48. Sekret za sekret

Idalina przez kolejny tydzień unikała Fiony i Sebastiana jak ognia, który już raz ją poparzył. O ile od początku miała złe przeczucia wobec słynnej bohaterki Hogwartu, tak Sebastian zaskarbił sobie jej sympatię. Oboje ją rozczarowali, a jeszcze bardziej rozczarowali Ominisa. Widywała ich razem na śniadaniu, Fiona wciąż chodziła z nimi, uśmiechając się niewinnie, jakby wcale nie rozłożyła nóg przed chłopakiem, z którym niby nic ją nie łączy. To uświadomiło Idę, że biedny Ominis o niczym nie wiedział. I nie zapowiadało się, że miałby się dowiedzieć.

Chociaż Fiona próbowała nieraz porozmawiać z Puchonką, ta ciągle zasłaniała się różnymi wymówkami, a to dodatkowymi zajęciami, sporą ilością pracy domowej, pomocą w skrzydle szpitalnym, a czasem specjalnie czekała na kogoś ze swojego domu, by nie chodzić samodzielnie. Czuła się przez Ashford osaczona, ale nie winiła jej, Gryfonka po prostu chciała mieć pewność, że sekrety jej i Sebastiana są bezpieczne. O to sama bała się Idalina — jasnym było, że zajęcia z zakazanej dla uczniów legilimencji były częścią planu, z którym wcześniej wydał się Kasjan.

Chcieli wiedzieć więcej o Sebastianie.

Czyżby podejrzewali, że Solomon nie zmarł we śnie? Podejrzewali Sebastiana?

Wizja wysłania tego butnego chłopaka do Azkabanu przerażała Idalinę. Miewała koszmary, czuła się wręcz przytłoczona problemami. Dostawała od tygodnia krótkie liściki, podpisane M.G., więc domyślała się od kogo one mogłyby być. Rodzina wywierała na nią presję odnośnie ślubu z Ominisem, a teraz jeszcze męczyła się z sekretami Ashford i Sallowa. A ten rok szkolny, ostatni rzecz biorąc, miał wyglądać zupełnie inaczej. Miała skupić się na swoich marzeniach i wyjechać zaraz po skończeniu szkoły. Tak zamyśliła się głęboko, że nawet nie reagowała na komentarze profesora Sharpa, nakazującego jej pilnować kociołka. Przegapiła porę dodania kolejnego składanika, a eliksir zaczął niebezpiecznie buzować, pienić się. Kociołek chybotał się na krótkich nóżkach, jakby zaraz miał się przetoczyć po stole. Kilka iskier uniosło się nad wywarem, zwiastując znacznie większy wybuch. Ten nastąpił chwilę później, na szczęście Idę coś, a raczej ktoś zwalił z nóg, chroniąc ją przed upapraniem w fioletowej mazi.

Violet ze Slytherinu i Contance z Ravenclaw nie miały tyle szczęścia, zaczęły krzyczeć sfrustrowane z powodu brudu i dziwnego odoru nieudanej mikstury Idaliny. Profesor Sharp natychmiast zjawił się przy stanowisku Puchonki, by ocenić szkody. Wywrócił oczami, powtarzając sobie, że jeszcze kilka lat i będzie mógł zejść na emeryturę...

— Norden, Hufflepuff traci dziesięć punktów za ten wybryk — powiedział nauczyciel, jednym ruchem różdżki usuwając cały ten bałagan. — Na litość, Sallow, złaź z niej.

Idalina dopiero teraz zwróciła uwagę, że ciężar przyciskający ją do zimnej podłogi to nie jej strach, lecz ciało znacznie większego od niej Sebastiana. Ślizgon doskoczył do niej, ratując ją. Świetna okazja, aby nawiązać rozmowę po tygodniu ignorowania ze strony Norden. Sebastian wstał z niej, wyciągając ku niej dłoń. Niestety, nie ujęła jej, odwracając wzrok w inną stronę, byleby nie patrzeć na Sebastiana. Użył wszystkich trzech Zaklęć Niewybaczalnych i powinien gnić za to w Azkabanie, a jednak sama nie miała odwagi, by to zgłosić. To się wydarzyło rok temu...

