję że nie spędzaliśmy więcej czasu razem, a ty kurwa po prostu jesteś miernotą?

— Zależy ci na mnie? — Gregory się ucieszył, ignorując główny sens wypowiedzi młodszego.

— Tak, kurwa. Też się dziwię — westchnął złotooki, postanawiając nie zaprzeczać temu dłużej. — Wisisz mi sporo czasu, który spędziłem myśląc o tobie i twojej śmierci — stwierdził.

— Myślę, że da się załatwić — wyszczerzył się szatyn.

— Muszę się jeszcze przyzwyczaić do twojej głupoty na Ziemi, zanim obaj będziemy skazani na wieczność w piekle.

— Mam pytanie — rzekł Gregory. — Czy Alex awansował mnie pośmiertnie na Kapitana?

— Nie?

— A to szmata, powiedział, że tak zrobi.

— Czekaj, czekaj... Ty chcesz wrócić do policji? Nawet gdy wiesz, że skończysz w piekle?

— No? Najlepsza praca. Zresztą, nic nie jest pewne.

— Nic, dokładnie poza tym. Debilu.

Gregory uśmiechnął się ciepło. Erwin odwzajemnił wyraz twarzy, a iskierki szczęścia zabłysnęły po raz pierwszy od kilku dni w złotych oczach. Montanha żył. Żył i z nim gadał. Dawno nie rozmawiali dłużej niż trzy minuty podczas napadu, a teraz wreszcie byli sami i mieli czas. On nigdzie się nie spieszył, a i Montanha nie musiał biec na patrol.

— Chodź, widzę, że ci zimno — rzekł szatyn, zapewne zauważając jak ciałem niższego wstrząsa dreszcz. — Pójdźmy do mieszkania, napijmy się czegoś na rozgrzanie i porozmawiajmy. Mamy dużo do nadrobienia, dosłownie w międzyczasie zdążyłem umrzeć.

Knuckles roześmiał się cicho i złapał starszego za rękę, ciągnąc go w kierunku zaparkowanego samochodu.

— Bardzo chętnie, diable.

~~~~

*odnoszę się do tego, że brał kokę by mieć "ładniejszy widok" XD Więc dałom mu drugi powód.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top