49. Nowy znajomy

Ciemność wlewała się do zamkniętego pomieszczenia niczym woda, wypełniając każdy zakamarek i kąt. Ida czuła, jak coś ciężkiego krępuje jej ręce. Każda próba szarpnięcia spotykała się z zimnym, nieubłaganym brzdękiem metalu i szczękiem kajdan, ciągnących ją z powrotem ku podłodze. Jej ręce wydawały się mniejsze, jak u kilkuletniego dziecka, co potęgowało wrażenie, że wszystko wokół niej było olbrzymie, przytłaczające i nie do ogarnięcia.

— Proszę... Mama... Tata... — jej szept rozbrzmiewał w martwej ciszy pomieszczenia, nie niosąc ze sobą żadnej odpowiedzi, żadnego pocieszenia.

Łzy, jak niekończący się potok, spływały po jej twarzy. Bezsilna, opadła na zimną, twardą podłogę, wtulając się w nią, jakby szukała schronienia w jej lodowatym uścisku. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że to matka ją obejmuje, ale ta zimna powierzchnia była tylko bezdusznym substytutem. Ciemność wokół była gęsta, a strach paraliżował jej myśli.

Oni zaraz tu wrócą. Znowu ją skrzywdzą. Pamiętała syczenie innych istot, które choć niewidoczne, zdawały się śledzić każdy jej ruch. Niewidzialne oczy, które obserwowały jej każdy ból i każdą łzę.

Zastanawiała się, jak długo przyjdzie jej tu przebywać, gdy nagle drzwi stanęły otworem, wpuszczając do pokoju mnóstwo oślepiającego światła. Idalina, z trudem unosząc głowę, wpatrywała się spuchniętymi od płaczu oczami w światło różdżki, która zbliżała się do niej. Serce waliło jej jak oszalałe, ale tym razem światło nie było zapowiedzią bólu.

Rozświetliło postać obcego mężczyzny o ciemnych, starannie zaczesanych do tyłu włosach, z kilkoma niesfornymi kosmykami opadającymi na czoło. Miał krótko ostrzyżony zarost, który nadawał mu poważnego wyglądu. Jego oczy, pełne współczucia i determinacji, spotkały się z jej przerażonym spojrzeniem.

— Już jesteś bezpieczna — powiedział spokojnym, ciepłym głosem, jakby chciał rozproszyć całą ciemność i strach, które otaczały dziewczynkę.

Idalina, choć wciąż przerażona, poczuła delikatne iskierki nadziei. Światło, które do tej pory kojarzyło się z bólem, teraz miało w sobie obietnicę ratunku.


Idalina otworzyła oczy powoli, niepewnie. Obawiała się, że znów dookoła ujrzy tę dziwną znajomą ciemność. Ku jej uldze zobaczyła tylko jasny sufit dormitorium oświetlany światłami lamp. Adelaide nie było już w dormitorium, zapewne wyszła jako pierwsza, licząc, że "przypadkiem" wpadnie na swoją cichą sympatię, o której mówiła dość często, a jednak zwinnie omijając jego imię, wygląd czy dom. Poppy, z kolei, zakopała się w pościeli aż po czubek głowy, ledwo było widać tę ciemną kępkę włosów.

Ida przyłożyła dłoń do rozgrzanego policzka, czując wilgoć. Popłakała się przez sen? Próbowała przypomnieć sobie sen, który ją dręczył, ale obrazy z niego rozmywały się niczym mgła. Nie zamierzała pozwolić, aby myśli nad tym powtarzającym się snem nią całkowicie zawładnęły, więc wstała, ubrała się w mundurek i na palcach opuściła pokój, pozwalając Poppy jeszcze chwilę pospać.

Kiedy zeszła na dół, pokój wspólny był jeszcze pusty i cichy. Ciepłe promienie porannego słońca wpadały przez wysokie okna, tworząc przytulną atmosferę. Była jeszcze godzina zanim wszyscy zaczną się wybudzać i zapełniać pokój wspólny. Idalina, chcąc uniknąć tej sytuacji, wyszła na korytarz, czując apetyczne zapachy dochodzące z kuchni za obrazem z gruszką.

Jedynym bezpiecznym miejscem o tej porze powinna być biblioteka i tam też właśnie się udała. Przechodząc przez korytarze, które zaczynały budzić się do życia, natknęła się na grupę pierwszorocznych, którzy z zaspanymi twarzami kierowali się na śniadanie. Nie zatrzymywała się jednak, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojej oazy spokoju.

Madame Scribner wertowała jakieś grube tomiszcze, jej czoło marszczyło się w skupieniu. W bibliotece przebywały dwie ślizgonki w towarzystwie jakiegoś gryfona oraz kilku krukonów. Puchoni o tej porze nie myśleli się tu zapuszczać, chyba że ktoś miał dużo nauki. Ida czuła, że biblioteka była idealnym miejscem, aby zapomnieć o koszmarze i skupić się na czymś konkretnym.