— Ida — szepnął cicho Sebastian, wciąż czekając, aż ta zdecyduje się ująć jego dłoń. — Proszę...

Na nią nie działały prośby, ale fakt, że wszyscy im się przyglądali i przysłuchiwali rozmowie, zmusił ją, by zdecydowała się wstać z jego pomocą. Otrzepała swoją szatę, posyłając chłopakowi wymowne spojrzenie.

— Po kolacji, Pokój Życzeń. Wasza jedyna szansa — szepnęła równie cicho, o ile nie ciszej, lecz jej głos w głowie Sebastiana przypominał bardziej krzyk.

Wycofał się niemal od razu, zwracając jej przestrzeń osobistą, przyglądał jej się niemal z żalem, ale nie winił jej za dystans. Tylko czemu aż tak ich chciała karać? Za zbrodnie Sallowa? Za zdradę Ominisa? Nic z tych spraw jej nie dotyczyło. Sebastian wrócił na swoje stanowisko, kończąc swój własny eliksir. Posłał ukradkowe spojrzenie przyjacielowi, który nie poruszył się jeszcze przez bardzo długi czas. Dłoń Ominisa zaciskała się na różdżce tak mocno, że pobielały mu knykcie. Czyżby się czegoś domyślał?

Reszta zajęć minęła bez nieplanowanych wybuchów i eksperymentów Garretha, podobnie jak pozostałe lekcje. Kolacja dłużyła się Sebastianowi i Fionie niemiłosiernie, żadne z nich nic nie mogło przełknąć. Oboje wymknęli się Ominisowi, aby spotkać się z Idaliną w Pokoju Życzeń. Dziewczyna już tam na nich czekała, podlewała mandragory. Zawsze fascynowało to Sebastiana, jak bardzo Idalina kochała prace w ogrodach. Uwielbiała to tak bardzo, że robiła to w prosty sposób, własnymi rękoma, nigdy za pomocą magii. Nawet nawóz produkowała sama! Mimo że ich oczekiwała, nie zwróciła uwagi na ich przybycie, będąc zbyt pochłoniętą opieką nad mandragorą. Rzeczywiście dobrała się z Poppy idealnie, jedna miała obsesję na punkcie roślin, druga na punkcie zwierząt — to sprawiało, że tworzyły niezwykły duet. Idalina była niezwykłą czarownicą, to na pewno, aż Sallow sam się karcil za takie myśli, zwłaszcza, gdy miał u swego boku ukochaną Fionę. Może małżeńtwo z nią nie okazałoby się taką katorgą jak przedstawiał to Ominis?

Fiona odchrząknęła nieco głośniej niż zwykle, zwracając na siebie uwagę Puchonki. Ta wystraszona ich nagłym pojawieniem się upuściła worek z nawozem, wysypując go na swoje buty. Zaklęła cicho, co nieco rozbawiło Sebastiana. Znów był świadkiem jak samym gestem ręki przywołuje do dłoni worek i cały wysypany nawóz. Najwidoczniej Fionie również to nie umknęło, bo przypatrywała się Norden zbyt długo.

Stanowczo za długo.

— Jesteście już... — mruknęła niezbyt przyjaznym tonem. Sallow widział w jej oczach urazę tak wielką, jakby to jej wbili nóż w plecy. Uczniowie Hufflepuffu byli zdecydowanie zbyt lojalni, i chyba cenili tę cechę również u innych. — Skończyłam nawozić mandragory, zaraz planowałam się iść położyć, więc streszczajcie się.

Sebastian miał w głowie mnóstwo przetworzonych w wyobraźni scenariuszy jak ta rozmowa mogłaby przebiec. Od zwykłej awantury do wylewnych opowieści o prawdziwej miłości. Wszystko było idiotyczne, gdy się tak jeszcze raz nad tym zastanowił. Idalina skrzyżowała ręce na piersiach, wyczekując, aż któreś z nich odezwie się pierwsze, lecz milczeli. Fiona też obmyślała jak poprowadzić tę rozmowę, ale nie spodziewali się, że ta pogodna dziewczyna będzie tak wrogo wobec nich nastawiona.

