1. Klub
!! Codziennie będzie update dopóki nie skończy mi się zapas oneshotów. A potem będzie ultra nieregularnie i raczej rzadko.
Małe oneshoty na poprawę humoru po ostatnich wydarzeniach na serwerze. Większość to fluffy, jakieś krótkie i głupie rzeczy które mi wpadły do głowy. 90% to morwin. Enjoy <3
Edited by alemqa <3
morwin, 1118 słów
~~~~
Erwin czekał pod klubem, dopalając papierosa. Nie sięgał po szlugi zbyt często, lecz było mu zimno i nudno. Co jakiś czas sprawdzał telefon, czy przypadkiem nie przegapił jakiejś wiadomości. Jednak, jego SMS o treści "Jestem", nadal pozostawał nieodczytany. Knuckles skrzywił się, widząc brak zmian.
Niechętnie zerknął na wystrojony neonami budynek. Nie miał ochoty tam wchodzić, ale nie chciał też dłużej czekać. W normalnej sytuacji, po prostu olałby sprawę i by odjechał — i to z piętnaście minut temu — lecz cichy głosik z tyłu głowy go powstrzymywał.
W końcu postanowił się przemóc i wszedł do oświetlonego na fiolet i róż budynku. Poczuł natychmiast wyższą temperaturę i zapach potu. Jeszcze z większą niechęcią zagłębił się dalej. Przecisnął się przez tańczący i ocierający się o siebie tłum, szukając znajomej sylwetki.
Przed oczami mignęła mu dobrze znajoma, biała czupryna. Erwin zacisnął rękę na koszuli oddalającego się przyjaciela. Nie jego szukał, ale może on coś wie.
— Carbo? — mruknął, prawie krzycząc, gdyż muzyka zagłuszała jego słowa.
— Siwy! — Nicollo się uśmiechnął. — Jednak przyszedłeś?
— Nie, szukam kogoś — westchnął cicho. — Wy jeszcze tu jesteście?
— Vaski i Speedo już poszli, Labo chyba też. David miał trzeźwieć, żeby później nas odwieźć, ale zostawiłem go z Silnym i resztą, więc nie zdziwię się, jeśli skończy bardziej narąbany ode mnie — roześmiał się piwnooki. — A kogo szukasz? Heidi wróciła z trzy godziny temu do swojego mieszkania.
— Hanka — palnął Erwin.
Nie chciał wysłuchiwać przytyk kierowanych do niego, czy pijackich teorii przyjaciela. Zresztą, była to poniekąd prawda. Z tego co mu było wiadomo, Hank i Gregory poszli do klubu razem. Z Hankiem spotkał się też z dwie godziny wcześniej w pewnym celu, gdzie upewnił się, że dwójka policjantów bawiła się wspólnie. Miał nadzieję, że nadal są tu gdzieś razem. Nie miał zamiaru przyjeżdżać i czekać dwa kwadranse po nic.
— To go nie znajdziesz — zachichotał białowłosy. — Widziałem jak szedł z jakąś panienką na dwór. Coś wątpię, że wróci dzisiaj. A czemu? — dopytał zaciekawiony.
— Policja — odparł wymijająco, przeczesując palcami siwe włosy. — Coś muszę załatwić.
— Tam jest reszta. — Carbonara wskazał na bawiącą się w oddali grupkę. — Nie wiem co oni świętują, w końcu to nie oni zrobili kasyno, i nie oni uciekli. Może próbują zapomnieć o fakcie, że zgubili nas po udanym kasynie w ciągu 38 sekund?
— Może świętują tę rozprawę z poprzedniego tygodnia? — zastanowił się złotooki.
— W końcu wysłali cię na dożywocie. Dobrze, że znacznie skrócił wyrok Camilo, za dobre sprawowanie...
— Dobrze, że mnie stamtąd wyciągnęliście — uśmiechnął się Erwin. — Muszę lecieć, Nico, do zobaczenia później braciszku.
— Cześć! — Carbonara się wyszczerzył i ponownie zniknął w barwnym tłumie.
Erwin przeciskał się przez natarczywych klubowiczów, idąc w wskazanym przez Nicollo kierunku. Po dłuższej chwili zauważył wesołą grupkę policji. Siwowłosy zagryzł wargę. Jak łatwo byłoby ich teraz wszystkich porwać... Otrząsnął się po chwili. Nie po to tu przyszedł. Omijając zręcznie funkcjonariuszy, z którymi nie miał ochoty wchodzić w jakiekolwiek interakcje, przemierzył pomieszczenie wzdłuż i wszerz. Nadal nic. Nigdzie go nie było.
Pierdolony oficerek.
Sfrustrowany Knuckles, przeklinając wszystko i wszystkich, ponownie wyszedł na dwór. Miał już pisać, żeby Montanha "się pierdolił, kurwa jebana, co prosi o podwózkę, a następnie urywa kontakt na niemal godzinę", lecz wychodząc z klubu, potknął się o krawężnik i runął twarzą na ziemię.
— Er? Żyjesz? — Zdziwiony glos dobiegł do uszu złotookiego.
— Tak — warknął, prostując się. Zza niewielkiej ścianki wystawała znajoma głowa, z równie znajomymi czekoladowymi tęczówkami. — Gdzie masz pizdo telefon?! Dzwoniłem do ciebie od godziny!