Zajęła jedno z wolnych miejsc przy oknie, skąd miała dobry widok na błonia. Wyciągnęła z torby podręcznik do zaklęć i zaczęła przeglądać notatki z ostatnich lekcji. Starając się skupić na nauce, powoli odsuwała od siebie niepokojące myśli. Jednak co jakiś czas jej wzrok błądził w stronę okna, gdzie słońce zaczynało wschodzić nad drzewami, a cienie porannej mgły tańczyły na trawie.

Wiedziała, że musi się skupić. Zbliżały się egzaminy, a ona nie mogła sobie pozwolić na to, by koszmary wpływały na jej przygotowania. Ale czy naprawdę chodziło tylko o egzaminy? Ida miała przeczucie, że ten sen próbuje jej coś powiedzieć. Coś ważnego, co nie daje jej spokoju.

— Zły poranek? — spytał męski głos, nieznany Idalinie, ale bardzo przyjemny dla ucha. Podniosła głowę znad podręcznika, wpatrując się w tę piękną twarz. Wysoki chłopak wydawał się znajomy, ale nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia, tylko szata zdradzała, że należał do Ravenclaw.

— Skąd taki pomysł? — odparła zakłopotana Ida, od razu rozglądając się dookoła.

Nikt na nich nie zerkał, nikogo nie było w pobliżu, więc ten przystojny chłopak o jasnych włosach i bystrych, brązowych oczach stał tu samotnie.

— Podręcznik. — Wskazał podbródkiem na książkę trzymaną w dłoniach Idy. — Trzymasz go do góry nogami.

Ida spojrzała na książkę i rzeczywiście, była do góry nogami. Zaczerwieniła się i szybko obróciła podręcznik, starając się przybrać naturalny wyraz twarzy.

— Och, rzeczywiście... —mruknęła Idalina, od razu poprawiając książkę w rękach, czerwieniąc się przy tym. Naprawdę siedziała trzydzieści minut, wpatrując się w litery do góry nogami. — To tłumaczy, dlaczego tego nie rozumiałam — parsknęła, próbując rozładować jakoś tę niezręczną sytuację.

Ponownie skupiła się na podręczniku do zaklęć, ale kątem oka widziała, że obecny Krukon dalej stał zaledwie dwa kroki od niej, wciąż zerkając na nią ciekawsko z lekkim uśmiechem. Ida poczuła się nieswojo, ale zaprosiła chłopaka, aby przysiadł się do niej, co też zrobił z ulgą. Dopiero teraz Ida zauważyła, że chłopak posyła krótkie spojrzenia w innym kierunku biblioteki. Idalina mimowolnie powiodła wzrokiem za nim, aby napotkać czujne spojrzenie... Adelaide.

O Merlinie, ale jaja...

— Czekasz jeszcze na kogoś? — spytała Ida, mając nadzieję, że jej koleżanka z dormitorium nie myśli, jak ją otruć w nocy.

Krukon skupił swoje spojrzenie na Idzie, uśmiechając się jeszcze szerzej.

— Przepraszam... Od pewnego czasu jestem śledzony przez jedną z uczennic, jest to o tyle nieprzyjemne, ale nie mam serca jej powiedzieć, by odpuściła — powiedział, nie kryjąc zadowolenia z posiadania cichej wielbicielki. — Nie pogniewasz się, jeśli posiedzę z tobą znacznie dłużej?

— Jasneee — westchnęła Ida. — Ze wszystkich sposób "wykorzystania" mojej osoby jest najmniej inwazyjny, o ile mogę się pouczyć — sapnęła, lekko zirytowana.

Czy ona na czole miała napisane "naiwna idiotka"? Najpierw Kasjan, Sebastian i Fiona, a teraz... ten gość.

Ida starała się skupić na podręczniku, ale myśli ciągle jej uciekały. Adelaide wciąż siedziała w oddali, obserwując ich z zainteresowaniem. Krukon tymczasem zaczął przeglądać jakieś notatki, ale widać było, że jest bardziej zainteresowany rozmową niż nauką.

— Jak właściwie masz na imię? — zapytała w końcu Ida, chcąc przerwać niezręczną ciszę.

— Nazywam się Andrew Larson — odpowiedział, nie odrywając wzroku od swoich notatek. — A ty jesteś Idalina, prawda? Słyszałem o tobie trochę od znajomych.

— Tak, to ja — odpowiedziała, zaskoczona, że jej imię jest mu znane. — Co dokładnie słyszałeś?

Andrew uśmiechnął się tajemniczo.

— Że jesteś bardzo zdolna, szczególnie jeśli chodzi o rośliny. Profesor Garlick cię uwielbia, Leander Prewett trochę się skarżył, że skradłaś mu tytuł pupilka oraz że spotykałaś się z Weasley'em.