— Twoje podejście jest nieuzasadnione — rzuciła oskarżycielsko Fiona, postępując krok ku Puchonce. — Nic, co się wydarzyło cię w żadnym stopniu nie dotyczy, a boczysz się, jakby to cię tykało w jakimkolwiek stopniu! — Idalina zmrużyła gniewnie oczy, a Ślizgon nie mógł oprzeć się wrażeniu, że zatańczył w nich prawdziwy, destrukcyjny ogień gotowy ich wszystkich spopielić. Fiona tego nie zauważała, bo kontynuowała — Sebastian popełnił wiele błędów, ale kierowała nim troska i miłość do siostry, która została niewinnie przeklęta! Chciał ją chronić i zboczył ze ścieżki...

— Sięgnął po czarną magię — przerwała jej Idalina. — Czarna magia jest niczym trucizna, jad... Weźmy na przykład jadowitą tentakulę. Owija ona swoje pnącza, kalecząc ofiarę i wpuszczając do jej krwi truciznę. Możesz uleczyć zranienie, ale trucizna już krąży w twojej krwi, niszcząc cię od środka. Nawet jeśli ją usuniesz, nie odwrócisz zniszczeń, jakich dokonała — Spojrzała na swoją jadowitą tentakulę, która z każdym dniem stawała się coraz większa. — Tak samo jest z czarną magią. Nie ważne, kiedy się z niej wyleczysz, porzucisz ją, nie odwrócisz zniszczeń, jakich dokonałeś za jej pomocą. Nie odwrócisz skazy na swej duszy i sercu.

Sebastian odruchowo złapał się za pierś, tam, gdzie skrywało się jego serce. Czuł jak gwałtownie przyspiesza, wyraźnie poruszone słowami dziewczyny — jakże trafnymi. Od kiedy zabił Solomona, nie mógł pozbyć się wrażenia, że jakaś toksyna wyżera go od środka, że serce nie pompuje krwi, a jakąś zimną, ciemną maź. 

— Och, jaka z ciebie znawczyni ciemnych sztuk — prychnęła ironicznie Fiona, Sebastian chwycił ją pod ramię. Przyszli po rozmawiać a nie się bić. — Sebastian, zbłądził, zrozumiał swój błąd! Nie było cię przy tym! Była ja, Anne i Ominis, zgodnie ustaliliśmy, że Sebastian nie zasłużył na Azkaban!

— Nigdy nie powiedziałam, że zasłużył na Azkaban. Tam trafiają naprawdę źli ludzie, a Sebastian taki nie jest, niemniej powinien ponieść jakieś konsekwencje. W tym przypadku zgodzę się z wami, w wyborze wolność lub Azkaban, wybór jest chyba oczywisty, ale... — Ida powiodła wzrokiem do miejsca, gdzie dłoń Ślizgona zaciskała się na ramieniu Fiony. 

Ich bliskość im nie przeszkadzała, nieraz poznali wszystkie zakamarki swoich ciał, poznając je za każdym razem od nowa i od nowa. Idalina zaczerwieniła się na samo wspomnienie, które przypadkiem wydarła z umysłu Fiony. Naruszyła ich prywatność pod każdym możliwym kątem. 

— Co z Ominisem... — podjęła temat Ida, tym razem patrząc prosto w oczy Sebastiana, jakby tam próbowała dostrzec winę. I faktycznie ją widziała. — Jesteście jego przyjaciółmi! Fiona, on cię kocha, na brodę Merlina! 

— Ale ja nie kocham jego! —wydarła się, czując przy tym ulgę. Zrzuciła z siebie ciężar, który nosiła dość długo. — Próbowałam go pokochać, obdarzyć taką miłością, na jaką on zasługuje, ale bądźmy szczere, życie z nim jest niemożliwe. Jest Gauntem, wkrótce zostanie zaręczony, niszcząc nasze jakiekolwiek plany na przyszłość. Nigdy nie sprzeciwiłby się rodzinie, za bardzo się boi.

