Teraz zapraszamy na przegląd sportowy.
*Pov. Kuba*
Kolejny dzień, który minie mi na gapieniu się w telewizor i jedzeniu chipsów... Po tym, jak drugi raz wylądowałem na czyszczeniu żołądka, z powodu za dużej ilości alkoholu, przerzuciłem się na chipsy. Jak się kiedyś ogarnę, to będę musiał iść na siłownie... Leże na kanapie, nie ruszam się praktycznie i oglądam jakieś gówniane "Na dobre i na złe...", właśnie skończył się odcinek i zaczęły wiadomości. Już chciałem przełączyć na inny kanał, ale pewna informacja mnie zaciekawiła...
Tej nocy, w wyniku potwornej burzy, zginęło wiele ludzi, wielu też zostało rannych i wiele straciło dach nad głową. Niespełna kilka godzin temu, do szpitala została przewieziona Skyler S., która doznała obrażeń, w wyniku wypadku samochodowego. Jej stan jest krytyczny, natomiast kierowca nie przeżył... To były wiadomości z przed chwili, a teraz zapraszamy na przegląd sportowy.
Nie byłem pewien czy chodziło o moją Skyli, ale przestraszyła mnie wieść, że to mogła być ona... Mimo, że bardzo długo nie miałem z nią kontaktu, to kocham ją i nie wiem co bym zrobił jeśli by nie przeżyła... Moje rozmyślania przerwał dzwoniący telefon. Na ekranie zobaczyłem napis "Braciak Sky" i od razu odebrałem.
- Stary... W sumie, to nie wiem czemu dzwonię akurat do ciebie, ale chodzi o Sky...
- Co się stało? - zapytałem, a w myślach modliłem się, żeby była cała i zdrowa.
- Miała wypadek...
- Kur... W którym szpitalu jest? - zapytałem i po tym, jak chłopak podał mi adres, dzikim pędem ruszyłem do samochodu. Całe moje życie, cały związek ze Sky i wszystkie marzenia, z nią z roli głównej, przeleciały mi przed oczami... W ekspresowym tempie znalazłem się w szpitalu i popędziłem do recepcji.
- Szukam Skyler Smith - powiedziałem w recepcji i westchnąłem zmęczony biegiem.
- Jest Pan kimś z rodziny? - zapytała wredna recepcjonistka.
- Ni.. Narzeczonym - powiedziałem pierwsze co przyszło mi do głowy.
- Pokój 198 na pierwszym piętrze. Ale póki co trwa operacja, więc będzie musiał Pan poczekać - nie odpowiadając pobiegłem schodami pod pokój, gdzie zauważyłem również Jake'a.
- Co z nią? - zapytałem dysząc.
- Operują ją, ale problemem jest to, że straciła dużo krwi...
-To nie mogą dać jej krwi? Ja mogę oddać swoją.
-To nie takie łatwe... ona i ojciec mieli jakąś dziwną krew, która jest dosyć rzadka i mało o niej wiadomo...
-No tak... Eh... Zostało nam tylko czekać... W ogóle to dzięki, że po mnie zadzwoniłeś...
-Spoko. Po prostu pomyślałem, że powinieneś wiedzieć zwłaszcza, że Sky nie leciała tutaj bez celu... Ale to ona, ci o wszystkim opowie, teraz czekajmy na lekarza...
Po chyba dwóch godzinach, które dłużyły się niemiłosiernie, z sali wyszedł lekarz.
- Są panowie rodziną Skyler Smith? - zapytał.
- Ja jestem jej bratem, a... - zaczął mówić Jake.
- Jestem narzeczonym - dopowiedziałem.
- Dobrze... A więc z Panią Skyler jest lepiej, aczkolwiek nie mamy pewności czy krew innej grupy się przyjmie i nie nastąpi konflikt serologiczny. Lewa ręka, niestety została trochę zmiażdżona i miejmy nadzieję, że pokruszona kość się zrośnie. Jeśli chodzi o głowę, to jakimś cudem nie doszło do wstrząśnienia mózgu, a jedynie lekkiego obicia. Wydawało by się, że stan krytyczny został załagodzony, jednak następne kilka godzin będzie decydujące...
- A można do niej wejść? - zapytałem od razu.
- Podczas operacji dostała dużą dawkę leków przeciwbólowych, więc obudzi się dopiero za kilka godzin, ale na chwilę można - powiedział i odszedł.
- Idziesz pierwszy? - zapytałem brata Sky.
- Ty idź - powiedział i się uśmiechnął.
Mimo, że jest nieprzytomna, to stresuje się. Nie widziałem jej ponad pół roku, a z tego co mówił lekarz, nie jest z nią najlepiej... Powoli uchyliłem drzwi i wszedłem do środka. Zobaczyłem Sky... Chciałbym powiedzieć, że jest piękna jak zawsze, jednak obraz jej, leżącej na szpitalnym łóżku, przypiętej do różnego rodzaju maszyn, z ręką w gipsie, bandażem na czole, wieloma siniakami i zadrapaniami... Nie wyglądała najlepiej... Podszedłem bliżej i usiadłem na niskim krzesełku obok łóżka. Złapałem delikatnie za jej rękę i najzwyczajniej na świecie, zacząłem płakać... To wszystko mnie przerosło, nie dość, że straciłem ją przez swoją głupotę, to jeszcze teraz mogę stracić ja na dobre... Przecież sama mówiła kiedyś, że jeszcze tyle przed nami... Mieliśmy mieć skromny domek z ogrodem, w którym miał ganiać nasz piesek i gromadka dzieci...
-Kocham cię... - powiedziałem przez płacz, patrząc w jej zamknięte oczy. - Wiedz, że jeśli coś ci się stanie, to nigdy sobie tego nie wybaczę... To wszystko moja wina... To przeze mnie wyjechałaś... Tak mocno cię kocham... - powiedziałem, coraz mocniej przytulając się do jej ręki. - Jesteś silna. Ja to wiem i wiem również, że wrócisz tutaj. Dla brata, dla Leny i reszty przyjaciół, ale i dla mnie...
Siedziałem jeszcze chwilę, płacząc w ciszy, ale niestety pewna wredna pielęgniarka mnie wygoniła i zostało mi już tylko siedzieć na korytarzu, i czekać... Nawet nie wiem czy, jak się obudzi to mi wybaczy... Nadzieja umiera ostatnia...
~~~
Następny rozdział w przyszłym tygodniu, bo nie chce mi się sprawdzać rozdziałów Julki :P
~Alex
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top