— Andrew Larson, czy tak? — powtórzyła Idalina, zamykając podręcznik od zaklęć, a chłopak przytaknął. — Ja też o tobie co nieco słyszałam. A osoba, przed którą się chowasz, to moja współlokatorka.

Andrew uniósł wysoko brwi, ale nie przestawał się uśmiechać. O ile Sebastian miał swój charakterystyczny łobuzerski wygląd, a Ominis chłodną elegancję, tak Andrew był piękny... jak różany ogród, ale taki pełen ogród. Widziała przed sobą młodego mężczyznę o łagodnych oczach, rozbrajającym uśmiechu i mocno zarysowanej szczęce. Jego ciemne, lekko falowane włosy opadały swobodnie na czoło, dodając mu chłopięcego uroku. Miał w sobie coś naturalnie ujmującego, co sprawiało, że czuła się przy nim swobodnie, mimo jego nieoczywistej urody.

Nic dziwnego, że Adelaide wzdychała do niego, aczkolwiek jak się okazało, bez wzajemności. Andrew zdawał się być bardziej zainteresowany rozmową z Idą, co jeszcze bardziej wzbudzało jej ciekawość. Każde jego słowo, każdy gest wydawały się być przemyślane, ale jednocześnie naturalne. Jego obecność była jak kojący balsam, który sprawiał, że otoczenie nabierało barw.

Andrew siedział teraz naprzeciw niej, przeglądając swoje notatki, ale co jakiś czas spoglądał na nią z ciepłym uśmiechem. Ida zastanawiała się, co jeszcze kryje się za tym uśmiechem, jaką historię nosi w sobie ten młody czarodziej. Fascynował ją swoją osobowością, ale i tajemniczością, która kryła się za jego spokojnym spojrzeniem.

Aż do śniadania siedzieli razem w jednym kącie, zaczytani swoją własną lekturą, co jakiś czas rzucając różne ciekawe spostrzeżenia — Andrew na temat Transmutacji, o której Idalina wiedziała naprawdę sporo ze względu na swoją "przypadłość", a ona sama mówiła o Zielarstwie, za które w końcu się wzięła, sięgając po ulubioną książkę dla zaawansowanych.

— W trakcie OWUTEMów muszę zdać Eliksiry, Zielarstwo, Transmutację, Obronę przed Czarną Magią i Zaklęcia — przerwał w którymś momencie ciszę Andrew, nie odrywając oczu od czytanej strony. — Szkolenie na aurora jest dość wymagające.

Słowa Larsona zmusiły Idę do odłożenia podręcznika na kolana.

— Chcesz zostać aurorem? — zdziwiła się. — Auror Larson, jakże to oficjalnie brzmi.

Krukon zaśmiał się, czym zasłużył sobie na krótką reprymendę od madame Scribner.

— Jeśli wyrzucą mnie stąd, pociągnę cię za sobą.

— Mało to aurorowe — prychnęła Ida, chichocząc. — Powinieneś mnie chronić, a nie narażać.

— Chronić będę, ale przed czarnoksiężnikami. Już teraz, od kiedy są tu aurorzy, prowadzimy nocne zajęcia pod okiem profesor Hecate.

— O to ciekawe, Idalina pierwszy raz o tym słyszała. Sebastian nic nie wspominał o tym.

— Pracujemy w parach. Ja pracuję z Ominisem Gauntem.

Idalina zachłysnęła się śliną, zwracając na siebie uwagę madame Scribner, nakazującej ciszę, oraz kilku najbliżej przebywających uczniów. Popatrzyła na Andrew jak na idiotę, nie wierząc, że ten inteligentny, błyskotliwy krukon może mieć aż tak wielkie poczucie humoru i zażartować sobie z... Ominis jako auror? Nigdy w życiu! Jego rodzina miała na niego inny plan, a on nigdy nie odważyłby się sprzeciwić rodzinie, chyba że oni nie wiedzieli.

— Ominis Gaunt chce zostać aurorem? — powtórzyła Idalina, nadal w to nie wierząc.

— Tak. Najwidoczniej chce obalić te plotki na temat swojej rodziny wielbiącej czarną magię — stwierdził, wzruszając ramionami. — Och, muszę lecieć. Może jutro rano znowu o tej porze? Świetnie mi się uczy w twoim towarzystwie, a twoje uwagi na temat pielęgnacji figi abisyńskiej są naprawdę warte zapamiętania. Do zobaczenia, Norden.

I wstał, zostawiając Idalinę całkowicie skołowaną. Ominis Gaunt jako auror?

Ida pozostała w bibliotece, próbując uporządkować myśli. Andrew Larson i Ominis Gaunt jako aurorzy? Ta informacja była tak szokująca, że nie mogła się na niczym skupić. W jej głowie krążyły myśli o tym, co usłyszała, a jednocześnie o przyszłości, która nagle wydała się jeszcze bardziej skomplikowana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top