11. Diabły
Boże totalnie zapomnialom dodać
To macie dwa hih
Dialog + sytuacja, a zwłaszcza początek, są w większości wzięte ze starego streama (lipiec peepoWish).
Mam nadzieję, że gdy będę to wstawiać, to dopiszę kontynuację, bo chwilowo nawet jej nie zaczęłom xd
UPDATE nie ma i nie będzie bo mi się nie chce XDD ale to jest spoko, więc łapcie peepi
Edited by alemqa <3
morwin ale rozmowy starego HC, 802
~~~~
Szatyn patrzył w kierunku swoich towarzyszy z widocznym brakiem zrozumienia. O co im do cholery chodzi? Przecież nic mu nie jest i nic nie będzie.
— Dużo ludzi mnie w tym mieście nie lubi. — Brązowooki powiedział lekceważąco. — Każdy mógł taki filmik nagrać! Nie ma czym się przejmować.
— No, możemy to olać, nie ma problemu. Tylko... co jeśli ludzie zaczną ginąć? — rzekł 02, Juan Pablo Pisicela zmartwionym tonem.
— Ja nie twierdzę, że mamy to olać. Chodzi mi o to, że dam radę — odparł. — Mogą mnie nawet łapać w czterystu. Poradzę sobie — dodał pewnie.
— Montanha, ostatnio cię złapali w sześciu! — zauważył zaalarmowany Juan.
— Musisz wziąć to na poważnie, Gregory — powtórzył szef policji, Dante Capela.
— Biorę to na poważnie! — obruszył się brązowooki. — Zgarnę informację od paru osób, użyję trochę dedukcji i... będzie dobrze.
— Montanha, ale nie tylko twoje życie jest zagrożone — wytłumaczył Pisicela. — Niewinni ludzie są zagrożeni.
— Ty sam też nie jesteś niezniszczalny — zauważył trafnie Capela. — Jesteś porywany dziesięciokrotnie więcej, niż ktokolwiek z tej policji.
— To prawda, ale niech próbują. — Gregory wzruszył ramionami.
— I za którymś razem dostaniesz kulkę w łeb — mruknął ciszej szef policji.
— Na spokojnie, wszystko mam pod kontrolą — westchnął Gregory, machając lekceważąco ręką.
— Nie masz! — jęknął Juan.
— Ile razy poharatany wracałeś na komendę? — zapytał Dante. — Bierzesz udział w każdej strzelaninie, w każdym pościgu na ważniejszych napadach. Wczoraj, z tego co mi przełożeni mówili, zjechałeś Crown Victorią z Mount Chilliad, w "pościgu za napastnikami", którzy mieli spadochrony. Mogłeś się zabić, jadąc taką trasą!
— Nic mi nawet nie było — żachnął się Gregory. — Tam, poharatany... Takie rany to nie rany. Wiesz ile razy ktoś próbował mnie porwać? Oni tam sobie mogą...
— Ale ty nie możesz tak myśleć! — krzyknął zaniepokojony Pisicela. — Ty twierdzisz, że jesteś terminatorem, czy co?
— Oczywiście, że nie! Wiem, że może stać się wszystko — sprecyzował Montanha. — Ale... trzeba być dzielnym, prawda? — rzekł z nutką niepewności w głosie hasło, które zostało mu wbite do głowy podczas służby w wojsku.
— Trzeba być mądrym — poprawił go Capela. — Jak chcesz być dzielnym.
— Pamiętaj, że ludzie głupi w tym świecie prędko giną — ostrzegł Juan, kręcąc z niezadowoleniem głową.
— Właśnie dlatego nadal chodzę po tym świecie — mruknął Montanha, świecąc skromnością. — A już troszeczkę służę w tej policji.
— Martwię się o ciebie — powiedział cicho Juan. — Uwierz mi, nie chciałbym kiedykolwiek przyjechać na twój pogrzeb. A ty robisz wszystko, żeby przedwcześnie wpakować się do grobu!
— Panowie, wspólnie damy radę. Capela, Pisi, ja rozumiem, że się martwicie, ale naprawdę. Nic mi nie będzie — mówił Montanha. — Wymyślimy coś. Będę o tym myślał, jutro możemy się znowu spotkać. Jeśli te groźby zostały rzeczywiście wysłane przez Spadino, nie ma się o co martwić. Znam go. Przez dwa lata udawał mojego przyjaciela i dobrego adwokata, a z tyłu prowadził grupę przestępczą i starał się mnie pozbyć.
W momencie gdy wypowiadał te słowa, zaczął dzwonić mu telefon. Widząc pochmurne spojrzenie siwowłosego szefa policji, dyskretnie wyjął komórkę, by odrzucić połączenie. Dzwonił Erwin Knuckles, zaprzyjaźniony gangster i mafioza, który coraz gorzej udawał przestrzegającego prawa pastora. Gregory zawahał się przed naciśnięciem czerwonej słuchawki. Lubił młodszego. Może było to coś ważnego?
Z drugiej strony... Co jeśli on robi dokładnie to samo, co Spadino kilka lat wstecz, tylko z większym skutkiem? Może jedynie udaje, że mu na nim zależy, a w rzeczywistości tylko czeka na wbicie mu noża w plecy? Mimo wielu różnic między Knucklesem a Panacletim, obaj działali długo pod legalną przykrywką, gdy naprawdę prowadzili zorganizowane grupy przestępcze. W obu przypadkach Gregory dobrze wiedział, jaka jest prawda, i w obu przypadkach, kryminalista chciał się z nim przyjaźnić.
Erwinowi pozwalał na dużo, może nawet za dużo, a to wszystko przez słabość do tego złotookiego siwulca. Czy zaufanie i wiara w dobre intencje pastora okaże się dla niego zgubna?
Montanha westchnął cicho i odrzucił połączenie, pisząc krótkiego SMS'a, że oddzwoni później. Wrócił wzrokiem na szefów, którzy wpatrywali się w niego wyczekująco. Przełknął ślinę, chcąc ponownie skupić się na rozmowie.
— Nie jest to pierwsza okazja, gdy ktoś próbuje mi grozić czy zabić, jak i nie ostatnia. Postaram się zrobić co w mojej mocy, aby dowiedzieć się więcej o tych diabłach. O siebie się nie martwię, lecz nie mógłbym w nocy spać, gdyby z mojej winy ucierpiała niewinna osoba. Dam z siebie wszystko — rzekł poważnie Montanha.
— Szkoda, że o swoim zdrowiu i życiu tak nie myślisz — westchnął niebieskooki.
Przez kilkanaście minut, High Command rozmawiał odnośnie różnych opcji, jak podejść do sprawy. Padały różne pomysły, a ostatecznie i tak wszystko zostało chwilowo wstrzymane, gdyż Montanha uparł się, że spróbuje wpierw otrzymać jakieś informacje. Wiedział, że Erwin może wiedzieć co nieco o różnych grupach w tym mieście. Skoro jego życie jest zagrożone, pomoże mu, prawda? Szatynowi wydawało się, że złotookiemu bardziej zależało na jego bezpieczeństwie, niż jemu samemu. Chociaż, może to jedynie ściema?
— Najważniejsze, by działać razem, jako jednostka. Samemu, nie zrobisz nic — podsumował Juan.
— A zgrywanie twardego skończy się po pierwszym strzale — wymamrotał ponuro Capela. — Możesz iść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top