— Powinnaś być jego siłą! Wsparciem! Jeżeli widzisz, że upada, upadasz razem z nim, aby mu pomóc wstać! Ominis nie zasługuje na bycie twoją opcją zapasową, bo nie wiedziałaś, czy Sallow też cię kocha — warknęła Idalina, zaciskając pięści z całych sił. Sebastian dostrzegł jak delikatna biała smuga starożytnej magii, zwykle dla nikogo niewidoczna, przetacza się wzdłuż ramienia Gryfonki. — A teraz go odtrącisz, bo pierdolicie się na boku?! 

Na twarzy Fiony malowało się zdumienie, komicznie wyglądające przy obfitych rumieńcach, zdobiących jej policzki i spływające także na szyję. Sebastian otworzył usta, nie spodziewając się takiego wulgarnego słownictwa z ust Idy. Wyminął swoją ukochaną, podchodząc do zdenerwowanej Idy. Ta, mając go na wyciągnięcie ręki, uderzyła go pięścią w pierś, a potem jeszcze raz. I jeszcze raz.

— Ido, rozumiem cię — powiedział ściszonym głosem, wiedząc o narzeczeństwie Idy i Ominisa. — Ale wy również nie jesteś fair.

— Pierdolicie się jak króliki, gdzie się tylko da, ile razy się da, nie chciałam, ale widziałam to! Żadnych oporów! Jesteś najważniejszą osobą dla niego — załkała. Po zaróżowionej twarzy spłynęły gorące łzy, którą Sebastian odruchowo starł kciukiem z lewego policzka Puchonki, lecz Ida odtrąciła jego dłoń. — Nie dotykaj mnie! Jesteście okropni! I udajecie, że nic się nie wydarzyło! Przecież... — pociągnęła nosem, drżąc — przecież to go zabije. Jeśli on się dowie... to go zniszczy... Wy go zniszczycie.

— Nie pozwolę na to — obiecał Sebastian. — Nie pozwolę mu upaść, podniosę go, zwłaszcza, jeśli przeze mnie będzie chciał upaść. Nie jest to prosta rzecz, ale powiemy mu, masz moje słowo.

— Słowo tchórza jest nic nie warte — odparła, obejmując się ramionami, cofając się dwa kroki, by zwiększyć dystans między nimi. 

— Nie jestem tchórzem — warknął przez zaciśnięte zęby. — Masz moje słowo, Ido.

— Rzućmy po prostu na nią Obliviate i po sprawie — westchnęła Fiona. — Zapomni o wszystkim.

Idalina posłała jej nieufne spojrzenie, podskoczyła na widok niespodziewanego ruchu Sallowa. Myślała, że wyciąga różdżkę, by spełnić sugestię Fiony, ale ten tylko oparł dłoń na czole, kręcąc głową.

— Nie.

— Wyda cię. Wyda nas.

— Nie zrobi tego, ufam jej...

— A ja jej nie ufam, a ona nie ufa nam — wytknęła mu Ashford, wciąż wbijając wściekłe spojrzenie w tę problematyczną Puchonkę.

— Nie wydam was, daję wam szansę naprawić to. Powiedzcie Ominisowi — powiedziała Idalina. — Możesz mi nie ufać, Ashford, ale to ja jestem w Hufflepuffie, mnie można bardziej ufać niż tobie, dumna Gryfonko. — W ustach Idaliny brzmiało to jak największa obelga, bo w Fionie aż się zagotowało i tylko Sebastian dzielił ją od tego, by rzucić jakąś klątwę albo użyć starożytnej magii. — Na potwierdzenie moich słów, sekret za sekret.

— Nie masz żadnego sekretu o równej wartości, co nasz — prychnęła Fiona.

Idalina powstrzymała krzywy uśmiech. Przechyliła lekko głowę, kiedy jej włosy stał się znacznie krótsze i ciemniejsze. Cała jej postawa, rysy twarzy formowały się, przestając przypominać im Puchonkę, ale inną znaną im postać. Wpatrywały się w nich ciemne oczyska, przysłaniane kurtyną długich rzęs. Fiona zbladła, wpatrując się w swoją kopię, niemal identyczną, lecz ubraną w mundurek z naszywką borsuka, a nie lwa. 

— O kurwa... — wymsknęło się Ashford. — Jesteś...

— Jestem — przytaknęła Ida. — Jestem metamorfomagiem. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top