— Padł — mruknął cicho szatyn. — Ale cieszę się, że mnie znalazłeś — uśmiechnął się leniwie, przekrzywiając głowę na bok.
— Co cię w ogóle skłoniło do czekania w jakimś zakamarku na dworze, zamiast, no nie wiem, przy głównym wejściu? W środku przy reszcie policjantów?
— Wyżsi stopniem mnie wkurwiali — skrzywił się Gregory. — A tu przecież jestem obok głównego wejścia.
— Ukryty za jakąś ścianą! — wybuchł Knuckles. — Nie widać cię, kurwa, chyba że ktoś się wypierdoli na ziemię jak ja!
— Odpuść — westchnął Montanha.
Erwin zbliżył się do siedzącego szatyna. Policjant nie wyglądał jakby planował wstać na nogi w najbliższym czasie. Knuckles od razu zauważył, że starszy jest dość mocno wstawiony (co go w ogóle nie zaskoczyło), lecz dostrzegł też coś więcej.
— Ćpałeś — mruknął triumfalnie. — Wiedziałem.
— Nieeeee...
— Nie kłam. Wiem, że Hank kupował kokainę.
— Skąd kurwa? — poddał się Gregory.
— Może dlatego, że zadzwonił z tym do Sana, który w zamian poprosił mnie? Własnoręcznie wybrałem woreczki — prychnął rozbawiony Erwin. — Nie wierzę, że swoją pierwszą kreskę wciągnąłeś nie ze mną, a z pierdoloną policją.
— Nie pierwszą — wypalił Montanha, nim zdrowy rozsądek zdążył go powstrzymać.
— Co kurwa? — roześmiał się Erwin, lekko niedowierzając.
— Słuchaj, byłem dzieckiem dorastającym w jebanym Las Vegas. Czego się spodziewasz?
Byłem ciekawskim gówniarzem. Ale było to z dobrą dekadę temu... W sumie z dwie... Albo trzy? Boże, stary jestem...
— Cieszę się, że to zauważyłeś. A teraz ruszaj dupe i idziemy.
Nie było to proste. Choć Montanha zdążył nieco wytrzeźwieć, nogi nadal mu się plątały i droga do samochodu była istną mordęgą dla Erwina. Pod koniec, wyższy o dwadzieścia centymetrów szatyn niemal leżał na poddenerwowanym złotookim, który ciągnął go do auta. Droga do mieszkania Knucklesa była dość spokojna, lecz trasa do windy już nie.
— Nigdy cię więcej nie odbieram, nie, gdy kurwa mieszasz alko z narkotykami — warknął poirytowany Erwin. — Dlaczego w ogóle mieszasz? Zjebie zjebany.
— I tak mnie kochasz — wyszeptał zmęczony Gregory, opierając się o młodszego i ścianę windy.
— Spierdalaj.
Gregory zaśmiał się cicho i odwrócił się twarzą do naburmuszonego chłopaka. Wplótł dłoń w miękkie, siwe kosmyki i przyciągnął niższego do siebie, składając delikatny pocałunek na rozchylonych wargach. Erwin westchnął cicho, przymykając oczy. Oddał się czułości, zatapiając się w ciepłych ustach kochanka. Jedną dłoń przeniósł na ciemną koszulę szatyna, ściskając i marszcząc materiał, a drugą gładził policzek mężczyzny, czując pod palcami kłujący zarost.
Montanha delikatnie odsunął się od siwowłosego, patrząc ze szczęściem w bursztynowe oczy. Uśmiechał się łagodnie, bez słów przekazując najprzeróżniejsze emocje. Rozbawienie, wdzięczność, zadowolenie, miłość. Złotooki otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążył. Gregory stracił równowagę i przewrócił się, ciągnąc za sobą na ziemię Erwina.
— Ała — jęknął młodszy. — Co ty kurwa robisz?
— Nie było to specjalnie... — wymamrotał brązowooki, czując, że tym razem, nawet z pomocą siwowłosego, nie da rady wstać.
Winda wydała z siebie cichy dźwięk, sygnalizujący, że są na odpowiednim piętrze. Drzwi się uchyliły, a Knuckles wyczołgał się spod bezwładnego ciała kochanka.
— Wstawaj — mruknął.
— Nie mogę. — Szatyn uniósł ledwo głowę, wpatrując się błagalnie w partnera.
Niższy przewrócił oczami, lecz po wywarczeniu wiązanki przekleństw, ostrożnie podniósł Montanhę. Wprawdzie nie należał on do najlżejszych, ale Erwin miał szerokie doświadczenie z noszeniem bezwładnych, cięższych ciał. Głównie rannych znajomych.
— Dziękuję. — Gregory uśmiechnął się przepraszająco.
— Zamknij się — westchnął Erwin. — Nigdy, kurwa, więcej nie mieszaj. Obiecuj.
— Nie mam zamiaru, jestem policjantem, to było jednorazowe...
— Grzegorzu. — Starszy westchnął.
— Obiecuję.
Reszta drogi minęła dość szybko i przyjemnie... przynajmniej dla Montanhy, który prędko odpłynął w krainę snów. Z niezadowoleniem kochanka będzie musiał się zmierzyć następnego poranka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top